Magia bywa nudna
Potęga marketingu Historia powstawania filmowych adaptacji książek o Harrym Potterze to ciekawy i dość symptomatyczny przypadek sprzężenia świata literatury z mechanizmami rynku filmowego, marketingowy majstersztyk, który umiejętnie podbił i tak oszałamiający sukces powieści, bez wątpienia […]
Potęga marketingu
Ostatni tom ukazał się trzy lata temu, w tym roku natomiast dogoniła go seria adaptacji. Harry Potter i Insygnia Śmierci część 1 to pierwszy segment finałowego dzieła, pewnego rodzaju „wprowadzenie do zakończenia”. Już sama decyzja o podziale filmu ujawnia niejednoznaczną naturę całej serii – z jednej strony to świetny zabieg marketingowy (pomnożenie zysków), z drugiej, tłumaczy się to złożonością fabularną Insygniów Śmierci, ogromem wątków, które przeciążyłyby pojedynczy film.
Twórczość Rowling bywa często przedmiotem ataków między innymi z powodu owego podejrzanie nieartystycznego połączenia (czy wręcz zapętlenia) świata sztuki i wymogów rynkowych; historia Harryego Pottera miałby stanowić odpowiedź na zapotrzebowanie dla powstania nowego, świeżego rezerwuaru popkulturowej mitologii, która następnie podległaby nieskończonym i niewyczerpanym przetworzeniom na inne media. I tak się stało – ale czy tym samym oznacza to, że sukces angielskiej pisarki zależny był jedynie od czynników zewnętrznych, marketingowego ducha czasu? Wydaje się – choć nie jest to powszechnie podzielana opinia – że takie wytłumaczenie jest zbyt upraszczające, że poprawne zsumowanie słupków nie wystarczy, aby przedrzeć się do świadomości masowego odbiorcy, przynajmniej w stopniu, w jakim udało się to powieściom Rowling.
Dorosłość i edukacja
Zgodnie z założeniami autorki czytelnicy mają dorastać razem z bohaterem, co w przekładzie na język filmowy oznacza, że Insygnia Śmierci są jeszcze mroczniejsze, krwawsze, smutniejsze i bardziej refleksyjne niż część poprzednia. I nudniejsze, choć w tym wypadku nuda stanowi istotny środek wyrazu.
Trójka głównych bohaterów wyrusza na poszukiwanie tajemniczych horkruksów – artefaktów niezbędnych do pokonania Złego, czyli odrodzonego Lorda Voldemorta. Znając prawidłowości budowy każdego mitu (przetworzonego na dyskurs popkulturowy), wędrówka bohaterów obfituje w niebezpieczne epizody, piętrzące się przeszkody i pomocników zjawiających się znikąd i działających na zasadzie deus ex machina. Wątki awanturnicze przeplatane są długimi okresami stagnacji służącymi podbudowaniu psychologicznej złożoności postaci, pogłębieniu i wskazaniu niejednoznacznych rysów ich osobowości; jednym słowem uczynieniu z nich czegoś więcej niż papierowych kukiełek popychających fabułę naprzód.
Młodzi czarodzieje spędzają niezliczone dni w namiocie, który – mimo swojej magiczności – stanowi dość przyziemną scenografię dla filmu fantasy. To w jego wnętrzu rozgrywają się prawdziwe dramaty dojrzewania: burzliwe kłótnie i sceny zazdrości, kryzys przyjaźni i rosnąca nieufność wobec przewodnictwa Harryego. Relacje między bohaterami zostały wysunięte na pierwszy plan, nierzadko angażując uwagę widza silniej niż tocząca się gdzieś w tle Wielka Historia. To w znacznej mierze zasługa (bądź wina) reżysera Davida Yatesa, który poczynając od części piątej (Zakon Feniksa) przejął pieczę nad serią, sukcesywnie realizując własną wizję opowieści o młodych czarodziejach. W porównaniu z poprzednimi filmami (nakręconymi kolejno przez Chrisa Columbusa, Alfonso Cuaróna i Mike’a Newella), Yates w pełni świadomie eksponuje wątki obyczajowe; skupiając się na miłostkach bohaterów – nastoletnich zdradach i powrotach – przybliża w ten sposób mało wiarogodne postaci, „urealnia” je, zawiązując nić porozumienia z docelową widownią filmów. Być może Harry Potter jest wybrańcem, potężnym czarodziejem, który może ostatecznie zwyciężyć zło, w rzeczywistości jednak – jak stara się przekonać nas reżyser Insygniów śmierci – trapią go problemy nękające na co dzień każdego dorastającego nastolatka, nieistotne – Mugola czy czarodzieja.
W książkach Rowling silnie akcentowana jest potęga wykształcenia. Osobą, która spaja trójkę przyjaciół i stanowi „mózg” całej operacji jest Hermiona – szkolna kujonka, której atrybutem jest książka. Harry może być bohaterem, w którym wszyscy pokładają nadzieję, zazwyczaj sprawia jednak wrażenie zagubionego i niezbyt rozgarniętego chłopca, przygniecionego brzemieniem odpowiedzialności. Jeśli już musi podjąć jakąś decyzję, zawsze wiąże się to z szukaniem pomocy u Hermiony, która czyta: książki o historii magii, woluminy z zaklęciami, nawet (!) szkolne podręczniki. Jej wiedza jest niezbędna – i stawia ją wysoko w hierarchii czarodziei, w której ważniejsze od pochodzenia (z „czystej” bądź „mugolskiej” rodziny) jest właśnie wykształcenie.
Bohater nie-heroiczny, a więc współczesny
Sama postać głównego bohatera wydaje się mniej oczywista, jedynie pozornie czarno-biała i sterotypizowana, a jego „bohaterskość” nie wpisuje się w klasyczny kanon charakterologiczny herosa, to raczej zastanawiający wariant, który pomimo tego odniósł niespodziewany sukces. Harry Potter nie jest postacią kryształową, cechuje go specyficzna ambiwaletność w zachowaniu się, przekładająca się na jego relacje z innymi postaciami (przyjaciółmi oraz wrogami), jak również na szczególny status w obrębie świata powieści. To bohater z nadania, od urodzenia skazany na los wybrańca, na każdym kroku utwierdzany w swojej wyjątkowości, której źródło nie jest jednak jego zasługą, nie jest wynikiem świadomego działania (bohaterskości). W świecie magii funkcjonuje jedynie w relacji do swojego przeciwnika, Lorda Voldemorta, który stanowi również sens oraz cel jego istnienia; pokonanie Złego – a tym samym przywrócenie porządku w społeczeństwie czarodziei – będzie stanowić dopełnienie, nieunikniony finał jego historii.
Spoczywające na Harrym Potterze brzemię odpowiedzialności można jeszcze postrzegać jako formalny niezbędnik tradycyjnej bohaterskiej sagi; co innego jednak, jeśli chodzi o jego cechy indywidualne, przejawiające się na kartach powieści niejednoznaczną (i być może kontrowersyjną) moralnością. Zgodnie z wymogiem gatunkowym literatura młodzieżowa powinna pełnić, przynajmniej w minimalnej części, również funkcję wychowawczą – czy jednak Harry Potter stanowi wzór do naśladowania? Trudno autorytarnie wskazać, jakimi wartościami kieruje się w swoich działaniach; nie odwołuje się do żadnej unormowanej etyki, zasady, jakimi kieruje się cały świat czarodziei, pozostają dość enigmatyczne, bo zbyt współczesne, żeby mogły bazować na porządku mitologicznym będącym fundamentem dawniejszych światów fantasy. Harry służy dobru („dobrej sprawie”), ale bywa krętaczem: okłamuje innych, traktuje ich z góry, bywa humorzasty (kłóci się nawet z najbliższymi przyjaciółmi) i niesprawiedliwy, kradnie i podsłuchuje, obraża i obwinia. Jest też bohaterem niesamodzielnym, którego zwycięstwo jest zawsze efektem zbiorowego wysiłku, często wymagającego poświęceń. To bohater niejednoznaczny, ale przez to barwny, nieideologiczny, niesztampowy, niepokojąco wręcz współczesny.
Obraz przyklejony do słowa
Książki J.K. Rowling można oczywiście traktować jako pewną wariację w nurcie Bildungsroman, choć w porównaniu z rozwojem bohaterów, o wiele większe i bardziej znaczące zmiany zachodzą w świecie przedstawionym powieści i filmów. W społeczeństwie czarodziei – dotychczas funkcjonującym bez zarzutu, w specyficznie baśniowej równowadze – dochodzi do dramatycznych zmian, powrót Lorda Voldemorta wspieranego przez wierną sektę Śmierciożerców burzy bowiem ład magicznego świata. Porządek zostaje zastąpiony przez chaos, pełen orwellowskich absurdów zbiurokratyzowany, „faszystowski” reżim przesiąkniętych złem czarodziei. Odniesienia do rzeczywistych wydarzeń historycznych narzucają się same, choć sytuacja społeczno-polityczna przedstawiona jest dość migawkowo. Młodzi widzowie nie muszą bawić się w interpretowanie tego, co widzą na ekranie, wystarczy im świadomość, że Zło triumfuje; zastosowana symbolika jest uniwersalna i jednoznaczna, charakterystyczna dla stereotypowego świata fantasy. Czerń i biel – brak szarości w pewnym sensie może działać jako niezbędny element fundujący rozumienie filmu, przypomnienie, że pomimo mroku i grozy świat czarodziei nadal jest zrozumiały, możliwy do ogarnięcia, rządzący się jasno określonymi zasadami. Podważenie tego stanu rzeczy – rewolucja popleczników Voldemorta – to jedynie chwilowa aberracja, kryzys, który rozwiązać może (i musi) naznaczony na bohatera Harry Potter.
Insygnia śmierci to specyficzne kino drogi. Zamiast minimalizmu – rozbuchana forma, nuda maskowana drapieżnością zastosowanych środków, nieustanny ostrzał obrazów i dźwięków, dalece przekraczających standardy kina familijnego, jakim w założeniu mają być ekranizacje książek Rowling. To również pierwsza część serii, która nie rozgrywa się w magicznej szkole Hogwart. Dotychczasowa scenografia narzucała ściśle określony schemat wydarzeń, a zarazem ograniczała horyzont świata przedstawionego. Motyw szkoły dla magów, dość popularny w literaturze fantasy (prekursorką była zapewne Ursula K. Le Guin), w wypadku powieści Rowling pełni też funkcję zakotwiczenia historii o czarodziejach, przekonwertowania fabuły na atrakcyjniejszy dla czytelników grunt – szkoły: z jednej strony magicznej, z drugiej przyziemnej (choć u źródeł wybitnie angielskiej).
Ekranizacja Davida Yatesa to wierne przeniesienie na ekran literackiego pierwowzoru, w którym co najwyżej poprzestawiano niektóre elementy, podkreślając jeden wątek kosztem innego, przez co jest to film nieautonomiczny, rozbudowany obrazek dla słowa pisanego. Być może należy to uznać za jeden jeszcze sukces J.K. Rowling, która – powołując do życia niezwykle atrakcyjne uniwersum, magiczny świat będący zbiorem oryginalnych i przetworzonych przez kulturę popularną motywów – odniosła na polu literatury sukces, którego nie przebije ani nie umniejszy żadna filmowa adaptacja.