Londyńskie City jak Royal Navy

Imperium brytyjskie nie podbija już nowych ziem. Sprawuje cicho rządy, sterując światowymi finansami.


W tym roku minęły 33 lata od konfliktu o Falklandy-Malwiny. Drugiego kwietnia 1982 roku siły argentyńskie podjęły próbę przejęcia kontroli nad jednym z ostatnich zamorskich terytoriów brytyjskich, leżącym na dalekim południowym Atlantyku. Rządząca Argentyną junta liczyła, że zwycięstwo przywróci w kraju wiarę w reżim zmagający się z ogromnym sprzeciwem społecznym powodowanym stosowaniem terroru i zapaścią gospodarczą.

Przegrana rychło doprowadziła do odwrotnych rezultatów i upadku junty. Z kolei dla Margaret Thatcher sytuacja ta okazała się najlepszym prezentem, jaki mogła sobie wymarzyć. Jej rząd również bił wówczas rekordy braku popularności na skutek dramatycznego wzrostu bezrobocia i rosnącej inflacji – efektami agresywnej polityki cięć budżetowych, deregulacji i obniżek podatków dokonywanych w samym środku recesji. Jednak sukces falklandzki, rozbudzając w Brytyjczykach uśpioną nostalgię za imperium, przyczynił się do gwałtownego skoku poparcia i doprowadził do zwycięstwa konserwatystów w wyborach w 1983 r., uważanych wcześniej za niemożliwe do wygrania. Była to ostatnia w historii Wielkiej Brytanii wojna o terytorium. Obecnie nie ma już o co się bić. Z dawnej imperialnej potęgi zostało obecnie zaledwie 14 malutkich wysepek rozsianych po całym świecie.

Szkocja – czubek góry lodowej

W ostatnich dekadach terytorialny rozpad imperium zaczął docierać też do samych Wysp Brytyjskich. Oprócz trwających wiele lat starć z IRA, największym jego przejawem jest ostatni niepodległościowy zryw w Szkocji. W zeszłym roku odbyło się tam pierwsze w historii referendum niepodległościowe. Choć projekt secesji ostatecznie upadł, to stało się tak dzięki nieznacznej różnicy głosów. Minimalna przegrana stała się motorem napędowym Szkockiej Partii Narodowej, głównej inicjatorki przedsięwzięcia. Po niedawnych wyborach ugrupowanie to zostało trzecią siłą w parlamencie, zyskując ponad 8 proc. mandatów i przegrywając jedynie w trzech z pięćdziesięciu sześciu szkockich okręgów. Mimo tego wiadomo, że temat niepodległości nie jest jeszcze zakończony.

Problem szkocki jest dla Londynu wyraźnie kłopotliwy. Jednak ogólny spadek terytorialnych wpływów Wielkiej Brytanii nie wydaje się jej przeszkadzać. Coraz mniej angażuje się ona w międzynarodowe operacje wojskowe. Temat Afganistanu i Iraku w brytyjskiej debacie publicznej praktycznie się nie pojawia. Ostatnie zaangażowanie w operację przeciwko Państwu Islamskiemu było wyłącznie symboliczne. W kryzysie ukraińskim rola Wielkiej Brytanii również jest marginalna.

Bunt przeciw Unii

Szczególnie wyraźnie widać tę tendencję w kontekście ochładzających się relacji między Londynem a Unią Europejską. Brytyjczycy zawsze byli „wyrodnymi dziećmi Europy”. Sami nie do końca się za Europejczyków uważają i lubią podkreślać swoją kulturową i tożsamościową odmienność. Ostatnio widać to wyjątkowo wyraźnie.

Rząd Camerona od kilku lat prowadzi politykę mniejszych i większych rebelii przeciwko unijnym ustaleniom.

Poczynając od prób unikania płatności zobowiązań wobec unijnego budżetu aż po nieustanne dążenia do zamknięcia granic dla imigrantów z UE i ograniczenia praw imigrantów do świadczeń społecznych.

Oczywiście do pewnego stopnia jest to wynik wewnętrznych politycznych rozgrywek. Część antyunijnej i antyimigracyjnej retoryki to PR-owe zagrywki mające na celu rozbrojenie rosnącego w siłę, głoszącego izolacjonistyczne i ksenofobiczne treści UKIP-u. Jednak działania te wydają się zbyt daleko posunięte, by sprowadzać je wyłącznie do politycznego spinu. David Cameron wielokrotnie obiecywał referendum dotyczące wystąpienia z Unii, które wstępnie zaplanowano na rok 2017. Niedawno otwarcie przyznał: „Tysiąc razy bardziej obchodzi mnie nasze Zjednoczone Królestwo niż Unia Europejska”.

