Miasto bez psich kup?
Sprzątanie psich kup po własnym psie jest nakazem prawnym w Warszawie i wielu innych miastach. Nakazowi prawnemu towarzyszą oddolne inicjatywy i kampanie społeczne; w Warszawie jest to przede wszystkim kampania „Gazety Stołecznej” o nazwie „Sprzątam […]
Psia kupa jest brudem? Niewątpliwie. Warto tylko pamiętać, czego uczyła Mary Douglas w Czystości i zmazie: każda kultura ma swoją koncepcję brudu i czystości, a owa koncepcja może nam dużo powiedzieć o danej kulturze. Brud jest bowiem tworem kultury, produktem ubocznym układania świata w kategorie kulturowe, czyli porządkowania. Brudne (czy nieczyste) są rzeczy pozakategorialne, anomalie godzące w ustalony porządek. Aby przywrócić ten ostatni, trzeba jakoś z anomalią sobie poradzić: można ją zdyskwalifikować, fizycznie wyeliminować, omijać jako zagrażającą, stabuizować lub zsakralizować[1]. W przypadku psich kup mamy teraz do czynienia z fizyczną eliminacją.
Telegraficzny skrót Czystości i zmazy jest nam potrzebny do przemyślenia odpowiedzi na pytanie: jaki porządek burzy obecność psich kup w przestrzeni publicznej? Co o naszej kulturze może nam powiedzieć akcja „Sprzątam po moim psie”?
Chcemy ludzkiej dominacji
Wydaje się, że obecność kup burzy antropocentryczny porządek, według którego panem miasta jest człowiek i to on określa reguły tego, co może być obecne w przestrzeni publicznej; nawet w tej jej części, która wydaje się oddana we władanie naturze. Zwierzęta w mieście mają być właśnie takie, jakie chce je mieć człowiek: fotogeniczne jak małe słodkie pieski czy kotki, potężne i wzbudzające respekt jak wielkie psy. Domowe zwierzęta mają wyrażać swojego właściciela, pokazywać go jako osobę groźną jak rottweiler, opiekuńczą wobec starego i brzydkiego mieszańca czy wrażliwą na piękno rasowego zwierzęcia. Podobnie podporządkowana człowiekowi jest fauna – w miejskim parku, w podmiejskim rezerwacie czy w parku krajobrazowym jest ona zaaranżowaną imitacją natury. Ta aranżacja ma opresyjny charakter; zarówno zwierzętom, jak i roślinom pozwalamy na życie obok nas tylko do takiego momentu, do jakiego odpowiadają one naszym kulturowym wyobrażeniom na temat tego, czym jest natura. W tej aranżacji – czasem wzniosłej, czasem antropomorfizującej – na kupy nie ma miejsca.
Często padającym argumentem przeciwko kupom jest ten, według którego są one zagrożeniem dla zdrowia – na przykład dla zdrowia dzieci, które bawią się na trawnikach. Argument sanitarny wydaje się jednak tylko racjonalizacją naszego lęku przed przejęciem przestrzeni publicznej przez naturę, nieodpowiadającą naszym wyobrażeniom. Bo przecież zwierzęce odchody mogłyby w przestrzeni publicznej być obecne i akceptowane – jako nawóz trawników. Jedyną różnicą między leżącymi na trawniku kupami a rozsypanym na nim nawozem wydaje się to, że o obecności tego drugiego zadecydował człowiek, podczas gdy – z ludzkiego punktu widzenia – kupa zostawiona przez psa na trawniku jest anarchiczna, bezsensowna i zupełnie niepasująca do naszego antropomorfizującego wyobrażenia na temat psów.
Zwierzęta chcą współpracować, nie służyć
Wizja miasta bez ani jednej kupy to wizja życzeniowa i to nie dlatego, że zawsze znajdzie się właściciel, który nie posprząta, tylko dlatego, że nie tylko właściciele psów decydują o psich kupach. Wizja ta antropocentrycznie ignoruje fakt, że w mieście mogą żyć i żyją zwierzęta, w tym psy, niezależne od ludzi. Hasło „Sprzątam po moim psie” zwraca uwagę na odchody psów mających swoich właścicieli; nie zauważa istnienia innych zwierząt radzących sobie doskonale bez karmiących ich i sprzątających po nich ludzi.
Dla zwierząt miasto jest środowiskiem życia; dla bezpańskich psów i kotów, myszy, bobrów, kawek, gołębi, wróbli, kun, a w miastach innych stref klimatycznych dla małp – skoro tutaj zamieszkały, środowiskiem lepszym niż inne. Zwykliśmy uważać, że świat ludzki i zwierzęcy są antagonistyczne, że człowiek zniszczył zwierzęce środowisko życia. Ale to tylko stereotyp. To prawda, że człowiek wpływa na środowisko przyrodnicze, ale z perspektywy konkretnego gatunku ta ingerencja wcale nie musi być szkodliwa2. Dla niektórych gatunków miasto jest wprost wymarzonym środowiskiem życia. Biolodzy określają to zjawisko – zjawisko osiedlania się populacji zwierząt w środowisku miejskim – mianem synurbanizacji. Wśród osiadających w mieście populacji obserwuje się zmiany ekologiczne, etologiczne, ale też fizjologiczne i morfologiczne. Na przykład kosy w mieście żyją średnio rok-półtora dłużej niż dzikie; co więcej, szansę na przeżycie mają osobniki chore, słabsze, albinosy3.
Synurbanizacja zadaje kłam naszemu przekonaniu o antagonistyczności świata zwierzęcego i urbanizacji; „wskazuje, że możliwość współżycia fauny z urbanizującą się cywilizacją istnieje”[4]. Istnieje taka możliwość ze strony fauny. Tylko do jakiego stopnia uwzględnimy tę chęć zwierząt do współpracowania z nami? Ile zostawimy im miejsca?
Akcja „Sprzątam po moim psie” wskazuje na to, że niewiele. Zakłada ona, że w mieście żyją tylko zwierzęta dostosowujące się czy też częściowo dostosowane do ludzkich norm. Postuluje ono zwierzę w mieście jako istotę częściowo zsocjalizowaną, której braki społeczne – na przykład brak umiejętności robienia kupy w miejscu stosownym z ludzkiego punktu widzenia – wypełnia za niego jego właściciel. Stoi za nim wyobrażenie, że człowiek powinien być dobrotliwym (i paternalistycznym) opiekunem zwierząt, a zwierzę powinno potulnie (choć może nieumiejętnie) dostosowywać się do ludzkich norm, na przykład do respektowania zasad panujących w przestrzeni publicznej. Zakłada się tu, że to nasz porządek jest lepszy od porządku zwierzęcego, że mamy prawo – w imię naszych wartości takich jak publiczna przestrzeń – coś zwierzętom narzucać.
Akcja „Sprzątam po moim psie” postrzega psy w mieście jako stworzenia niesamodzielne, a także mogące mieszkać w mieście tylko na naszych warunkach, tylko przez dostosowanie się – także z pomocą swoich właścicieli (bez których – w tej konstrukcji myślowej – nie mogą się obyć). Tymczasem istnienie zjawiska synurbanizacji wskazuje na to, że zwierzęce działanie w mieście nie jest nieudolnym naśladowaniem ludzkiego używania miejskiej przestrzeni; przypomina raczej strategie wykorzystujące elementy ludzkiego świata na nowe, niespodziewane sposoby (załom w murze okazuje się domem, śmietnik karmnikiem).
Brud bywa dobry?
Nie usprawiedliwiam niesprzątających po swoim psie ani nie postuluję przestrzeni publicznej jako ziemi niczyjej. Sprzątajmy kupy po swoich psach. Pamiętajmy jednak, że ich obecność w naszej przestrzeni publicznej nie musi być skutkiem działalności (czy raczej zaniechania) innych aktorów ludzkich; mogłaby też być skutkiem życia w mieście wymykających się spod kontroli zwierząt. Być może miasto, w którym nie można biegać beztrosko po trawnikach, nie jest miastem po naszej myśli. Ale warto spojrzeć na bycie nie po naszej myśli jako na coś ożywczego. Jak wynika z książki Mary Douglas, sterylna czystość potrafi być wyjaławiająca, a ważnym składnikiem rytuałów odrodzenia są właśnie nieczystości5.
1Joanna Tokarska-Bakir Energia odpadków, w: Mary Douglas Czystość i zmaza. Przekł. Marta Bucholc, wstęp Joanna Tokarska-Bakir, Warszawa 2007, s. 15.
2Maja Kostecka Wycieczka od zoo, „Czas Kultury” 6/2007, s. 21.
3Maciej Luniak Synurbanizacja – dostosowanie się zwierząt do urbanizacji, w: Anca Benera, Warsaw Wild Life. Notes. Warszawa 2008, s. 18.
4Tamże, s. 14.
5Mary Douglas, Czystość i zmaza, dz. cyt., s. 194.