Naród prywatny
Śmierć Lecha i Marii Kaczyńskich oraz ceremoniał państwowego pogrzebu świetnie uchwyciły istotę narodu, a więc wspólnotę, która konstytuuje współczesne państwo. Powszechne wzruszenie zbliża, nadaje sens pamięci o przodkach odkurzonej żałobnym obrządkiem i na chwilę pozwala […]
Moim zdaniem byliśmy i jesteśmy nadal narodem zbyt prywatnym, zbyt osobistym, zbyt pompatycznym i zarazem zupełnie nieświadomym swojej państwowości. Państwo co prawda zdało egzamin z zasad i procedur, ale tak na prawdę ukazało, jak wątłe są jego instytucje. Ulegliśmy tyranii pospolitych wzruszeń, z których jedno wyzwalało kolejne. Stało się tak, gdyż, przywołując Norwida „Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy naród”. Innymi słowy, narodowa tradycja przesiąknęła każdego z nas tak silnie, że poddaliśmy się wspólnym wzruszeniom, zapominając o rzeczowych argumentach. Chętniej włączaliśmy się w publiczne przeżywanie zbiorowej żałoby niż w publiczną dyskusję o tym, co dotyczy państwa i jego powinności. A zrobić należy wiele, co najmniej na trzech polach, które dotyczą państwa i narodu: 1) wyjaśnić dlaczego po raz kolejny spada polski samolot z osobami kluczowymi dla funkcjonowania państwa i ustalić, jak do tego nie dopuścić w przyszłości, 2) przypomnieć i uporządkować ceremoniał państwowy, a w końcu 3) ustalić dalszy sposób postępowania z Rosjanami.
Kiedy giną żołnierze w Afganistanie, albo kiedy giną żołnierze-generałowie w wypadku lotniczym, pozostajemy w gruncie rzeczy obojętni. Nie pytamy o przyczyny i nie mówimy „sprawdzam”, kiedy sprytni politycy twierdzą ex cathedra, że procedury były w porządku. Życie żołnierza niewiele dla nas znaczy, kiedy dosięgnie go śmierć, jest dla nas odległa. Śmierć, która rzekomo jest jego powinnością. I właśnie przyzwolenie na śmierć współobywateli w służbie państwa, jak twierdzi Benedykt Anderson, jeden z czołowych teoretyków narodu, pozwala stwierdzić, że jesteśmy w istocie wyimaginowaną wspólnotą – nowoczesnym narodem1. Jak mało które społeczeństwo scementowaliśmy wspólnotowy sentyment setkami powstańczych ofiar i desperackimi szarżami pod obcą komendą. Powołaliśmy dzięki temu do życia naród i tak przetrwaliśmy okres bez państwa. Dlatego mimo wszystko nie tylko żałowaliśmy śmierci pod Smoleńskiem, ale również doszukiwaliśmy się w niej jakiejś formy użyteczności dla narodu – że oto świat dowie się o naszej krzywdzie sprzed lat, że w końcu nas zauważą, że Rosjanie nad nami zapłaczą.
Zaślepieni współczuciem nie zapominajmy, że odzyskując w końcu formę państwowości, musimy zacząć dbać o bezpieczeństwo publicznych funkcjonariuszy. Wymóc to powinna instytucja opinii publicznej. Anda Rottenberg opublikowała niedawno felieton, w którym uskarża się na powszechnie obowiązujący w mediach model jednodniowego _newsa+, swoistego braku ciągłości w debacie publicznej. Apeluję w tym miejscu do redaktorów naczelnych i wydawców, o to by dbali o siłę opinii publicznej, drukując teksty dziennikarzy, którzy dopytują o przyczyny tragedii CASY pod Mirosławcem, którzy wskazują na wadliwe procedury, a nie ludzki błąd, albo rzekomą mentalność „alfa-samca” u pilotów wiozących dygnitarzy2. Warto, bo chociaż może to pogorszyć sprzedaż, od tego zależy stabilność państwa. Wspomniany wcześniej Anderson u podstaw konstrukcji nowoczesnego narodu widział powszechność słowa drukowanego, książkę, prasę, a dziś zapewne wymieniłby internet. Skoro u początków narodu leży słowo, wejrzyjmy w media jak w lustro. Jeśli zamiast analiz opartych na argumentach publikujemy gorące i nieprzemyślane opinie i paszkwile, a za fakty przez blisko tydzień starcza nam liczba czekających w kolejce do grobu, wiele to mówi o gorączce emocji trawiącej polski naród.
Tworzymy wspólnotę, w której każdy chce być Polakiem bardziej niż inni. Każdy krzyczy, niczym w „Dniu świra”, o „najmojszej” ojczyźnie targając flagę pod kolumną Zygmunta. Do polskich symboli coraz mniej chcą przyznawać się Ci z nas, którzy cenią przede wszystkim pokorę i umiar3. To chore obyczaje każą Polakowi trąbić wokół o tym, jak uwewnętrznił swoją Polskę. Za skandal uważam setki opuszczonych do połowy flag przed publicznymi instytucjami. Kiedy w popołudniowy poniedziałek tydzień po wypadku jechałem pociągiem ze Szczecina do Warszawy, nie zauważyłem po drodze ani jednej flagi, która byłaby wywieszona jak należy u szczytu masztu. W tydzień później to samo – w centrum Warszawy. Bez patosu, bez cierpkiej satysfakcji, że oto moja remiza, mój urząd miasta, albo inny urząd cierpi bardziej niż inni. Żałoba trwała i tak zbyt długo, a niektórzy prywatyzowali ją, czyniąc despekt dla flagi, symbolu narodu i jego instytucji. O haniebnej reklamie na samochodzie wiozącej ciało prezydenta nie wspomnę. „New York Times” w niespełna cztery dni po tragedii opublikował tekst4 o plastikowym biznesie, który rozkręcił się dzięki masom żałobników. Czy tego właśnie chcieliśmy, wtapiając się w lamentujące tłumy? Naród bez instytucji ceremoniału i poszanowania godności własnych reprezentantów nie może oczekiwać, że będzie szanowany przez innych. Wniosek jest jeden: polski parlament jak najszybciej powinien zająć się uporządkowaniem instytucji ceremoniału.
Mowa pogrzebowa Peryklesa jest u Tukidydesa, pierwszego z realistów politycznych, apogeum patriotyzmu – nieodłącznej części tego, co polityczne. Trzeba jednak znać proporcje i wiedzieć, że tak na prawdę liczy się twarda polityka międzynarodowa. Dostrzeżmy, że poza autentycznym współczuciem Rosja doskonale wykorzystała moment, by wytrącić Polsce instrument polityki międzynarodowej, jakim niewątpliwie był Katyń. Swoją współczującą postawą, błyskawiczną reakcją i powszechnym lamentem, który tak łatwo w słowiańskiej duszy wyzwolić, zamknęli usta Polsce upominającej się o symboliczne i prawne oczyszczenie pamięci o zamordowanych w Katyniu. Wiemy, że niedługo przyjdzie nam stawić czoło niezmiennym, bez względu na współczucie, interesom Moskwy. Co zrobić. Pożałujmy publicznie licznych ofiar, o których spoczynku w okolicznych lasach przypomną niedługo Rosjanie i Białorusini. Unikniemy tak wizerunku megalomanów egoistycznie pieszczących własne cierpienia. By oddać sprawiedliwość powinniśmy sami przypomnieć, opowiedzieć o tragedii, jaka spotkała tę część Europy, by następnie spokojnie i rzeczowo przejść do wyciągnięcia prawnych konsekwencji sprawy Katynia5.
Jeśli w tym, co polityczne położyć na szalach emocje i instytucje, zazwyczaj te pierwsze przeważą. Na początku. Z czasem emocje uwiędną, pozostaną po nich tylko prywatne, indywidualne wspomnienia, a życie narodu skupi się na dyskusji. Wtedy, silne instytucje opinii publicznej, ceremoniału i dialogu opartego na prawdzie uchronią nas od przyszłych zbiorowych histerii oraz przykrych tego konsekwencji. Naród może i jest starym, zużytym pojęciem – jeśli wierzyć Andersonowi, został wymyślony w okresie Oświecenia. Zgoda. Tylko że polski naród tak na prawdę miał zaledwie kilkadziesiąt lat, by zrealizować potrzebę niezależności w instytucjach państwa. Co więcej, póki ktoś nie wymyśli nowego sposobu narracji dla politycznej podmiotowości, jeśli to w ogóle możliwe6, to naród odpowiada za jakość polityki. To on jest demokratycznym suwerenem, a oznacza to, że za jego moc i potęgę odpowiadamy my – wszyscy razem i każdy z osobna. Ta moc zawarta jest zaś tyle w autentyzmie przeżywanych emocji, co w krytycznym i odważnym myśleniu, w szacunku dla argumentu.
1Por. Benedict Anderson, Wspólnoty wyobrażone: rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, Znak 1997
2Nie można zaakceptować tłumaczeń, że to wina pilota z zasadniczego powodu – jeśli nawet w tych konkretnych przypadkach zawinił człowiek to trzeba poddać pod rozwagę przede wszystkim procedury, które pozwoliły na to, by pilot podejmował większe niż potrzeba ryzyko. Air Force One nie przyleciał do Polski, choć teoretycznie mógł, przede wszystkim dlatego, że procedury nie pozwalają na ryzykowanie życia prezydenta w czasach pokoju.
3Warto przeczytać świetny tekst Magdaleny Malińskiej o symbolice Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego.
4Dan Bilefsky, Reaping Profits From Poland’s Tragedy, New York Times 14.04.2010
5Timothy Snyder wspomina tę kwestię w niezwykle ważnym eseju pt. „Duchy”.
6Zob. Edmund Wnuk-Lipiński, Świat międzyepoki. Globalizacja, demokracja, państwo narodowe, Znak 2004.