Nowoczesność: list miłosny. „Para w ruch” Terry’ego Pratchetta
"To właśnie cali śmiertelnicy – mają tylko parę chwil na tym świecie, a poświęcają je na komplikowanie najprostszych spraw". Terry Pratchett
Po trzydziestu latach i czterdziestu powieściach, cykl o Świecie Dysku, jedna z najpopularniejszych serii współczesnej fantastyki, nieuchronnie dobiega końca – przynajmniej w obecnym autorstwie. Najnowszy tom nosi cechy pożegnalnego tournée po fantastycznym świecie, ale jest przede wszystkim zaskakująco bezpośrednim wyznaniem wiary autora w transformacyjną potęgę nowoczesności.
Nowa technologia wkracza w świat quasi-średniowiecznego fantasy – na przestrzeni dekad ten schemat fabularny wykorzystywany był przez Terry’ego Pratchetta wielokrotnie, stając się wręcz jednym ze znaków charakterystycznych całej serii. Życie ludzi, krasnoludów i trollów, zamieszkujących ikoniczne miasto Ankh-Morpork i inne krainy, położone na dysku spoczywającym na skorupie kosmicznego żółwia, było więc wstrząsane pojawieniem się fotografii, kina, broni palnej, muzyki rockowej, a ostatnio – druku, nowoczesnej bankowości czy komunikacji telegraficznej.
Tym razem nadeszła kolej na kolej: ta informacja zasadniczo wystarczy doświadczonemu czytelnikowi do przewidzenia zarysu struktury powieści. I choć Para w ruch faktycznie nie grzeszy fabularną finezją, warto jednak zwrócić uwagę na przemiany, jakim na przestrzeni cyklu ulegało podejście Pratchetta do nowych technologii. W ten sposób, pod płaszczyzną odbitej od sztancy historii, dostrzeżemy interesujący i potencjalnie kontrowersyjny traktacik na temat społeczeństwa i nowoczesności.
Innowacje Świata Dysku
Można by pewnie pokusić się o wewnątrzświatową analizę zmieniającej się natury dyskowej technologii. Przykładowo, magiczna natura innowacji stopniowo ustępowała czysto technicznemu panowaniu nad światem, „magii” suwaka logarytmicznego. Celniejsza wydaje mi się jednak obserwacja z perspektywy społecznych – czy wręcz dziejowych – okoliczności wynalazku. W Ruchomych obrazkach błyskawiczny rozwój przemysłu filmowego, spowodowany przez nagłe wtargnięcie „dzikiej idei”, jest czymś radykalnie nieprzystającym do momentu historycznego, co kulminuje w naruszeniu samej powłoki rzeczywistości i inwazji potwora z innych wymiarów. Po zapobieżeniu katastrofie, społeczeństwo powraca do swojej quasi-średniowiecznej normalności: w pewnym sensie nie było jeszcze gotowe na daną innowację. W Zbrojnych porządek w metropolii Ankh-Morpork zostaje zakłócony przez pierwszą broń palną, stworzoną przez zupełnie wykraczającego poza swoje czasy i zarazem społecznie naiwnego geniusza Leonarda z Quirmu.
Dick Simnel, konstruktor kolei z Pary w ruch, zdecydowanie różni się od swoich poprzedników. Nie działa zdominowany przez żadną kosmiczną osobliwość, stoi mocno na nogach, zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojego wynalazku. To pełen pasji, ale także pragmatyzmu, inżynier, zainteresowany praktycznym zastosowaniem kolei, poszukujący inwestora, wynajmujący prawnika i przyjmujący uczniów. I zupełnie inne są też skutki jego działania. Podczas gdy dawne wynalazki były jak komety, błyskawicznie rozpalające się i gasnące na nocnym niebie Świata Dysku, kolej wkracza w poczet obecnych w późniejszych tomach cyklu innowacji, które na dobre przekształcają życie mieszkańców fantastycznego świata. Pod względem technicznym przypomina on teraz XIX-wieczną Europę.
Tym, co decyduje o powodzeniu tych nowych wynalazków, nie są jednak cnoty samego twórcy. Zapytajmy więc o społeczne warunki możliwości trwałego postępu technicznego. Tutaj na scenę wkraczają cisi bohaterowie cyklu o Świecie Dysku – największa metropolia, Ankh-Morpork, oraz rządzący nią Patrycjusz Havelock Vetinari. Opisując przemiany, do których na przestrzeni lat dochodzi w systemie społecznym miasta-państwa, Pratchett tworzy zaskakująco subtelny obraz społeczeństwa dochodzącego do nowoczesności.
I właśnie idea nowoczesności (w odróżnieniu od współczesności, czyli po prostu czasów, w których rzeczywiście przyszło nam żyć) stanowi główny temat Pary w ruch, a więc poniekąd, z uwagi na jej podsumowujący status, jeden z motywów przewodnich całego cyklu o Świecie Dysku.
Z chaosu ład
W pierwszych tomach serii, będących inteligentnym pastiszem schematów literatury fantasy, Ankh-Morpork przedstawione jest jako ponura quasi-średniowieczna metropolia, pogrążona w chaosie i przemocy. Oficjalna władza musi nieustannie odwoływać się do groźby siły fizycznej, a na ulicach toczy się krwawa wojna pomiędzy rywalizującymi gildiami Złodziei i Skrytobójców. Zagrożenie dla mieszkańców stanowią także wybryki magów z Niewidocznego Uniwersytetu, na szczęście zwykle zajętych bratobójczymi walkami o przywództwo. Mieszkańcy miasta to przede wszystkim ludzie, a przedstawiciele innych ras traktowani są z podejrzliwością, pogardą lub otwartą wrogością. Mieszkańcy przywykli za to do widoku pojedynków, bójek, magicznych starć czy publicznych egzekucji, chorób głęboko przednowoczesnego społeczeństwa, w którym o rozwoju wypadków decydują chaotyczne konfrontacje.
Na przestrzeni kolejnych tomów, przede wszystkich tym opisujących odrodzenie Straży Miejskiej, a potem także innych publicznych instytucji, jesteśmy świadkami głębokich przekształceń w sztuce rządzenia, w polityce miasta. Następuje niewątpliwe umocnienie się centralnej władzy, a ulice stają się bezpieczniejsze. A jednak modernizacja Ankh-Morpork nie daje się zredukować ani do nastania rządów silnej ręki, ani do triumfu rządów bezwględnego prawa. Nie ma też nic wspólnego z demokratyzacją (w mieście wciąż obowiązuje zasada „jeden człowiek – jeden głos”; to Patrycjusz jest tym człowiekiem) czy oddziaływaniem abstrakcyjnych idei w rodzaju szacunku dla „przyrodzonych” praw człowieka i obywatela.
Dewizę herbową Patrycjusza Vetinariego tłumaczy się na „jeżeli nie jest zepsute, nie naprawiaj”, ale nie oznacza to wcale biernego czy zachowawczego nastawienia do rządów. Jego metoda sprawowania władzy to raczej ciągłe odwołanie się do istniejącego stanu rzeczy, wiedzy na temat motywacji i celów jednostek, akceptacji ich egoizmu. Jako wyznawca pogodnego antropologicznego pesymizmu, Vetinari wie, że nie może w ciągu jednego dnia zmienić obywateli swojego miasta. Każdy działa zgodnie z własnym interesem, większości ludzi brakuje szerszego oglądu sprawy, a głęboko zakorzenione uprzedzenia raczej nie znikają pod wpływem zwykłej perswazji.
Rządzenie Ankh-Morpork oznacza więc koordynację działań egoistycznych jednostek i włączanie ich w wielki system wzajemnych zależności, w ramach którego ostatecznie przyczyniają się do wspólnego dobra i postępu. Zamiast Hobbesowskiego skruszenia indywidualnych ambicji, możliwe jest wytłumienie ich szkodliwych aspektów za pośrednictwem działań bezpośrednich (interwencje niezbędne w nagłych przypadkach, np. osobista uwaga władcy, którą zostaje objęta powstająca kolej) i bardziej systemowych (zakładanie i rozwój instytucji czy pragmatycznego prawa, które przymknie oko na zatrudnienie przez miasto zdolnego oszusta, Moista von Lipwiga, głównego bohatera powieści). Jeżeli uda się połączyć interesy jednostek i ogółu – co Patrycjusz stosuje zarówno wobec obywateli, jak i mniejszych miast satelickich – w zasadzie konieczne przestaje być odwołanie do nadzoru i przymusu, który stanowią w tym przypadku tylko zawór bezpieczeństwa.
Machina modernizacyjna
Na pewnym poziomie, nowoczesna utopia Ankh-Morpork ma bez wątpienia charakter kapitalistyczny. Nie powinniśmy jednak sprowadzać jej do apologii neoliberalnych frazesów o najwyższej cnocie egoizmu, bezwzględnym prymacie wzrostu PKB czy konieczność totalnej deregulacji. Dla Pratchetta koordynowany i nadzorowany system rynkowy jest raczej modernizacyjną machiną, która poprzez odnoszenie się do ludzi takimi, jakimi rzeczywiście są (a nie takimi, jakimi chciałyby ich widzieć marzycielskie ideologie), tworzy społeczeństwo wzajemnych więzi, rosnącego zaufania, przezwyciężające dawne uprzedzenia. Ten ostatni aspekt odgrywa pierwszoplanową rolę także w fabule Pary w ruch. Linie kolejowe ułatwiają handel pomiędzy państwami, umożliwiają nawet najmniejszym ośrodkom włączenie się do światowego systemu, w którym wojna wydaje się czymś zdecydowanie przestarzałym. Są też kolejnym projektem przekraczającym podziały rasowe – na przestrzeni lat Ankh-Morpork zasadniczo zaakceptowało krasnoludy, trolle, a także cały szereg nieumarłych czy magicznych osób (teraz nadeszła pora na gobliny i gnomy). To przeciwko powstającej międzynarodowej i międzygatunkowej solidarności występuje główny antagonista powieści, ultrakonserwatywny krasnolud Twardziec, który próbuje zatrzymać powstanie nowego światowego porządku, reprezentowanego przez kolej i telegraf.
Jego próby są jednak z góry skazane na niepowodzenie. W optyce Pratchetta nowoczesność nie jest bowiem po prostu jedną z ideologii, którą dałoby się zwalczyć. Fenomen takiej nowoczesnej formy polega na jej swoistej automatyczności – kto raz zakosztował owoców postępu (bezpieczeństwa, stabilizacji połączonej z integracją rozwoju technicznego, bogactwa wynikającego z podziału pracy i handlu, czy ostatecznie możliwości błyskawicznej komunikacji i podróży), w zasadzie stał się już elementem systemu, nawet jeżeli jeszcze długo nie zda sobie z tego sprawy.
Z drugiej strony, włączenie w proces modernizacji nie wymaga zupełnego pozbycia się dawnych tradycji, tożsamości, dążeń: kulturowa czy rasowa specyfika (siła trolli, spryt goblinów, specjalności poszczególnych regionów) jest w gruncie rzeczy atutem uczestników globalnej gry. Ostatecznie okazuje się niejako, że bycie „prawdziwym krasnoludem” oznacza właśnie włącznie swojej kopalni w światowy system gospodarczo-społeczny. Wybór jest więc prosty, nawet jeżeli dawne czasy wspominać się będzie z pewnym sentymentem, obecnym przede wszystkim we wzruszającym zakończeniu powieści Ostatni bohater, pożegnania Świata Dysku z epoką bohaterską. Odczarowanie świata może smucić, ale nie ma wobec niego alternatywy.
Zmierzch idei modernizacji
Terry Pratchett bywał z pewnością kojarzony z cynicznym nurtem brytyjskiego humoru, do którego zaliczyć można by pewnie także Latający cyrk Monty Pythona czy twórczość Douglasa Adamsa. Krytycznej ironii, z jaką traktowali tradycję czy religię, nie towarzyszyły szczególne złudzenia wobec nowych ideologii; ciężko posądzać ich o entuzjazm zarówno wobec rynkowego fundamentalizmu, jak i biurokratycznego czy utopijnego socjalizmu (pamiętajmy o szyderstwach z rewolucjonistów w Żywocie Briana!). Można by zaryzykować twierdzenie, że byli reprezentantami pewnego odchodzącego już pokolenia euro-amerykańskiej centrolewicy, pesymistycznego wobec możliwości radykalnej zmiany społecznej, ale otwartego na modernizację technologiczną i społeczną, kładącego nacisk na realizację planu minimum (racjonalizm, zmierzch dominacji tradycyjnych religii, tolerancja wobec mniejszości), wierzącego w możliwość przezwyciężenia głupich uprzedzeń i stworzenia przynajmniej nieco lepszego świata.
Współcześnie tego rodzaju wiara w rynkową modernizację jest pod odstrzałem ze wszystkich stron – i trudno się temu dziwić. Pojawiają się celne pytania o podział zysków wynikających z globalnego podziału pracy. Zbytnie zaufanie, pokładane w automatyczne rozprzestrzenianie się nowoczesnej formy społecznej po zniesieniu tradycyjnych barier, mogło stać za katastrofalnymi decyzjami o interwencjach w Iraku i Afganistanie (i antagoniści Pary w ruch niepokojąco przypominają krasnoludzkich talibów). Co więcej, kapitalistyczny sposób produkcji nie tylko nie zawsze znosi rasizm i szowinizm, ale potrafi wręcz je systemowo wykorzystywać. A to tylko zarzuty formułowane z lewej strony, pozostaje jeszcze reakcja konserwatystów czy nacjonalistów, czasami strojąca się w szaty krytyki ideowego kolonializmu, reprezentowanego rzekomo przez zwolenników jakiejkolwiek formy modernizacji.
Docenić nowoczesność
Terry Pratchett w swojej noszącej cechy pożegnania książce zdaje się mówić: „doceńcie nowoczesność”, którą zrekonstruowałem jako sposób społecznej koordynacji, w której godzi się różnorodność i indywidualną inicjatywę z bezpieczeństwem i rozwojem. To takiej nowoczesności (której zaledwie częściami składowymi są instytucje liberalnych praw człowieka czy demokracji, a nawet „wolnorynkowa” gospodarka) zawdzięczamy względną życiową stabilizację, możliwość swobodnej działalności, formy solidarności nieodwołujące się do ponurych więzów krwi czy w końcu ciągły rozwój technologiczny. Cała Unia Europejska, pod warstwą ciężkostrawnych frazesów, ostatecznie opiera się przecież na takiej formie zmodernizowanej koordynacji interesów.
Czytając Parę w ruch nie sposób zapomnieć o postępującej chorobie Alzheimera autora: niedawno dotarła do nas smutna informacja, że po raz pierwszy opuści on międzynarodowy konwent fanów Świata Dysku. Nie jest to z całą pewnością najlepsza z powieści Pratchetta, zarówno pod względem fabuły (zbyt często popadającej w dydaktyczne scenki rodzajowe), jak i stylu czy humoru. Zapośredniczone w prostej historyjce wyznanie wiary toczy się do przodu miarowo i przewidywalnie, jak odjeżdżający ku horyzontowi pociąg, zabierający na swoim pokładzie odchodzącą w przeszłość generację wyznawców pogodnej, racjonalnej modernizacji. Wobec pojawiających się obaw o powrót teokratycznego, rynkowego czy nacjonalistycznego barbarzyństwa, warto posłuchać ich ten ostatni raz.