Lekcje z protestu
W Amsterdamie studenci kontynuują protest na rzecz lepszej edukacji przyszłości
Akademickie protesty w Holandii rozpoczęły się od sprzeciwu wobec cięć budżetowych w humanistyce. Do debaty publicznej włączono żądania demokratyzacji uniwersytetów i wolnego dostępu do wiedzy, stawiane przez protestujących. Jakie wnioski z tamtejszych dyskusji można wprowadzić do polskiej debaty o kondycji uniwersytetów?
Do kogo należy uczelnia
Paradoksalnie jaskółki zwiastujące poruszenie nie pojawiają się na europejskich uniwersytetach zbyt często. Tegoroczna fala protestów przebiła się do mediów głównego nurtu. Sprzeciw na Uniwersytecie Amsterdamskim (UvA) rozpoczął się we wrześniu 2014 roku od dość niewinnej okupacji Het Spinhuis, dawnej wspólnotowej przestrzeni (Common Room) Wydziału Nauk Społecznych. Działania podjęto po przeniesieniu siedziby wydziału z historycznych budynków w centrum miasta na nowo wybudowany kampus Roeterseiland. Jesienią administracja Uniwersytetu ogłosiła program restrukturyzacji Wydziału Nauk Humanistycznych „Profiel 2016”, który zakłada cięcia wydatków, likwidację lub połączenie części kierunków oraz wynikające z nich zwolnienia pracowników naukowych. Plany motywowano spadającym zainteresowaniem humanistyką oraz niskim stopniem „zatrudnialności” absolwentów filologii słowiańskich czy greki.
W lutym studenci – nie zgadzając się na treść planów i brak komunikacji z władzami uniwersytetu – zaczęli „okupować” Bungehuis, zabytkowy uniwersytecki budynek w centrum Amsterdamu. W wyniku kontestowanej polityki nieruchomościowej UvA, budynek został sprzedany prywatnemu inwestorowi, który zamienia go w luksusowy hotel. Po jedenastu dniach z Bungehuis wyrzucono protestujących studentów, dzień później protest przeniósł się do Maagdenhuis, centrali administracji UvA.
Druga fala protestu odwoływała się już nie tylko do idei occupy i fizycznego protestu, lecz także do idei przejęcia. Podkreślało to niedemokratyczny charakter poczynań administracji uczelni, która zaczęła grozić protestującym studentom wprowadzeniem absurdalnie wysokich kar finansowych w wysokości 100 000 euro za każdy dzień zajmowania budynku.
Jeśli zadaniem centrali UvA nie jest współpraca ze studentami i pracownikami naukowymi, to czym administracja uczelni powinna się zajmować? To pytanie zawiera jedno z kluczowych żądań ruchu De Nieuwe Universiteit – pragnienie demokratyzacji struktury uniwersytetu i procesów zarządzania oraz większej finansowej transparentności, tak istotnej zwłaszcza w obliczu obecnego kryzysu zadłużenia i skali spekulacji nieruchomościami, jakiej dopuszcza się Uniwersytet w Amsterdamie.
Akcja nie dotyczyła wyłącznie humanistyki. Choć ta dziedzina jest najbardziej zagrożona bezpośrednimi planami administracji UvA, dyskusja szybko wykroczyła poza interesy poszczególnych defaworyzowanych dyscyplin. Do tej pory próżno szukać odnóg protestu na Wydziale Nauk Ekonomicznych, lecz do debaty o przyszłości UvA włączyły się nauki ścisłe. Oddolnie powstają osobne, choć komplementarne nurty w ramach protestu, takie jak University of Earth, postulujący większe zaangażowanie UvA w budowanie zrównoważonej przyszłości społeczeństwa, czy University of Colour, krytykujący homogeniczność holenderskiej akademii (szczególnie UvA nosi miano białego uniwersytetu klasy średniej i wyższej) i angażujący się w szerszy społeczny kontekst zbiorowego milczenia na temat kolonializmu oraz systemowego rasizmu w Holandii. Pozostałe żądania dotyczą m.in. odejścia od paradygmatu ilości na rzecz jakości w ocenie nauczania i badań oraz zaprzestania spekulacji nieruchomościami.
Poza logikę zysku
Być może nie zaskakuje fakt, że protesty przeciwko dyktatowi logiki finansowej znajdują oddźwięk tam, gdzie faktycznie odciska ona swoje piętno . Mimo że holenderskie uniwersytety, pozycją i poziomem konkurujące z najlepszymi anglosaskimi szkołami, są pod względem czesnego w znacznie uprzywilejowanej sytuacji – opłata za rok studiów na UvA to niecałe 2 000 euro, podczas gdy w Wielkiej Brytanii dochodzi do 9 000 funtów, nie wspominając o dziesiątkach tysięcy dolarów na uczelniach amerykańskich – to tutejsi studenci obawiają się równi pochyłej, która dotknęła Wielką Brytanię w ciągu ostatnich 20 lat.
Hasło „Uniwersytet nie dla zysku” odnosi się więc do codziennej rzeczywistości zagrożenia finansowej dostępności szkolnictwa wyższego, nie dziwi więc znaczenie sfery materialnej dla wzniecenia ruchu protestu i relatywna apatia polskich studentów w stosunku do obniżającego się poziomu rodzimej akademii, gdy są tego ryzyka pozbawieni. Choć logika zysku i „efektywności” szkolnictwa dotyka polski uniwersytet w sferze badań i pracy naukowej, przeciętny student nie zauważa transformacji, którą to wymusza – zbiurokratyzowanej ewaluacji, pogoni za punktami, kuriozalnych mierników nie pozwalających często na oddanie się długofalowej pracy, nie wspominając o zindywidualizowanym podejściu do nauczania i braku czasu na intensywny kontakt ze studentami.
Protesty szybko wykroczyły jednak poza sferę finansową i to tu tkwi sedno lekcji, jaką kontestująca status quo polska społeczność studencko-akademicka może wyciągnąć z holenderskiego doświadczenia ostatnich miesięcy. By prawdziwie zreformować kulawy system, operujący wokół wartości niewspółmiernych z ideałami uniwersytetu, nie wystarczy protestować przeciwko konkretnym decyzjom ograniczającym prawo do szeroko dostępnej czy darmowej, jak na rodzimym podwórku, edukacji.
Największe znaczenie ma przejście do dyskusji o tym, jakie mechanizmy stoją za tymi decyzjami i w jaki sposób pośrednio definiują akademię i jej rolę w społeczeństwie.
Choć reakcje na wizje wprowadzenia dodatkowych opłat związanych ze studiami, najczęściej – choć nie masowo – poruszające polskich studentów, są potencjalnie inspirującymi szerszą kontestację posunięciami, sprzeciw wobec pojedynczych rozporządzeń, oderwany od głębszych problemów współczesnej akademii, nie przyniesie oczekiwanej zmiany. Skupiając się na mikroemanacjach logiki funkcjonującej u ich podstaw, bez systematycznego ustosunkowania się do istoty i definicji uniwersytetu, nie da się rozwiązać kryzysu nauki w postindustrialnej ekonomii.
Mówiąc o edukacji, chciałbym przede wszystkim zaapelować o większą śmiałość uniwersytetu. Dzisiaj uniwersytety nie mają zbyt wiele odwagi. Od lat 70. coraz bardziej poddają się dyktatowi rządów i rynków. Tymczasem społeczność akademicka powinna egzekwować swoje prawo do zajmowania się tym, na co ma ochotę, apelował Jacques Rancière w rozmowie z Anną Wójcik. Na zdjęciu spotkanie studentów UvA z francuskim filozofem.
Walka o Nowy Uniwersytet
Amsterdamskim studentom udało się wykonać ten znaczący krok – kontynuują protest na rzecz lepszej edukacji przyszłości, a przez to lepszego społeczeństwa nie tylko dlatego, że pewne decyzje administracji godzą w ich interesy. Gdy Polacy wspominali Konstytucję 3 Maja, my w Holandii dyskutowaliśmy o roli uniwersytetu dla państwa i społeczeństwa, o jego znaczeniu dla zwalczania opresyjnych „–izmów”, o jakości badań i nauczania w obecnym systemie finansowania i ewaluacji. Studenci nie wykonali go jednak samodzielnie, na czym polega wyjątkowość i olbrzymia siła obecnego ruchu, tak bardzo daleka od realizacji w Polsce. Wykładowcy, zamiast infantylizować swoich studentów, stworzyli z nimi wspólny front – w walce przeciwko logice zysku, ale i o Nowy Uniwersytet.
Cynik powiedziałby, że studenci byli potrzebni jako „okupujące ciała” – z pewnością fizyczna siła protestu nadała mu rozmach nieosiągalny bardziej konwencjonalnymi metodami. Bardzo szybko jednak obie strony zrozumiały, że marzenia o zmianie charakteru uniwersytetu, sposobu jego zarządzania oraz wartości, którym ma przyświecać i je kultywować, są ich wspólną sprawą. Tu polski system znacząco różni się kulturowo – w Holandii z wykładowcami jest się po imieniu, można się z nimi zawsze skonsultować, są otwarci na dialog, a na dodatek często podkreślają, jak wiele inspiracji czerpią od swoich studentów.
W Polsce hierarchiczność nauki i bariera w kontaktach między wykładowcami a studentami są już niemal legendarne, co prowadzi do sytuacji, w których każdy walczy o swoje, a umyka wspomniana szeroka perspektywa, dotykająca sedna kryzysu szkolnictwa wyższego. Niekiedy polscy doktoranci w ciekawy sposób przejmują stery dyskusji, ale któż traktowałby ich poważnie – w większości są postrzegani jako ofiary rynku pracy lub maszynka do robienia pieniędzy w systemie masowej edukacji.
Maagdenhuis stał się nie tylko epicentrum fizycznego protestu, ale i żywym domem kultury i nauki, gdzie codziennie odbywały się wykłady, warsztaty i dyskusje angażujące tłumy. Na wniosek administracji, okupacja zakończyła się 11 kwietnia brutalną eksmisją przez policję, dwa dni przed założonym przez studentów terminem pokojowego opuszczenia budynku. Przerwano zaplanowany na weekend finisażowy Festiwal Nauk, 10 osób zostało aresztowanych. Mimo to protest i prace grup roboczych są kontynuowane.
Administracja UvA zatrudniła nowych specjalistów od kryzysowego zarządzania wizerunkiem.
O protestach na Uniwersytecie Warszawskim pisze Michał Smoleń, Prawo do uniwersytetu.