Ludzkie miejsca
W moich artykułach pojawiają się zawsze silny nurt społecznikowski i podwórkowe mądrości, broniące interesów zwykłego mieszkańca. Już myślałam, że stałam się zbyt ortodoksyjna, gdy w tym miesiącu z odsieczą przybywa mi amerykańska organizacja Project for […]
W moich artykułach pojawiają się zawsze silny nurt społecznikowski i podwórkowe mądrości, broniące interesów zwykłego mieszkańca. Już myślałam, że stałam się zbyt ortodoksyjna, gdy w tym miesiącu z odsieczą przybywa mi amerykańska organizacja Project for Public Spaces.
Proces komunikacji samorządu z mieszkańcami, zwany powszechnie konsultacjami społecznymi, przechodzi na naszych oczach ewolucję. Ach, ci przebiegli urzędnicy! Na początku wiele konsultacji przeprowadzali tylko po to, by rozgniewany lud miał pozorne poczucie wpływu, ale – jak się okazało przy ostatnich wyborach samorządowych – ilość zainicjowanych konsultacji stała się miernikiem zaangażowania dla każdego szanującego się radnego. Dzięki temu, że konsultacje potraktowano jako kwestię prestiżową, ich jakość znacznie się poprawiła. Jak podkreślają pracownicy urzędów, „wciąż uczymy się konsultacji”, co było bardzo widoczne na konferencji podsumowującej projekt Centrum Komunikacji Społecznej Wzmacnianie mechanizmu partycypacji społecznej w m.st. Warszawie 2010, która odbyła się w ostatnim tygodniu. W prezentowanych konsultacjach przeprowadzanych w różnych dzielnicach widać było rozmaite metody komunikacji z mieszkańcami: od standardowych ankiet i spotkań przechodzimy do mobilnych punktów konsultacyjnych, animacyjnych warsztatów oraz innych metod kreatywnych, zaczerpniętych od zagranicznych organizacji. Można zatem śmiało stwierdzić, że inwestowanie w edukację i promowanie konsultacji służy coraz bardziej mieszkańcom i ich interesom. W ramach innowacji powstała także specjalna platforma internetowa, która warszawskie konsultacje ma wspierać, a mieszkańców – informować o ich przebiegu.
AMERYKAŃSKIE PODWÓRKO
Gdyby ktoś nie wierzył w sens konsultacji i uważał je za nową modę, która na gruncie polskim nie może się przyjąć, polecam pewną lekturę. W ramach poszukiwania inspiracji i dobrych przykładów „ze świata”, chciałabym zarekomendować publikację wydaną przez Fundację Partnerstwo dla Środowiska, która postanowiła zapoznać nas z amerykańską organizacją Project for Public Spaces. Ta publikacja może nas trochę wyzwolić z imperatywu sztywnego planowania, pobudzić naszą wyobraźnię i tchnąć – wraz z pierwszymi dniami wiosny – trochę życia w to, jak postrzegamy naszą przestrzeń i jak planujemy w niej zmiany.
Dzięki Fundacji została przetłumaczona książka How to turn a Place Around. Handbook for Creating Successful Public Spaces. Polskie wydanie, opatrzone wstępem Wojciecha Kosińskiego, może stanowić podstawę dla nowego nurtu podejmowanych lokalnie inicjatyw.
PPS jest organizacją powstałą z potrzeby mieszkańców Nowego Yorku, którzy zauważyli, że z powierzchni miasta znikają przyjazne dla mieszkańców przestrzenie, a powszechna suburbanizacja rozbija jakiekolwiek miejskie życie społeczne. Była to niewielka organizacja, która przez ponad 35 lat wypracowała swoje metody i teraz stanowi jeden z najbardziej opiniotwórczych podmiotów w międzynarodowym środowisku zajmującym się kreowaniem przestrzeni publicznych.
Po tej laurce – czas na konkrety. Można by było z niedowierzaniem lub cynizmem westchnąć, że wiadomo – w anglosaskiej kulturze wspólnotowej takie rzeczy mogą wychodzić i niepotrzebne nam przykłady zza oceanu, które nie mają przełożenia na polski grunt. Nic bardziej mylnego. Sukces PPS polega na konsekwentym przestrzeganiu najprostszych założeń.
A mianowicie: najważniejszy jest obywatel – człowiek, mieszkaniec – a nie wygląd danej przestrzeni. To dla człowieka ma być ona skromna, bezpieczna, ekologiczna, przyjazna i kulturalna. Tak, aby on i jego naturalne otoczenie, jego wspólnota i sąsiedzi mogli swobodnie w takim miejscu spędzać czas. Aby to miejsce dawało im relaks, spokój i zadowolenie. Nikt nie mówi od razu o integracji, o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, o oddolnym zaangażowaniu. Pozwala to mieszkańcom na kreatywne podejście do przestrzeni, zaaranżowanie jej w lekkiej postaci. Architekci i inni profesjonaliści powinni podchodzić przyjaźnie do wspólnoty, z którą pracują, i działać na jej pożytek.
CZY TO NA PEWNO PRZYJAZNA PRZESTRZEŃ?
Są to narzędzia tak proste, jak prosty jest język, którym napisano ten podręcznik – aby każdy znajdujący się w nim przykład był przystępny dla przeciętnych ludzi – nie tylko zaangażowanych animatorów, projektantów i kreatorów. Egzaltowana bańka języka nieprzystosowanego do kompetencji przeciętnego odbiorcy, pełna pojęć, które wykluczają z dyskusji laików, pęka już przy pierwszych zdaniach tej publikacji. Członkowie stowarzyszenia działają na rzecz przyjaznych mieszkańcom miejsc w miastach na całym świecie, podkreślają, jak nadają tożsamość miastu, pobudzają jego gospodarkę, życie kulturalne, jeśli tylko służą one mieszkańcom i odpowiadają na ich potrzeby. Walczą o miejsca, do których ludzie chcą wracać, które maja wartość społeczną, a jednocześnie są dostępne, funkcjonalne i komfortowe. Nie jest to myślenie utopijne: członkowie stowarzyszenia stworzyli wraz z mieszkańcami wiele takich miejsc – książka także je dokumentuje.
Osiągnęli to, bo byli wierni swoim założeniom. Publicznie krytykowali miejsca, które były zaprojektowane z intencją, aby je oglądać, a nie stykać się z nimi. Według autorów „jeżeli przestrzeń publiczna jest pusta, zdewastowana albo opanowana przez osoby niepożądane, zasadniczo oznacza to duże błędy w projekcie albo w zarządzaniu”. Teraz warto by było zamknąć oczy i pomyśleć o swoim mieście, przypomnieć sobie te wszystkie nowoczesne, wyludnione miejsca, gdzie na ławkach spędzają czas jedynie zwolennicy wysokoprocentowych trunków. W Polsce mamy jeszcze tendencję do tego, by autorytarnie stwierdzać, że niewychowany naród nie szanuje wspaniałych koncepcji architektonicznych i trudno nam zaakceptować, że może któryś z wyśmienitych projektów po prostu nie spełnia podstawowych kryteriów funkcjonalności i dostępności.
130 STRON ZMIANY
Przed rozpoczęciem lektury warto nabrać trochę pokory i pogodzić się z faktem, że autorzy będą nas traktowali jak dzieci i na ponad 130 stronach napiszą o wielu oczywistych aspektach planowania przestrzeni publicznej. Zapytają nas, dlaczego miejsce przeznaczone dla mieszkańców nie ma ławek, jest ciemne, ma niefunkcjonalne urządzenia, ścieżki, które nie prowadzą nas tam, gdzie chcemy chodzić. Dlaczego jest ono opanowane przez samochody, nic się w nim nie dzieje, a gdy ktoś chce się z niego wydostać, nie może znaleźć przystanku? Pytają, ale i uczą, dzieląc się swoimi metodami i narzędziami.
Ten podręcznik może być biblią dla wszystkich, którzy zastanawiają się, czy warto organizować konsultacje społeczne bądź w nich uczestniczyć. Autorzy znów prostymi słowy apelują: TO SPOŁECZNOŚĆ JEST EKSPERTEM. Pomijanie jej jest jednym z grzechów głównych i zamachem na wspólnotowość. A w każdym mieście łatwo rozpoznać miejsce, które zostało zaprojektowane bez konsultacji z mieszkańcami. Mam nadzieję, że będzie ich coraz mniej, bo szkoda na nie miejskich pieniędzy, czasu, frustracji i naszych relacji z sąsiedztwem.
Cytaty pochodzą z opisywanej publikacji [PDF].