Pytanie o to, dlaczego kraj, który przez niemal przez całą swą historię aspirował do roli mocarstwa, nagle wydaje się wycofywać do swojej skorupy, jest tu jednak bezzasadne. W rzeczywistości Brytyjczycy wcale nie chcą rezygnować ze swojej pozycji lidera ani żegnać się ze swoim imperium. Mają na nie po prostu inny pomysł. W Wielkiej Brytanii zapanował nowy paradygmat imperialnej ekspansji.

2-15-FB-cov

Nowy paradygmat imperialnej ekspansji

Po zakończeniu Zimnej Wojny Brytyjczycy, tak jak większość państw Zachodu, uwierzyli w koniec historii i zwycięstwo demokracji liberalnej. Ulegli przekonaniu, że czas ekonomicznych niedoborów w Europie minął bezpowrotnie tak samo jak czas wojen, twardej geopolityki i geograficznych determinizmów. Swą nową strategię imperialną oparli na przekonaniu, że sferę realnej polityki można definiować wyłącznie za pomocą narzędzi ekonomicznych. Nie chodzi jedynie o agresywnie wdrażaną od lat osiemdziesiątych doktrynę neoliberalizmu, choć zdecydowanie był to ważny ideologiczny komponent sprowadzający relacje społeczne i międzynarodowe do stosunków ekonomicznych. Najistotniejszy przewrót polegał na przeformułowaniu modelu zagranicznej dominacji z terytorialnego militaryzmu na postmaterialistyczny ekonomizm.

Wiele krajów Zachodu poszło tą drogą, jednak Wielka Brytania zaszła nią znacznie dalej. Obecnie, po Stanach Zjednoczonych, jest najbardziej zglobalizowaną gospodarką zarówno pod względem ilości transnarodowych firm, jak i rozmiaru ich zasobów kapitałowych. Lata osiemdziesiąte były czasem radykalnej deindustrializacji i przestawiania się na sektor usług. Najistotniejszym tego elementem był gwałtowny rozrost sektora finansowego. To właśnie wtedy zapanowało wśród Brytyjczyków przekonanie, że od tej pory są w stanie rządzić światem bez udziału wojsk, arsenału militarnego i zagranicznych interwencji. Uznali, że są w stanie robić to skutecznie wyłącznie przy użyciu instrumentów ekonomicznych, zarządzając swym imperium z najwyższych pięter wieżowców londyńskiego City.

Z całą pewnością plan ten powiódł się. Londyn na równi z Nowym Jorkiem stał się największym centrum finansowym świata. W zależności od szacunków, przez Londyn przepływa od jednej trzeciej do prawie połowy globalnego obrotu kapitałowego. Sektor finansowy stanowi tam (największe wśród krajów G8) 10 proc. krajowego PKB i około jedną trzecią brytyjskiego eksportu usługowego. Wielka Brytania wyróżnia się najmniejszym odsetkiem kapitału wydawanego na inwestycje w realne przedsięwzięcia gospodarcze w całej grupie G8, skupiając się na rozbudowywaniu nieproduktywnych sektorów gospodarki i tworzeniu abstrakcyjnych, transnarodowych instrumentów finansowych.

Brytyjczycy zbudowali nieznające międzynarodowych granic kasyno, w którym gra prawie każdy, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy.

Choć ani w Indiach, ani w Egipcie nie stacjonuje już brytyjska armia, to i tak ceny żywności uzależnione są tam od skomplikowanych instrumentów pochodnych, tworzonych przez brytyjskich bankierów. Malezja także nie jest już częścią dominium brytyjskiego, jednak sytuacja mieszkaniowa Malajów kształtowana jest przez wzniesione w Londynie piramidy finansowe i bańki spekulacyjne nadmuchiwane w City. Brytyjczycy mogą starać się nie mieszać w konflikty na Bliskim Wschodzie, ale to w dużej mierze od należących do nich olbrzymich koncernów paliwowych zależy, jak wyglądać będą tamtejsze relacje polityczne. Sukces całego mechanizmu opiera się na jego dyskrecji. Pozwala on na wytwarzanie stosunków dominacji i kontroli oraz drenaż peryferii bez oddziałów wojsk, bez rozbudowanego aparatu przymusu ani widocznego łamania praw człowieka. Zbędne są inwestycje w zamorską infrastrukturę. Nie trzeba nawet opuszczać Wysp.

Społeczne skutki nowego imperializmu

Może wydawać się to ironiczne, ale właśnie ze względu na lobby wielkiej finansjery Wielka Brytania raczej nie opuści UE. Unijne ułatwienia handlu i obrotu kapitałem pomiędzy krajami wspólnoty, z których obficie korzysta londyńskie City, są ważnym elementem wzmacniającym brytyjską gospodarkę. Cameron jest tego świadom. Zarazem to właśnie w tym kontekście należy rozumieć brytyjską rezerwę wobec Unii.

Straszenie Brexitem jest strategią mającą doprowadzić do renegocjacji zasad członkostwa.

Jest to naturalne przedłużenie wspomnianej logiki. Brytyjczycy chcą utrzymać przywileje ekonomiczne, ograniczając wszelkie zobowiązania materialne i polityczne oraz uzyskując możliwość całkowitej kontroli nad przepływem ludności.

Statystki i wykresy pokazują skuteczność takiego sposobu działania. Jednak w praktyce idzie za nim kompletne wyalienowanie z realnego wymiaru polityki, brak zdolności przewidywania oraz poczucia odpowiedzialności za rzeczywiste konsekwencje. Skutkiem tego jest nagromadzenie mniejszych i większych problemów, z którymi coraz trudniej będzie Brytyjczykom sobie poradzić.

W tym też świetle należy widzieć problem szkocki. Głos niepodległościowy jest tam w dużej mierze wyrazem poczucia peryferyzacji, braku uznania zarówno ekonomicznego, jak i symbolicznego. Szkocja stała się rynkiem, z którego importuje się zyski, eksportuje zaś nisko płatne posady. W Wielkiej Brytanii, dzwoniąc do jakiegokolwiek call center wielkiej firmy, usłyszymy w słuchawce akcent albo indyjski, albo szkocki. W Glasgow w 2014 roku 10 proc. zatrudnionych pracowało właśnie w takich centrach.

Kruchy ład

Podobnie jest z napięciami wokół tematu imigracji i kwestią wzrostu antagonizmów społecznych o podtekście kulturowo-narodowościowym. Z jednej strony widzimy rosnącą w siłę radykalną prawicę, z drugiej wzrost poparcia dla radykalnych ruchów islamskich. Ignorowanie rzeczywistych skutków ekspansji ekonomicznej, takich jak wzrost ubóstwa, zaowocowało masową migracją w stronę centrum. Ważną rolę odgrywają tu także wewnętrzne nierówności, które od lat osiemdziesiątych narastają w Wielkiej Brytanii oraz niestabilność ekonomiczna, która najmocniej dała o sobie znać w roku 2008. Nie jest tajemnicą, że ubożenie mas społecznych, poczucie bycia oszukiwanym i niemożliwość przewidzenia własnego losu tworzy idealne podłoże dla rozwoju rozmaitych radykalizmów.

Podstawy europejskiego status quo zaczynają się kruszyć.

Tak funkcjonujący model imperialny jest szkodliwy dla większości, ale z racji skrytości swoich mechanizmów jest też bardzo żywotny. Czy będzie on w stanie przetrwać pomimo swych problematycznych epifenomenów wspomnianych powyżej? Ostatnie lata pokazały nam, że zarówno w sferze ekonomicznej, jak i geopolitycznej podstawy europejskiego status quo, będącego podłożem nowego brytyjskiego imperializmu, zaczynają się kruszyć. Jednocześnie nasuwa się pytanie, w jaki sposób działania Brytyjczyków wpłynąć mogą na Europę. Cameron, po niedawnym wyborczym zwycięstwie, tym razem dającym konserwatystom samodzielną większość, już w pierwszym ze swych wystąpień wspomniał o planach organizacji referendum na temat opuszczenia UE i renegocjacji zasad członkowskich. Czy przy takim nastawieniu jednego z najważniejszych graczy możliwe jest uratowanie chwiejnego ostatnio gmachu Unii Europejskiej i przeciwstawienie się osadzonemu we wcześniejszym paradygmacie imperializmowi rosyjskiemu?

 Fot.: Fingertrouble/Flickr/CC

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa