Mit wielkiego bum

W „byliśmy głupi” Marcina Króla słychać: spieprzyłem, a teraz się wyspowiadam. Jestem czysty, przyczepić się do mnie nie można. Bawcie się dalej z tym bałaganem


Wielkie, fundamentalne zmiany kończą się często wielką, fundamentalną porażką. Do tej pory wydawało się, że to prawa strona sceny politycznej była wobec tych zmian szczególnie krytyczna. W końcu to konserwatyści, oni mają prawo domagać się fundamentalnych zmian. Gdy na lewicy ktoś wspomni Marksa lub wyrazi sprzeciw wobec kapitalizmu, centrowcy i prawicowcy pytają ironicznie: „ach, więc marzy ci się wielka rewolucja?”.

Słyszałam to pytanie milion razy. Otóż, choć bliżej mi do lewicy niż do prawicy, rewolucja nigdy mi się nie marzyła. Moje pierwsze skojarzenie oscyluje wokół rewolucji październikowej: miliony ofiar, wrogowie nowego reżimu, strach, panika, nerwowe wertowanie własnej biografii w poszukiwaniu elementów niepożądanych. Z tym też kojarzy mi się wielka rewolucja, o której mówią dziś wszyscy.

Co nietypowe, zwolennicy wielkiej odnowy zaatakowali tym razem przede wszystkim z prawej strony. Jak widać nie mają tych samych skojarzeń, co ja (albo, co gorsza, mają, ale ich to nie przeraża). Paweł Kukiz, który chce zmienić wszystko, uzyskał w wyborach aż 20% a Janusz Korwin – Mikke (który również chce zmienić wszystko), choć jego wynik procentowy jest znacznie niższy, zajął czwarte miejsce. Tylko jeden kandydat z pierwszej trójki nie chce odnawiać, nie chce rewolucji – i za to jest krytykowany. Wiadomo,on to „zabetonowany układ”.

Z pomocą mitowi wielkiej odnowy przychodzi nie tylko prawica, ale także centrowi liberałowie. Po kilku latach spędzonych na wsi prof. Marcin Król odkrył, że ludzie bywają biedni. Że są tacy, którzy stracili na transformacji i nigdy do końca nie znaleźli się w nowej rzeczywistości. I obraził się na system, który sam budował. Obraził się w wielkim stylu – wieszczy duże bum, zderzenie z inną galaktyką, wojnę lub coś jeszcze gorszego.

Nie można dzisiaj nic zrobić, zdaje się mówić Król, możemy jedynie zmieść z powierzchni ziemi to, co jest i na zgliszczach budować nowe. I o to nowe właśnie idzie. Jakie nowe? Tego Król nie wie. Wie tylko, że nie lubi tego, co jest. W jego „byliśmy głupi” słychać: spieprzyłem, teraz się wyspowiadam, jestem czysty, przyczepić się do mnie już nie można, bo przecież się przyznałem a wy się dalej bawcie z tym bałaganem. To chyba trochę nie fair.

Z lewej strony zręby nowego ustroju buduje Jan Sowa w książce „Inna rzeczpospolita jest możliwa”. Zaletą jego teorii jest fakt, że przedstawiono w niej bardzo konkretny projekt nowego systemu. Przynamniej wiadomo, czego się spodziewać po wielkim bum. To jednak, czego się spodziewamy, brzmi cokolwiek nierealnie. To komonizm czyli ustrój dóbr wspólnych, w którym nie ma podziału na własność prywatną i publiczną. Szybkie spojrzenie w karty historii, nie tak znowu odległej, podpowiada, że z tego będą kłopoty. Sam komonizm brzmi całkiem miło ale może ten przejściowy czas, pomiędzy dzikim kapitalizmem i komonizmem, można przeczekać na Marsie? Wolałabym w tym nie uczestniczyć.

Mit wielkiej odnowy udzielił się wielu wyborcom. Wszyscy, jak jeden mąż, chcą wszystko oczyszczać (boję się zapytać, z czego), zmieniać i rewolucjonizować. Problem w tym, że nie ma ani słowa o tym, jak taka rewolucja miałaby wyglądać. JOWy? Rewizja oficjalnego stanowiska w sprawie Jedwabnego? Prześwietlenie finansów wszystkich organizacji pozarządowych, bo w jednej z nich pracuje córka prezydenta? Dziwi, z jaką łatwością wyborcy oddają najwyższe stanowisko w państwie ludziom, którzy nie są w stanie zaproponować realnego, opartego na diagnozie polskiej sytuacji, planu na teraz i na przyszłość.

Nikt nie pyta, jaki wpływ wieszczona rewolucja będzie miała na jednostki i na całe społeczeństwo, na relacje międzynarodowe, na gospodarkę. Czy na pewno nikt, nawet ten najgorszy z wierchuszki, na niej nie ucierpi? A może kolejny raz uznamy, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą i zafundujemy sobie kolejną transformację? A po nie wiadomo jak ciężkich 25 latach Kukiz powie: „cholera, chyba się wtedy pomyliłem i wszystko spsułem. Nie wiem, jak to naprawić i nie za bardzo chce mi się nad tym myśleć. Proponuję wielkie bum.”

Ja też przeklinam i wściekam się „na wszystko”: na umowy śmieciowe, na antysemityzm, na nierówności, na brak wrażliwości społecznej, na złą kondycję polskiej szkoły i dramatyczną kondycję służby zdrowia. Na banki i ich prezesów. Na utarte schematy i uświęconą pozycję kapitalizmu. Na konserwatyzm i polski Kościół. Na bardzo słabe instytucje państwa. Na szowinizm i nagonkę na gender.

Pięć razy w miesiącu emigruję do Anglii. Kilka razy w miesiącu myślę o zamachu stanu. A jednak ucieczka lub chęć zmiany „wszystkiego” od razu to brak odwagi i determinacji, żeby zmierzyć się z rzeczywistością.

Żeby zmieniać rzeczywistość zgodnie z prawem, ze standardami praw człowieka i z wrażliwością na tych, którzy się ze zmianami nie zgadzają, trzeba czasu i cierpliwości. System, w którym żyjemy, nie jest monolitem, który można szybciutko i milutko zmienić na inny – jest zbiorem różnorodności i sprzeczności, procesem ciągłych zmian.

Kolejne zmiany muszą być głęboko zakorzenione w rzeczywistości, w teraźniejszości, muszą brać pod uwagę uwarunkowania społeczne, ekonomiczne, kulturowe, międzynarodowe. To zmiany, które pozwolą tym razem wszystkim, nawet przeciwnikom zmian, żyć i przystosować się do nowości.

Edukacja, lobbowanie, zmiana prawa, protesty, manifestacje, pokojowy bunt, krytyka, zamęczanie decydentów, projekty pozarządowe, niezależne think tanki, media, Internet i wiele innych – to właściwe narzędzia tych zmian.

Sposobem na system jest wiercenie w nim niewielkich dziur, z wielu stron czyli modelowanie. Słowem, żmudna, syzyfowa praca. I teraz kto jest chętny?

whitewall buick / Flickr / CC
Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa