MISIEWICZ: Pociąg, czyli gdzie się podział gadzi fundusz

Doraźny sukces zdyskontowany na bieżące potrzeby polityczne zapoczątkował epokę czerwonej tyranii. Recenzja książki "Lenin w pociągu"


„W czasie pobytu w Zurichu przeczytał 148 książek i 232 artykuły prasowe, w językach angielskim, francuskim i niemieckim, w tym dzieła Arystotelesa i Hegla, Czechowa i Feuerbacha” – pisze o szwajcarskich losach Włodzimierza Lenina Catherine Merridale. Nic zatem dziwnego, iż taki potencjał intelektualny musiał znaleźć ujście w działaniu praktycznym.

Wyjątkowa łaskawość losu, a raczej interes niemieckiego wywiadu, sprawiły, iż to właśnie Włodzimierz Uljanow (pseudonim konspiracyjny Lenin) wytypowany został przez koła decyzyjne głównego z państw centralnych za konia trojańskiego wyekspediowanego na teren carskiej Rosji. Tam miał być czynnikiem rozsadzającym od wewnątrz imperium, które cały czas jeszcze liczyło się w walkach I wojny światowej.

Brytyjska autorka z benedyktyńską pieczołowitością odtwarza ten szczególny etap z życia lidera bolszewickiej rewolucji. Lenin w pociągu to książka demistyfikującą świadectwa, jakie co prawda funkcjonowały w przestrzeni historycznej, ale nie zostały poddane bodaj gruntownej weryfikacji. Temat samej podróży zajmuje ledwie jeden rozdział książki. Ważniejszy z punktu widzenia potomnych jest jednak historyczny ciąg przyczynowo – skutkowy, który dzięki Merridale układa się w spójną całość.

Istnienie tzw „gadziego funduszu” zapoczątkował cesarz Otto von Bismarck trzy dekady wcześniej. Działalność ukryta pod tą enigmatyczną nazwą miała się opierać na czynnościach dezintegracyjnych wykonywanych w granicach państw wrogich cesarstwu. Polegała ona między innymi na sianiu propagandy oraz aktywnej akcji wywrotowej. Do pośrednictwa w pertraktacjach pomiędzy Berlinem a Włodzimierzem Leninem został wyznaczony niemiecki socjalista Wilhelm Jansson. Ze strony rosyjskiej stosowne działania prowadzili Aleksander Parvus oraz Jakub Furstenberg Hanecki, komuniści, finansiści, i, według wszelkiego prawdopodobieństwa, agenci niemieckiego wywiadu.

Rok 1917 zastał Lenina w Zurichu, gdzie przyszły wódz Rosji Radzieckiej ukrywał się przed mackami Ochrany. W Szwajcarii zjawił się rok wcześniej. Zamieszkał tam, bo warunki bytowe oferowane przez miejscowy kanton były relatywnie tanie. Lenin nie czuł się tu osamotniony. Mieszkał z żoną, Nadieżdą Krupską.

Zurich jak w soczewce skupiał w sobie rozmaitości ówczesnej dekadencji europejskiej. To tam żyły tak wybitne postacie epoki jak Joyce, Einstein, Remarque. Nieopodal działał legendarny Cabaret Voltaire. W Szwajcarii mieszkało wówczas zresztą ok. 7000 osób narodowości rosyjskiej. Spośród tego środowiska wywiad niemiecki typował różne postaci przydatne do działań anarchizujących życie Rosji. Lenin nie był tzw. pierwszym wyborem czynników niemieckich.

Już wcześniej do podobnego zadania wytypowany został Wiktor Czernow. Przywódca partii eserów nie skorzystał jednak z możliwości obawiając się posądzenia o agenturalność. Pomysł upadł. Lenin nie miał podobnych skrupułów. Propozycję przyjął, choć obwarował ją całym szeregiem szczegółowych warunków. Status wagonów miał mieć charakter eksterytorialny. Nikomu bez zezwolenia nie wolno było wejść do wagonu. W miarę możliwości podróż miała przebiegać bez przystanków. Ten akurat punkt peregrynacji nie został zbyt skrzętnie dochowany, bo pociąg zatrzymywał się często. Obowiązywać miał również zakaz opuszczania pociągu przez pasażerów. Istotnym warunkiem Lenina był także brak kontroli paszportowej na przejściach granicznych. Żaden z pasażerów nie musiał się obawiać dyskryminacji z powodów poglądów politycznych.

Szlak podróży wyniósł ok. 3500 km. Oprócz Szwajcarii wiódł przez Niemcy, Bałtyk (promem), Szwecję i Finlandię. Eskapada trwała tydzień, a rozpoczęła się 9 kwietnia 1917 roku. Każdy z pasażerów podpisał oświadczenie o świadomym podjęciu ryzyka. Wśród trzydziestu dwóch osób zmierzających do Piotrogrodu oprócz Nadieżdy Krupskiej i Lenina, znalazła się między innymi jego kochanka Inessa Armand oraz bliscy współpracownicy – Grigorij Zinowiew i Karol Radek. „Podobno Lenin korzystał z konkretnej linii kolejowej, jednak w 1917 roku linia ta jeszcze nie istniała. Catherine Merridale sto lat po opisywanych przez siebie wydarzeniach postanowiła przebyć tę samą drogę, co Lenin. Trasa różni się od tej faktycznej o ponad półtora tysiąca kilometrów. Nieścisłości jest wiele. To nie tylko nieistotne szczegóły, a wiele kilometrów spowitych tajemnicą, które autorka pragnie zrozumieć i wyjaśnić” – czytamy w anonsie reklamującym książkę.

„(…) emigranci chcieli tylko prostych siedzeń w przedziałach. (…) Drewniany wagon, pomalowany na zielono, składał się z trzech przedziałów drugiej klasy i pięciu trzeciej klasy, dwóch toalet oraz pomieszczenia bagażowego na kosze dla emigrantów. (…) zastosowane zabezpieczenia w istocie ograniczały się do tego, że trzy z czworga drzwi od strony peronu zostały zamknięte na rygle po tym, jak w pociągu przeliczono pasażerów” (s.169) – pisze Marridale.

Główną „sprężyną” podróży był Lenin. Późniejszy wódz światowego komunizmu nie był osobą schlebiającą zbytkowi, stąd cel przejazdu górował ponad jego komfortem. Ani więc utrapienia długiej podróży, niedostatków aprowizacji, choroby morskiej nie wpłynęły na pomyślny przebieg jazdy. Lenin swoim autorytarnym charakterem wymógł na współpasażerach wiele ustępstw praktycznych, często dosyć małostkowych, za to uciążliwych dla otoczenia. Wyegzekwował obostrzenia w kwestii ograniczenia palenia tytoniu, potrafił zaordynować ciszę, gdy uznał ten warunek za niezbędny w chwilach sobie tylko potrzebnego skupienia.

Spodziewając się potencjalnego ataku ze strony środowisk patriotycznych Lenin zawczasu przygotował linię obrony wobec oponentów. Oskarżał mianowicie Francję i Anglię za odmowę wydania wiz przejazdowych. Ten prosty wybieg miał odwrócić uwagę od własnej postawy, skierować zaś oburzenie w stronę wciąż jeszcze aktywnych koalicjantów wojennych. Nie tylko takie myśli zajmowały wyobraźnię Lenina. Opracowywał on taktykę na najbliższe tygodnie oraz rozmyślał nad treścią Tez Kwietniowych.

Współpasażerowie, nie wszyscy zapewne świadomi rozgrywki, jaką niniejsza podróż rozpoczyna, śpiewali na przemian Marsyliankę lub Międzynarodówkę. 16 kwietnia 1917 roku (3 kwietnia kalendarza juliańskiego obowiązującego wówczas w Rosji) Lenin wysiadł na Dworcu Fińskim w Piotrogrodzie. Zaraz potem stanął na czele wiernych sobie bolszewików, przeforsował własne koncepcje i przeszedł do ofensywy rewolucyjnej.

Niemiecki oficer łącznikowy na dworze cesarskim meldował 21 kwietnia.1917 do rodzimego MSZ: „Wjazd Lenina do Rosji pomyślny. Pracuje tam w ścisłej zgodzie z naszymi życzeniami” (s.263). Taki akt bezprzykładnej zdrady nie został nigdy ostatecznie udowodniony, ani tym bardziej ukarany. Jeszcze w roku 1917 śledztwa prowadzone na polecenie rosyjskiego premiera Gieorgija Lwowa zostały wstrzymane, bo jego rząd uznał, że wpływy Lenina się zmniejszyły. Rzeczywiście, przez jakiś czas musiał się on ukrywać poza stolicą.

Po formalnym obaleniu komunizmu w roku 1991 śledczy także nie kwapili się do rozwikłania sprawy. Obecnie, gdy prezydent Putin mówi o upadku ZSRR jako największej tragedii XX wieku nie ma co liczyć na postępy w tej kwestii. Może właśnie dlatego książka Lenin w pociągu wydaje się tak ważnym świadectwem prawdy historycznej „Najtrudniej przyszło pogodzić się Niemcom, że żadne podstępne działania na rosyjskiej ziemi nie wystarczyły do ocalenia niemieckiego państwa” (s.296) – pisze Catterine Marridale w epilogu swojej książki. Nie sposób przejść obojętnie nad siłą niniejszego paradoksu. W taki sposób doraźny sukces zdyskontowany na bieżące potrzeby polityczne zapoczątkował epokę czerwonej tyranii, jaka Rosjanom, ale także obywatelom innych państw, w tym Niemiec, będzie się odbijała czkawką przez kilkadziesiąt kolejnych lat.

Catherine Merridale, Lenin w pociągu, tłum. Grzegorz Siwek, Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2017

Tomasz Misiewicz (1966) – krytyk teatralny miesięcznika „Odra”, autor opowiadań, recenzji, felietonista.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa