NOWE HORYZONTY: Wolność w przeciętnym pionie
W pewnym sensie "W pionie" jest filmem zerojedynkowym: albo przyjmujemy absurdalną i perwersyjną wyobraźnię reżysera albo oburza nas pozbawiony dobrego smaku, niespójny obraz Guiraudie
Teresa Fazan i Artur Kula relacjonują dla nas tegoroczną 16. edycję Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty.
Dotarliśmy już do półmetka Nowych Horyzontów. Udało nam się zobaczyć większość filmów konkursowych. Z ważniejszych wydarzeń festiwalowych warto wspomnieć o polskiej premierze wyczekiwanych Wszystkich nieprzespanych nocy Michała Marczaka, który w Sundance otrzymał nagrodę dla najlepszego zagranicznego reżysera filmu dokumentalnego. Publiczność przyjęła Noce bardzo entuzjastycznie, natomiast nasz stosunek do obrazu jest raczej chłodny. Więcej o samym filmie napiszemy w relacji z konkursu głównego. Olbrzymią popularnością cieszył się także koncert zespołu Ho9909, którego utwór Bone Collector promuje tegoroczny klub festiwalowy. W tej odsłonie relacji skupimy się jednak na trzech filmach z sekcji Panorama Gala oraz Ale kino+, które najbardziej nas zainteresowały.
W pionie
W pionie, najnowszy film Alaina Guiraudie, już podczas swojej premiery na tegorocznym festiwalu w Cannes podzielił opinie krytyków. Nic zresztą dziwnego — powiedzieć, że to film budzący kontrowersje, to nie powiedzieć nic. W pewnym sensie W pionie jest filmem zerojedynkowym: albo przyjmujemy absurdalną i perwersyjną wyobraźnię reżysera albo oburza nas pozbawiony dobrego smaku, niespójny obraz Guiraudie.
Głównym bohaterem jest Léo (Damien Bonnard), przeżywający kryzys twórczy scenarzysta filmowy, który poszukuje inspiracji na odludnionej francuskiej prowincji — w Lozère. Podczas wędrówki, by zaznać skrajnych emocji, pragnie spotkać na swojej drodze wilka. Natrafia jednak na pilnującą stada owiec Marie (India Hair). Między bohaterami nawiązuje się romans. Początkowo fabuła robi wrażenie banalnej, jednak w pewnym momencie okaże się, że niezobowiązująca znajomosć między Léo i Marie rozpocznie lawinę najdziwniejszych zdarzeń. Pisząc najdziwniejszych, mam na myśli to, że film Guiraudie w pewnym momencie z niespiesznego, pozbawionego właściwości realistycznego obrazu zamienia się w absurdalną, momentami niesmaczną, pełną nieokiełznanego fatalizmu farsę na życie głównego bohatera.
Do języka Guiraudie zbyt łatwo się przyzwyczaić: budowana przez niego wyskokowa rzeczywistość szybko staje się oswojona, a w konsekwencji — nudnawa. Léo w wyniku bierności i nieumiejętności wzięcia życia w swoje ręce, wpada w dziwaczną spiralę zdarzeń, w których zdaje się odgrywać narzuconą z zewnątrz rolę. Podobnie jest z filmem Guiraudie — rzeczy dzieją się, bo się dzieją, zupełnie obojętne na własną dziwaczność. Pod wieloma względami W pionie jest filmem przeciętnym: średnio napisanym, momentami nużącym, irytująco dziwacznym. Po wyjściu z kina widz nie wyniesie ze sobą nic prócz ewentualnego rozbawienia. Z drugiej jednak strony, to wcale nie musi być wadą. Guiraudie bawi się kinem w sposób nieprzewidywalny i łamiący zasady dobrego smaku. Nie trzymając się żadnych zasad i nie siląc się na tworzenie filmu ważnego, wykorzystuje tkwiąca w sztuce możliwość absolutnej wolności. Konsekwentne łamanie granic między banalnym realizmem, a groteskową fantazją sprawia, że W pionie uwodzi swoją energią i przede wszystkim — bawi.
O mecenacie idei i filantropii w Polsce – nowy, 224 numer Res Publiki Nowej, „Złodzieje i filantropi”. Do zamówienia już teraz w naszej księgarni https://publica.pl/filantropia

Ja, Daniel Blake
Widzowie Nowych Horyzontów mieli okazję obejrzeć laureata tegorocznego festiwalu w Cannes — Ja, Daniel Blake w reżyserii Kena Loacha. Główny bohater, stolarz Daniel Blake (Dave Johns), w wyniku zawału serca musi chwilowo zrezygnować z pracy. Z powodu nieporozumienia traci prawo do zasiłku, co staje się początkiem walki szarego obywatela z systemem świadczeń socjalnych, a także przyjaźni Daniela z młodą, samotnie wychowującą dwójkę dzieci Katie (Hayley Squires). Historia opowiada o ich walce o przetrwanie i próbie zachowania godności w nieludzkim, niemal kafkowskim systemie. Daniel jest postacią niezwykle charyzmatyczną — bezinteresowną i niezłomną, równocześnie wiarygodną i ludzką. Jego relacja z Katie i jej dziećmi staje się przeciwwagą dla rządzącego się bezsensownymi, karykaturalnymi wręcz przepisami systemu, odtrutką na beznadziejny los bohaterów. Równocześnie, za sprawą fabuły rozpisanej niezwykle konkretnie i lokalnie, problemy przedstawione w filmie nie trudno wyabstrahować poza system brytyjski — z niesprawiedlowścią obecnego systemu zmagają się przecież obywatele na całym świecie.
W przypadku kina zaangażowanego społecznie, wspierającego określone tezy ideologiczne, trudno uniknąć rozwiązań tendencyjnych czy grających na uczuciach widza. Podobnie jest w przypadku nowego filmu Kena Loacha — to kino wzruszające i manipulujące emocjami, sięgające po środki oczywiste i dosadne. Równocześnie, mimo trudnego tematu, Loachowi udaje się zachować równowagę — inteligentnie, dowcipnie napisany scenariusz i podskórna wiara w człowieczeństwo równoważą tragizm losów bohaterów. Mam poczucie, że do pewnego stopnia tego typu obrazy są potrzebne — w sposób nieskomplikowany i angażujący opowiadają historie, o których na codzień niekoniecznie chcemy słuchać. Paradoksalnie film jest dostępny dla widzów, których w większości poruszane w filmie problemy nie dotyczą. Swym brutalizmem wzbudza w nas emocje, po raz kolejny powtarzając to, co teoretycznie wiemy — i w tym tkwi jego siła. Zwycięstwo Ja, Daniel Blake w Cannes, choć niespodziewane, jest bezwątpienia swoistym znakiem czasów — w czasie kryzysu zachodniej liberalnej demokracji kino zaangażowane społecznie, o lewicowym zacięciu, jest najwyraźniej w cenie.
Klient
Dużą popularnością na festiwalu cieszy się Klient Asghara Farhadiego (znanego przede wszystkim z Rozstania). Podobnie jak w jego nagrodzonym Oscarem filmie, fabuła skupia się wokół małżeństwa. Emad (Shahab Hosseini) jest nauczycielem literatury w szkole średniej oraz aktorem teatralnym. Wspólnie ze swoją żoną, Raną (Taraneh Alidoosti), grają w Śmierci komiwojażera. Spokojne życie zostaje jednak zaburzone zagrożeniem zawalenia się budynku, w którym dotychczas żyli. Z powodu nienajlepszej sytuacji materialnej decydują się na wynajęcie nowego mieszkania od innego aktora, który ukrywa przed nimi fakt, że poprzednia lokatorka była prostytutką. Pewnej nocy czekająca na męża Rana otwiera drzwi na dźwięk domofonu i idzie wziąć prysznic. Jednakże do domu, zamiast Emada, wchodzi były klient ex-lokatorki. Rana nie pamięta tego, co się potem wydarzyło.
Klient jest filmem silnie związanym z samym Iranem i Bliskim Wschodem. Tradycjonalizm mieszkańców miasta odgrywa niebagtelną rolę, a dwie kluczowe dla filmu wartości są genderowo wyraźnie rozgraniczone: honor dotyczy wyłącznie mężczyzn, a cześć – kobiet. Farhadi nie popada jednak w jednoznaczne oceny bohaterów czy świata, który ilustruje. Po 24 tygodniach mamy do czynienia na festiwalu z kolejnym filmem, który w rewelacyjny sposób przedstawia małżeństwo, starające się osiągnąć porozumienie pomimo przeciwnych poglądów. Niemniej jednak nie można sprowadzić Klienta do obrazu miejsca, w którym się rozgrywa. Problem zdefiniowania męskości tak samo dotyczy Bliskiego Wschodu jak i całej reszty świata. Sytuacja Emada stojącego przed kluczowym dla filmu wyborem jest uniwersalna. Dlatego też bohaterom tak łatwo jest przenosić swoje emocje z życia prywatnego do gry w Śmierci komiwojażera. Wystarczają do tego mniejsze lub większe improwizacje czy zmiany w dialogach. Dla widzów nieznających tekstu dramatu (jakimi są chociażby uczniowie Emada) pozostają one niewidoczne. Okazuje się, że dzieła Millera (1949 r.) i Farhadiego (2016 r.) dotykają tego samego problemu, na który nadal nie udało się odnaleźć odpowiedzi i nic nie zapowiada, aby miało to ulec zmianie.
Fot. kadr z filmu A. Guiraudie „W pionie” | 16. MFF Nowe Horyzonty