DOMARADZKI: Mąż opatrznościowy i głos narodu
Jaka pouczająca tragedia – tak można określić debatę kandydatów na stanowisko prezydenta w drugiej turze wyborów na Ukrainie.
Impreza na stadionie olimpijskim w Kijowie kojarzyła się z kozackim majdanem, gdzie głos większości miał dokonać wyboru. Dla sztabu prezydenta Petra Poroszenki doprowadzenie do publicznej konfrontacji miało być przełomowym momentem w kampanii.
Tym bardziej, że sam Wołodymyr Zełenski nie garnął się do publicznych wystąpień. Dotychczas stronił od dyskusji, która mogłaby go osłabić i był za to punkotwany. W dodatku Poroszenko oskarżał swojego oponenta o bycie marionetką w rękach konkurencyjnego oligarchy, Ihora Kołomojskiego, oraz o ukrywanie dochodów. Miał tego dowieść w debacie.
Poroszenko w butach Juszczenki
Strategia urzędującego prezydenta opierała się na filarach męża stanu, doświadczonego polityka, odpowiedzialnego zbawcy narodu oraz sukcesach ostatnich pięciu lat. Kontekst bezpieczeństwa narodowego, potrzeba jedności narodowej w obliczu wojny oraz perspektywa odzyskania Krymu miały zjednoczyć wyborców w obliczu zewnętrznego zagrożenia.
Ważną rolę w tym kontekście odgrywali weterani z wojny, którzy stanowili część zaplecza Poroszenki. Zresztą, jak się okazało podczas debaty mieli oni odegrać aktywną rolę w samej debacie. Gdy tylko Zełenski wysłowił obecną w ukraińskim społeczeństwie krytykę poczynań państwa na wojnie, stojący na scenie o kulach weteran podziękował Poroszence za wysiłek wojenny.
Poroszence nie udało się wykorzystanie podczas debaty swoich najważniejszych atutów: wieloletniego doświadczenia w polityce oraz międzynarodowego uznania. Najsłabiej w jego narracji wybrzmiały próby podkreślania sukcesów prezydentury – tym momentom towarzyszyły nieprzychylne okrzyki i buczenie z publiczności.
Wybierasz Zełenskiego – dostajesz Janukowycza
Głównym celem Poroszenki podczas debaty było jednak obnażenie marionetkowej roli Zełenskiego i jego zależności od innego oligarchy – Ihora Kołomojskego z Dniepru. Prezydent uzasadniał swoją tezę kontraktem oraz długoletnią współpracą Zełenskiego z należącą do Kołomojskiego telewizji 1+1.
Stratedzy obecnego prezydenta nie przewidzieli możliwość kontrataku. Zełenski zaskoczył Poroszenkę… prawdą. Na Ukrainie wszystkie telewizje należą do oligarchów, a Zełenski wymieniając wszystkich właścicieli, zawiesił głos i umieścił samego Poroszenkę w tym samym szeregu.
Każdy, kto chce mieć coś wspólnego z telewizją stoi przed koniecznością współpracy z oligarchą. O wiele bardziej szkodliwe dla Zełenskiego mogły być oskarżenia o jego polityczne otoczenie. Poroszenko trafnie punktował długą rękę byłego prezydenta Janukowycza i Azarowa, których wpływy można zidentyfikować w obozie kandydującego po raz pierwszy na prezydenta, ale te zarzuty nie odniosły zamierzonego efektu.
Z kolei strategia Zełenskiego skoncentrowana była wokół anty-oligarchicznej krucjaty, taniego populizmu i politycznej odpowiedzialności. Jako trybun ludowy, Zełenski igrał z faktami i społeczną frustracją, domagając się rozliczenia Poroszenki i jego ekipy.
Czy nie jest panu wstyd – tak lub nie?
Niekorzystne dla Poroszenki okazał się format zamkniętych pytań, w którym kandydaci mieli odpowiadać na pytania kontrkandydata: tak lub nie. Zełenski zapytał Poroszenkę krótko i jednoznacznie – Czy nie jest panu wstyd? I Poroszenko był w na deskach. W ripoście próbował uzyskać ważną jednoznaczną deklarację, że wraz z Zełenskim do władzy nie powrócą ludzie Janukowycza. Długawe i niejasne sformułowanie także na nikim nie zrobiło większego wrażenia.
Zełenski lansował się jako prekursor praworządności. Szanuje powagę instytucji i ich rolę w społeczeństwie. Przejmując odpowiedzialność za walkę z korupcją nadał jej również wymiar politycznego odwetu na urzędującym prezydencie zapowiadając rozliczenie ostatnich pięciu lat.
Szczególnie zastanawiające były jednak jego słowa o świadomym ubieganiu się tylko o jedną kadencję. Takie demagogiczne samoograniczenie ma duże znaczenie w społeczeństwie przekonanym o traktowaniu władzy jako narzędzia do dobrobytu. Jednocześnie, stwarza to okazję dla kręgów stojących za Zełenskim do skumulowania na nim społecznej frustracji, która niewątpliwie dosięga każdego na szczycie władzy.
W konsekwencji Zełenski dał sygnał, że jego zwycięstwo będzie przygotowaniem do namaszczenia jego następcy. A tym samym strywializował i ograniczył własną polityczną odpowiedzialność.
Zmanipulowana debata
W trakcie debaty na trzy sposoby próbowano wzmocnić obraz Poroszenki. Po pierwsze, przez wprowadzanie w trakcie debaty dodatkowych zwolenników na scenę za urzędującym prezydentem.
Po drugie, powiewająca tylko po stronie Poroszenki i jego zwolenników flaga Ukrainy miała symbolicznie ustawić Zełenskiego poza ukraińską wspólnotą.
Po trzecie, na koniec debaty, gdy skandujący zwolennicy Zełenskiego byli zdecydowanie głośniejsi, obóz Poroszenki zaintonował hymn, a prowadzący to podchwycili nawołując wszystkich do wspólnego śpiewu.
Gdy tylko jednak hymn się skończył, a kamera uchwyciła obraz całego stadionu, echem nadal niósł się jeden okrzyk: Zełenski.
Przyszłość Ukrainy
Debata na stadionie olimpijskim pokazała jak urzędujący prezydent może wykorzystać aparat państwowy do wzmocnienia swojej pozycji. Podprogowe przekazy i manipulacje są stałym elementem dzisiejszej gry politycznej. W świetle niekorzystnych sondaży miały też być ostatnią deską ratunku.
Wygląda na to, że Zełenski ma wygraną w kieszeni. Jeśli zaś zarzuty o jego marionetkową rolę okażą się prawdziwe to Ukrainę czeka kolejne pięć lat wewnętrznych rozrachunków między oligarchami. Państwo to wówczas będzie kontynuowało transformacyjny dryf.
Pogrążając się w marazmie Ukraina skumuluje kolejny ferment pod rewolucję – tym razem anty-komediową.
Spasimir Domaradzki – redaktor Res Publiki Nowej, ekspert w zakresie stosunków międzynarodowych. Były stypendysta Wilbur Foundation (Stany Zjednoczone) oraz Dialog Europa Center for Excellence (Bułgaria). Wieloletni obserwator wyborów z ramienia OBWE. Członek Prezydenckiego Programu Eksperckiego „Laboratorium Idei” 2013-2014.