Mitologie start-upu
Czy start-upy rzeczywiście zapewniają model pracy alternatywny wobec korporacyjnego? Czy zapewnią pokoleniu millenialsów szansę na małą stabilizację? Czy są remedium na niedomagania obecnego systemu gospodarczego?
„Pasjonaci nowych technologii otrzymują środki na wyprodukowanie kolejnych wynalazków”, lapidarnie streszcza fabułę Doliny Krzemowej dystrybutor serialu, opowiadającego o perypetiach początkujących „start-upowców” w Kalifornii. „W jaki sposób start-upy zmieniły myślenie Amerykanów o biznesie?”, „Start-upowa obsesja branży technologicznej”, „Start-upy nakręcą innowacyjność Polski”, „Milion z głowy”, „Czy Polska ma szansę stać się narodem start-upowców?”, czytamy kolejne prasowe nagłówki.
Kusząca nowomowa
Co oznacza słowo powtarzane na kongresach, debatach oraz wykładach wygłaszanych przed najbardziej wpływowymi audytoriami? Dlaczego tak starannie oddziela się dwa pojęcia, mówiąc: „przedsiębiorstwa i start-upy”? Nie ma wyraźnego uzasadnienia tej praktyki. Pojawiają się próby definicyjne, w których „start-up” jest określany jako formujące się przedsiębiorstwo, którego podstawowym kapitałem jest nowatorska idea, zaś celem – podbicie rynku poprzez wykorzystanie możliwości oferowanych przez nowe technologie. W tej definicji coś jednak zgrzyta. Które przedsiębiorstwo nie dąży do rynkowej dominacji? Które nie opiera się na jakiejś nowatorskiej idei lub jej zastosowaniu, a przynajmniej nie sugeruje tego w akcjach promocyjnych? Które wreszcie nie wykorzystuje dziś możliwości oferowanych przez sieć, choćby jedynie do działań marketingowych? „Start-up” to językowy wytwór, z którym wiąże się wiele pożądanych skojarzeń: innowacyjność, kreatywność, nowoczesność, alternatywność. Co istotne, ciągu podobnie pozytywnych skojarzeń nie wywołuje poczciwe określenie „początkujące przedsiębiorstwo” – znaczeniowo przecież nieodległe, czy wręcz tożsame z czarodziejskim zaklęciem „start-up”.
Zarysowana wyżej semantyczna zagadka skłania nas do pewnego, być może krzywdzącego, podejrzenia, dotyczącego kariery tego słowa w medialnym, politycznym i gospodarczym dyskursie. Popularne terminy rzadko kiedy bywają przypadkowe. Zawrotna częstotliwość ich powracania w kolejnych wystąpieniach i artykułach nosi pewne znamiona manipulacji, zwłaszcza w sytuacji, gdy – jak próbowaliśmy wykazać wyżej – sens wprowadzania do polszczyzny takich określeń pozostaje mglisty.
Czyżby nagła popularność tego terminu-wydmuszki nie wynikała po prostu z wizerunkowych korzyści, jakie słowo „start-up” daje menedżerom, politykom, innym osobom decyzyjnym? Optymistyczna narracja o rzutkich start-upowcach wyróżnia się pośród przepełnionych rezygnacją opowieści o straconym pokoleniu prekariuszy, które w ostatnich latach zdominowały dyskusję o szansach młodych na rynku pracy. Politycy, którzy szczególnie ochoczo odmieniają słowo „start-up” przez wszystkie przypadki, kierują do młodych i starszych następujący komunikat:
Spójrzcie: jesteśmy otwarci na innowacje, nowocześni i kreatywni. Podążamy za trendami. Posługujemy się modnymi słowami. Dbamy o ludzi. Dajemy im szansę – walczymy z bezrobociem wśród młodych, wspierając przedsiębiorców, którzy tworzą miejsca pracy. Dlatego nie narzekajcie. Pieniądze leżą na ulicy. Wystarczy tylko wpaść na dobry pomysł. Jeśli uznamy, że jest wystarczająco dobry, wesprzemy go w konkursie na start-up stulecia. Sami widzicie, że jesteśmy niezastąpieni. Przestańcie więc się wściekać i do roboty. Co? Nie macie roboty? No to zróbcie sobie start-up!
Mitologie start-upów
Skonfrontujmy zatem wyobrażenia o możliwościach oferowanych przez start-upy, które podsyłają nam dziennikarze, politycy i popkultura, z realiami środowiska współczesnych początkujących przedsiębiorców. Czy start-upy rzeczywiście zapewniają model pracy alternatywny wobec korporacyjnego? Czy zapewnią pokoleniu millenialsów szansę na małą stabilizację? Czy są remedium na niedomagania obecnego systemu gospodarczego?
Zacznijmy od, wcale nie błahej, kwestii stylu życia. Ze start-upowym projektem wiąże się dosyć specyficzna wizja, w której inteligentni i rzutcy młodzi ludzie, dzięki swojemu zaangażowaniu, pomysłowości i wyjątkowej znajomości nowych technologii, podbijają rynek, zapewniając sobie zarazem dobrą zabawę oraz dostatnią przyszłość. Fascynacja „młodymi i kreatywnymi” była do tej pory głównie domeną branży rozrywkowej, mediów czy świata mody. Dziś budzą oni wyraźny entuzjazm również wśród branży technologicznej. Zainteresowanie ludźmi, których głównym kapitałem są pomysłowość i energia, odsyła do hipotetycznych warunków wyjściowych, w których ukuwał się obecny ład ekonomiczny. Być może wielki biznes dopatruje się w start-upach swojego czystego, jeszcze „niewinnego” odbicia i młodzieńczej energii pionierskich czasów funkcjonowania w garażach. To fascynacja względnie bezpieczna, ponieważ ewentualny sukces młodego pokolenia może co najwyżej doprowadzić do detronizacji najważniejszych graczy na rynku technologii, lecz nie zmieni zasad gospodarczej gry.
Większość start-upów nie wprowadza przełomowych rozwiązań, ale opiera się na ulepszaniu lub dostosowywaniu istniejących narzędzi do potrzeb rynku. Wydaje się, że hasłem przewodnim rozważanych przez nas inicjatyw jest: „rozwiązuj swoje problemy”. Można je zinterpretować jako zachętę do porzucenia ryzykownych poszukiwań rzeczywiście nowatorskich idei na rzecz bardziej pragmatycznego „łatania” zastanej rzeczywistości. W tym kontekście fascynacja wielkiego biznesu środowiskiem start-upów staje się zrozumiała – stanowią one niemal doskonałe dopełnienie obecnego rynkowego porządku: proponują ulepszenia, które mogą być później przejmowane i kapitalizowane przez większych graczy. Twórcy aplikacji, którzy dopiero przebijają się na rynku, często wskazują na problemy w funkcjonowaniu korporacyjnych gigantów, a później – po kosztach – proponują dla nich rozwiązania. W idealnych warunkach – z punktu widzenia założycieli start-upów – ich przedsiębiorstwa zostają albo wchłonięte przez liderów branży, albo same rosną do równie olbrzymich rozmiarów przy pomocy kapitału inwestorów. Mamy tu do czynienia nie tyle z pasożytnictwem, ile protokooperacją. To relacja typu win-win.
Drugim mitem jest rzekoma organizacyjna odmienność start-upów. Najczęściej podkreśla się odejście od korporacyjnego, zhierarchizowanego modelu polityki kadrowej i funkcjonowania przedsiębiorstwa. Start-upy wabią wizją odformalizowania zawodowych relacji, poczucia przynależności do wspólnoty, wzięcia udziału w doświadczeniu pokoleniowym, a może nawet misją modernizacyjną. Problem w tym, że taki atrakcyjny, „alternatywny” sposób organizacji pracy jest dla start-upu jedynie stadium przejściowym, które nie powinno trwać zbyt długo. Nowe przedsiębiorstwa z niecierpliwością czekają na zastrzyk gotówki (np. z funduszy venture capital), pozwalający na przejście „mutacji” i przeobrażenie się w większą, możliwie najbardziej efektywną oraz sprawnie zarządzaną organizację. Oczywiście, trudno potępiać firmy za to, że potężnieją i rosną w siłę. Jednak reprodukowanie korporacyjnego modelu pod atrakcyjnym lifestylowym płaszczykiem nie jest żadną fundamentalną zmianą modelu pracy i relacji społecznych.
Żeby mniej bolało
Start-upy są po prostu tym, czym są, czyli rozwijającymi się przedsiębiorstwami, z definicji zorientowanymi na zysk i ekspansję, co wprost deklarują ich twórcy. Stwierdzenie tego stanu rzeczy pozostawia jednak pewien niedosyt czy raczej rozczarowanie: środowisko start-upów nie przyniesie rewolucji, a co najwyżej mikroprzesunięcia. Będzie negocjować rzeczywistość, ale jest mało prawdopodobne, że gruntownie przeobrazi fundamenty funkcjonowania obecnego systemu, skoro tak dobrze sobie w nim radzi. Nie jest jednak wykluczone, że uczyni funkcjonowanie w tym systemie nieco znośniejszym. Witold Gadomski w tekście Liberał z ludzką twarzą sugerował, że potrzebujemy dziś kapitalistów „neoneoliberalnych”, czyli uczciwych i wrażliwych na nierówności społeczne. Wychowani w start-upach ludzie być może przyczynią się przynajmniej do jednego, długo wyczekiwanego przez pracowników „Mordoru na Domaniewskiej” osiągnięcia cywilizacyjnego: odpańszczyźnienia kultury korporacyjnej w Polsce. Czy jednak – jak uczy jeden z odcinków kultowego komiksu o pracownikach korporacji DailyArt – chodzi już tylko o to, żeby mniej bolało?
Foto Dennis Skley / Flickr
Jeden komentarz “Mitologie start-upu”