MROCZKOWSKI: Głosowanie korespondencyjne, czyli największy pech Donalda Trumpa!
Ewidentnie pech prześladuje republikanów, a największym i najskuteczniejszym wrogiem prezydenta Trumpa nie okazali się demokraci, tylko wirus Covid-19, i to z nieoczywistego powodu.
Zgodnie z prawem Murphy’ego „If something can go wrong, it will”, czyli jeśli coś może pójść źle, to tak się stanie. Prawo to odnosi się do prawdopodobieństwa zachodzenia zjawisk w określonych procesach, w których bierze się pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze, a i tak coś nas może zaskoczyć i po prostu pójść źle. Jest to filozoficzna teoria majora Murphy’ego, który użył podobnego zwrotu w czasie testowania różnego rodzaju oprzyrządowania w samolotach wywiadowczych. Innymi słowy, to określenie pecha i złego losu. Zatem można je odnosić w zasadzie do wszystkich nieprzewidzianych zjawisk.
Ewidentnie pech prześladuje republikanów już od początku tego roku, a największym i najskuteczniejszym wrogiem prezydenta Trumpa nie okazali się demokraci, żadna organizacja terrorystyczna, żadne wrogie państwo ani nawet wojna handlowa z Chinami. Największym, najgroźniejszym i najskuteczniejszym wrogiem administracji Donalda Trumpa okazał się wirus Covid-19, na który do tej pory nie ma szczepionki i jedyne, co rząd może robić, to minimalizować spustoszenie, jakie sieje wirus. W związku z brakiem skutecznego lekarstwa amerykańska administracja (podobnie jak większość państw, które doświadczyły epidemii koronawirusa) narzuciła bardzo drastyczne ograniczenia, takie jak zakaz zwoływania wszelkich zgromadzeń, zamknięcie szkół czy teatrów; lokale gastronomiczne swoich klientów mogą obsługiwać tylko na zewnątrz, gdzie jest naturalny przepływ powietrza. Działania te bezpośrednio oddziałują na gospodarkę, a zatem i na preferencje wyborcze społeczeństwa.
Jednak nie to jest największym zmartwieniem administracji Donalda Trumpa i republikanów. Powszechny strach przed zakażeniem ma wpływ na rodzaj głosowania. Dla wyjaśnienia: Amerykanie mają możliwość głosowania in person (mogą pojawić się osobiście w lokalu wyborczym i oddać głos) lub mail-in ballot(głosowanie korespondencyjne). O ile głosowanie w lokalu nie stanowi problemu dla wyborcy, o tyle głosowanie korespondencyjne narażone jest na szereg komplikacji i błędów.
Proces ten wygląda tak: wyborca otrzymuje kopertę, w której są dwie kolejne. Pierwsza jest zaadresowana do lokalnego biura wyborczego, a w środku jest kolejna koperta (secure envelope) z kartą do głosowania. Zgodnie z prawem wyborca musi wypełnić kartę do głosowania, włożyć ją do koperty (secure envelope), po czym umieścić ją w kolejnej kopercie, zaadresowanej do lokalnego biura wyborczego. Koperta ta musi być podpisana przez wyborcę i wysłana. W stanach takich jak Wisconsin, Południowa Karolina, Północna Karolina, Alabama i Alaska oprócz podpisu wyborcy wymagany jest również podpis świadka. Natomiast w stanie Missouri obok wyborcy musi podpisać się notariusz. Można zatem stwierdzić, ze jest to dość uciążliwe, szczególnie dla osób starszych i samotnych, a patrząc na przykład stanu Missouri, można też postawić pytanie o dostępność notariuszy.
Dlaczego więc głosowanie korespondencyjne wzbudza tak wielkie emocje wśród republikanów?
Z trzech powodów. Po pierwsze, wyborcy partii republikańskiej charakteryzują się konserwatywnym podejściem do wyborów prezydenckich. Statystyki wskazują, że głosują oni w lokalach wyborczych znacznie częściej niż wyborcy partii demokratycznej. Są to też wyborcy starsi, często w wieku emerytalnym, którzy obawiają się zakażenia koronawirusem, m.in. dlatego prezydent Trump „obniża” rangę wirusa i jego efektów, żeby przekonać swoich starszych wyborców do oddania głosów w lokalach wyborczych. Drugim powodem jest dostępność lokali wyborczych i tzw. drop boxes (skrzynek na głosy). Istnieje powszechne przekonanie, że wyborcy demokratów znacznie przewyższają liczbą wyborców Partii Republikańskiej. Jest to ważne w lokalnych społecznościach, które decydują, gdzie takie lokale wyborcze będą organizowane. W udzielonym mi wywiadzie dziennikarz Fox News William La Jeunesse tak opisuje ten problem: Patrząc na przykład Kalifornii, która od dekad jest „niebieskim” stanem (stanem, który popiera Partię Demokratyczną – przyp. red.), można podejrzewać, że w tych częściach miasta, w których, co powszechnie wiadomo, głosuje się na konserwatywnych kandydatów, nie będą tworzone komisje wyborcze, a jeśli już, to będzie ich mniej. Jest to przemyślane i celowe działanie. Uczciwie trzeba przyznać, że w „czerwonych” stanach może być podobnie, ale tym razem na korzyść republikanów. O ile z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że Kalifornia zagłosuje na Bidena, a np. Montana na Trumpa, o tyle w tzw. swing states nie wiemy nic. Tam trwa wojna prawnicza. Największym zagrożeniem w głosowaniu korespondencyjnym jest możliwość popełnienia błędu, jak brak lub niewyraźny podpis wyborcy, brak świadka, lub też oddanie karty do głosowania bezpośrednio do koperty zaadresowanej do komisji wyborczej z pominięciem tzw. secure envelope. Takie głosy nazywane są „naked ballots” i w niektórych stanach uznawane są za nieważne. Jest to trzeci powód, którego obawia się administracja Donalda Trumpa.
Kampania rozpoczęła się po tym, jak Sąd Najwyższy stanu Pensylwania orzekł, że karty do głosowania wysyłane pocztą muszą zostać odrzucone, jeśli nie zostały umieszczone w odpowiedniej kopercie. Według niektórych szacunków ponad 100 tys. kart do głosowania wysłanych pocztą podczas wyborów prezydenckich 3 listopada w stanie Pensylwania może zostać uznane za nieważne, ponieważ nie zostaną wysłane w odpowiedniej kopercie (naked ballot). Biorąc pod uwagę zagrożenie związane z pandemią, oczekuje się, że ponad 3 miliony wyborców w tym stanie odda głosy w wyborach korespondencyjnie. To ponad 10 razy więcej wyborców korespondencyjnych niż w wyborach prezydenckich w 2016 r., kiedy Trump pokonał demokratkę Hillary Clinton o nieco ponad 44 tys. głosów, czyli mniej niż 1 punkt procentowy. Jeśli weźmiemy pod uwagę wiek republikańskich wyborców, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa oddadzą głos korespondencyjnie, i przewidywaną ilość głosów nieważnych, nie dziwi, dlaczego republikanie i sam prezydent Trump przekonują do głosowania w lokalach wyborczych. Kolejnym kłopotem dla republikanów jest fakt, że w niektórych stanach, jak np. w Kalifornii, karty do głosowania wysyłane są automatycznie do wszystkich zarejestrowanych wyborców (tych, którzy brali udział w poprzednich wyborach). Może to stworzyć sytuację, w której mieszkańcy otrzymają kartę na inny adres niż adres zamieszkania.
Wszystkie wyżej wymienione niejasności związane z głosowaniem korespondencyjnym będą miały bezpośredni wpływ na czas liczenia głosów, a więc poczekamy dłużej niż zwykle na ogłoszenie oficjalnych wyników. W wielu stanach wskaźnik głosowania korespondencyjnego jest zwykle niski i generalnie komisje wyborcze są w stanie poradzić sobie nawet z późnym rozpoczęciem przetwarzania list do głosowania. Głosowanie korespondencyjne stanowiło 23,7% wszystkich głosów oddanych w wyborach w 2016 r., a ponad połowa wszystkich stanów (27 + Waszyngton) miała mniej niż 10% wszystkich głosów oddanych pocztą. Dopiero gdy zwiększy się liczba głosów korespondencyjnych, wzrosną opóźnienia w raportowaniu, nawet nieoficjalnych, wyników. Dla przykładu w stanie Michigan liczba wniosków o karty do głosowania (absentee ballots) w prawyborach prezydenckich w 2020 r. wzrosła o 97% w porównaniu z tymi samymi wyborami w 2016 r. Urzędnicy w Michigan spodziewają się podobnego wzrostu liczby kart korespondencyjnych w listopadzie. W związku z czym republikanie przewidują spore opóźnienia w ogłoszeniu oficjalnych wyników, co rodzić będzie wątpliwości i zarzuty o fałszerstwa w wyborach. Powodem tego są przede wszystkim różne daty i czas rozpoczęcia liczenia głosów korespondencyjnych. Komisje wyborcze na Florydzie zaczynają liczyć głosy korespondencyjne na 22 dni przed dniem wyborów. Alabama – po zamknięciu lokali wyborczych, Arkansas – 8:30 rano w dniu wyborów, Delaware – ostatni piątek przed wyborami, Kentucky – głosy zaczyna liczyć od godziny 8 rano w dniu wyborów, Missouri – pięć dni przed wyborami, Illinois – 19:30 w dniu wyborów. To tylko kilka przykładów, które pokazują skalę problemu. Według obserwatorów stany, które mogą zadecydować o tym, czy prezydenturę obejmie prezydent Donald Trump, czy Joe Biden, to Arizona, Kolorado, Floryda, Georgia, Iowa, Michigan, Minnesota, Nevada, Karolina Północna, Ohio, Pensylwania, Teksas i Wisconsin. Każdy stan ma inne zasady wyborcze dotyczące tego, kiedy i jak jest przetwarzana karta do głosowania korespondencyjnego.Powyższe argumenty i ewentualne komplikacje w procesie przetwarzania głosów korespondencyjnych rodzą wątpliwości. Co zrobić z głosami, które nie zostały dostarczone na czas lub zostały zgubione w transporcie? Oraz jak sprawdzić, czy głos korespondencyjny faktycznie został policzony? Nie dziwi więc, że administracja Donalda Trumpa naciska na głosowanie w lokalach wyborczych.
Złożoność tej problematyki tłumaczy Roxana Vatanparast, doktor prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Turyńskim; sytuacja może wyglądać jak ta w noc wyborczą z 2000 r. Do końca nie było wiadomo, kto wygrał wybory. O tym, kto będzie prezydentem, miały zadecydować głosy z Florydy. Z czasem okazało się, że wygrał Bush, ale wyniki były tak bardzo zbliżone, że prawo stanowe nakazywało ponowne przeliczenie głosów. Jednak po miesiącu nieustających walk prawników Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych liczbą głosów 5 do 4 zadecydował o uznaniu wyników wyborów i zakazał ponownego liczenia głosów. To może tłumaczyć, dlaczego republikanie z taką stanowczością chcą zdążyć z obsadzeniem własnego kandydata do Sądu Najwyższego, ponieważ przewidują kontrowersje z liczeniem głosów. Zatem tak jak 20 lat temu, tak i teraz o tym, kto zostanie 46. prezydentem, może zadecydować Sąd Najwyższy.
Bartosz Mroczkowski – analityk ds. międzynarodowych. Specjalizuje się w amerykańskiej polityce zagranicznej i konfliktach zbrojnych. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, stażysta w Konsulacie Generalnym RP w Los Angeles, autor kilkudziesięciu artykułów, analiz i recenzji literatury z zakresu stosunków międzynarodowych.