Na wysypisku turystyki
Nie znaliśmy reguł i zabłądziliśmy, to znaczy błądziliśmy od początku, bo takie było założenie podróży. Typowi turyści wynajmujący przewodników po Warszawie nie chcą oglądać peryferii, których miasto się wstydzi – oczekują tego, co ładne, wypolerowane, […]
Nie znaliśmy reguł i zabłądziliśmy, to znaczy błądziliśmy od początku, bo takie było założenie podróży.
Typowi turyści wynajmujący przewodników po Warszawie nie chcą oglądać peryferii, których miasto się wstydzi – oczekują tego, co ładne, wypolerowane, odcedzone z brudu i z codzienności. Pragną być tam, gdzie przepływa główny nurt, uczestniczyć w zbiorowej zabawie kolekcjonowania wrażeń z miejsc, o których mówi się oficjalnie, o których słychać. Nie interesują się zamiecionymi pod dywan odpadkami, ale twarzą kultury, którą miasto wystawia ludziom z uśmiechem. Na pewno nie przejdą przez zabłocone, niewybrukowane drogi, które znaleźć można nie tak daleko od centrum, przez cuchnące podwórka do grożących zawaleniem domów, rozkładających się powoli w zapomnieniu obiektów dawnej przemysłowej chwały i potęgi.
Michel de Certeau porównuje praktyki miejskiego chodzenia do języka. Podobnie jak zasady gramatyki, w mieście kształtuje się kreowana przez fachowców struktura dosłowna, która wytwarza pewien porządek. Obok ustalonego układu istnieją jednak praktyki przestrzenne związane z manipulacjami dokonywanymi spontanicznie na elementach tej struktury. Są one, podobnie jak tropy w retoryce, odstępstwami od owego dosłownego i narzuconego sensu, który jest określony przez system urbanistyczny.
Warszawska Turystyka Ekstremalna była to nieformalna grupa ludzi, którzy spotykali się po to, by naznaczać przestrzeń na nowo, by uciekać od wyznaczonych symbolicznie przez władze miejsc oficjalnych i penetrować peryferia, przewartościowując tym samym ich charakter. Te praktyki wymierzone były w system wymuszający nie tylko sposoby poruszania się, ale także gusta estetyczne i wybory związane z miejscami i sposobami spędzania wolnego czasu. Wyrastająca ze środowisk anarchistycznych i kontestujących formacja, której jeden z założycieli jest wokalistą funkowego zespołu Łąki Łan, wpisuje się w definicję turystyki alternatywnej oraz znanej od dawna na Zachodzie urban exploration, mimo że sami twórcy odżegnują się od takich klasyfikacji. Nie ma się co dziwić tej negacji, bo samo eksplorowanie przestrzeni wykluczonych, wkraczanie na które nieraz jest niebezpieczne lub zakazane, takich jak grożące zawaleniem praskie kamienice, dachy starych fabryk, jest wyrazem chęci ucieczki od systemowych klasyfikacji. Uczestnicy wypraw wydają się dodatkowo specjalnie wybierać tereny najbardziej atakujące zmysły, takie jak góra śmieci na Bemowie czy znajdujące się w opozycji wobec oficjalnej estetyki, gdzie trzeba pokonywać przeszkody jak w parkurze: błotniste, niezachęcające, gdzie natura miesza się z odpadkami kultury, gdzie – cytując Żiżka piszącego o scenerii Stalkera „fizycznym tłem […] metafizycznych poszukiwań, krajobrazem strefy jest postindustrialna ziemia jałowa z roślinami, które zarastają obszar opuszczonych fabryk, z betonowymi tunelami i liniami kolejowymi pełnymi zatęchłej wody i dzikich zarośli, wśród których pętają się psy i koty. Natura i industrialna cywilizacja nachodzą tutaj na siebie, ale poprzez wspólny rozpad – cywilizacja w stanie rozkładu powraca do natury”.
Geometrycznie uporządkowana przez planistów i architektów przestrzeń, która stanowi poziom normatywny, wyswobadza się za pośrednictwem „chodzącego”. Za jego sprawą każdy signifiant przestrzenny przechodzi w inny. Zbaczając z drogi, wędrując na skróty czy przez przestrzenie niedostępne, zakazane, wędrowiec wytwarza nowe możliwości, konstruując tkankę miejską. W ten sposób powstaje retoryka chodzenia, pozwalająca jednym miejscom zaistnieć, unicestwiająca inne; za jej sprawą tworzą się „wyjątki” „rzadkości” i nieciągłość.
Zjawisko eksploracji miejskiej odchodzi od turystyki komercyjnej, steatralizowanej, gdzie przedmioty kontemplacji zamieniają się w produkty nasycane znaczeniem dla spragnionych uczestnictwa w zbiorowym rytuale zwiedzania wczasowiczów. Szukając przestrzeni jeszcze nieoznakowanej, uciekają przed skończonymi i zamkniętymi miejcami. Tak jakby pragnęli uczynić miejsca wtórnie obcymi, by móc skonfrontować się z nimi i na nowo zachwycić. Paradoksalnie jest to niekończąca się pogoń, bo wybierając miejsca opuszczone, czynią je symbolicznie ważnymi, poprzez swoje wybory unicestwiając ich pierwotnie dziki, czysty charakter.
Warto zastanowić się nad aspektem estetycznym wypraw, które wpisują się w zagadnienie estetyki brzydoty. Stanisław Ossowski powiada, że „oglądając stary popękany fresk, nie bierzemy pod uwagę pęknięć tynku, aczkolwiek są one niekiedy wyraźniejsze niż wyblakłe kontury fresku”1. Eksploratorzy wydają się uwydatniać właśnie te pęknięcia, na nich koncentrują swoją uwagę. Tym samym jednak wpisują owe przedmioty w krąg estetycznych zainteresowań i wtórnie czynią je interesującymi. Kontekst społeczny wyznacza hierarchie wartości, także tych artystycznych i wskazuje na to, co warto podziwiać. Jeśli styl życia wuteowców nakazuje im zachwycać się brzydotą, to tym samym wyznaczają oni nową jakość estetyczną, która może stać się powszechna. Znów wyłania się zawieszenie pomiędzy buntem przeciwko jakimkolwiek zasadom i nieuchronne tworzenie nowych norm, które mogą stać się taką samą pułapką jak kanoniczne kategorie porządkujące świat piękna.
Przyjmuje się, że żyjemy dziś w czasach powszechnej estetyzacji. Ludzie poddają się zabiegom korekcyjnym, zarówno od zewnętrznej strony, poprzez operacje, ubrania, podążanie za modą, jak od wewnętrznej – poprzez uczestnictwo w nowych ruchach religijnych jak New Age czy sesje u psychoanalityków i coachów. Również przestrzeń miejska przechodzi nieustanny face-lifting, pojawiają się nowe, eleganckie, szykowne centra handlowe. Zabytki są restaurowane po to, by przybrały ładniejszy wygląd. Globalna estetyzacja zdaniem Wolfganga Welscha jest dużym błędem. Przede wszystkim upiększanie wszystkiego sprawia, że ginie jakość prawdziwego piękna, które staje się pospolite i traci swój charakter. Niezwykłe rzeczy nie mogą stawać się standardem. Ponadto globalna estetyzacja, stając się przymusem, przekształca się w karykaturę samej siebie. Zdają się to rozumieć założyciele WTE i z tego powodu uciekają od narzuconego kanonu. Jak zwraca uwagę Welsch, pisząc o tej ucieczce, „u wielu współczesnych rodzi się tęsknota za nie-estetycznością, ochota na pauzy i zakłócenia estetyczne, pokusa żeby wyjść poza powszechne nadawanie wszystkiemu ładnego wyglądu”.
Eksploratorzy, wśród absolutnego monopolu maszynerii estetyzującej, starają się szukać pustyni i pustkowia estetycznego. Ich nietypowość wyraża się również w tym, że nie ograniczają się do zmysłu wzroku: odurzający, mdlący zapach góry śmieciowej, dotyk chropawej powierzchni wnętrza bunkra na poligonie WAT-u są równie istotne dla przeżycia niezapośredniczonego, dla doświadczenia autentyczności jako ucieczki od wypreparowanych, symulacyjnych pakietów turystyki oficjalnej. Zaglądanie pod podszewkę miasta pozwalało uczynić też z przestrzeni dobrze znanych i obojętnych przechodniom przestrzeń własną, prywatną, określającą tożsamość, potrafiących docenić to, czego zwykły człowiek nie zauważa, uczestników alternatywnych wypraw.
Jednak ruch, który wyrasta ze środowisk o tendencjach wywrotowych, zbuntowanych wobec struktury społecznej i konwencji związanej między innymi ze sposobami spędzania wolnego czasu, w końcu zaczyna być akceptowany i asymilowany przez swoich oponentów. W miarę wzrostu ekskluzywności zjawiska, otoczonego aurą niedostępności i tajemnicy, rośnie publiczne zainteresowanie nim. Im bardziej członkowie grupy manifestują własną niezależność, tym bardziej zewnętrzni obserwatorzy pragną uczestniczyć w jej rytuałach i przynależeć do społeczności. Ostatecznie następuje nieuchronna komercjalizacja zjawiska, co sprawia, że zmusza największych indywidualistów do poszukiwania nowej możliwości samorealizacji. Może właśnie dlatego WTE już nie istnieje.Cytowani:Michael De Certeau, Wynaleźć codzienność. Sztuki w działaniu, przeł. Katarzyna Thiel-Jańczuk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2008.
Stanisław Ossowski, U podstaw estetyki, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1966, s.32
Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2004, s.71
Wolfgang Welsch, Estetyka poza estetyką, Universitas, Kraków 2005, s.35
Slavoj Žižek, Lacrimae rerum, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2007, s. 50