KRÓL: Postprawda i ucieczka od cierpienia
Czy można z bajki wrócić do rzeczywistości? Tak, ale to bolesne
W świecie polityki zawsze był kłopot z prawdą. Powinniśmy jednak możliwie precyzyjnie odróżniać politykę od administracji. Administracja wykonuje istniejące przepisy, procedury, prawo. Dla dobrego administratora wszystko jest jasne. Polityka działa zawsze we mgle. Mgle ryzykownych decyzji, obietnic, przewidywania przyszłości, emocji i zwyczajnych kłamstw. Przecież decyzje polityczne, jeżeli je odróżniamy od wszelkich innych decyzji, zawsze dotyczą przyszłości, nigdy nie są pewne, w najlepszym razie bywają prawdopodobne. Zaś kłamstwo w polityce występowało zawsze i bez znaczenia jest, czy było to kłamstwo wynikające z chęci zamazania rzeczywistości, czy też wynikające z niemożliwości wyjaśnienia motywów podejmowanych decyzji.
Można by zatem sądzić, że polityka po prostu nijak ma się do prawdy. Jakkolwiek rozumieć prawdę, dotyczy ona tego, co już zaistniało. Nie możemy stwierdzać prawdziwości sytuacji jeszcze nie powstałych czy faktów niedokonanych. Każde przekonanie głoszące, że znamy prawdę na temat przyszłości, jest w najlepszym razie utopijne albo, w gorszym, wariackie. Na tym tle sformułowanie postprawda ma pewien sens. Jednak sens ograniczony. Bowiem cała polityka czasów minionych nacechowana byłaby postprawdą.

Byłoby tak, gdyby politycy nie odwoływali się do stanu teraźniejszego ani do przeszłości, i to zarówno w celu uzasadniania swoich poglądów, jak i w celu oddziaływania na stan świadomości i emocje adresatów ich wypowiedzi, czyli obywateli. Politycy jednak muszą rozumować i w związku z tym wypowiadać się na podstawie opisu stanu przeszłego i teraźniejszości. Dotyczy to zarówno spraw codziennych i błahych, jak i spraw zasadniczych. Jeżeli na przykład mówią o polityce imigracyjnej, muszą odnieść się i do tego, co czyniono w tej kwestii dotychczas, ale i do tego, jak wygląda stan obecny kraju. Czy go stać, pod wszystkimi względami, na zgodę na imigrację i w jakiej skali? Nie ma tu miejsca na postprawdę. Jest miejsce na rzeczowe zaprezentowanie stanu faktycznego w takim stopniu, w jakim jest on znany.
To ważne zastrzeżenie. Jeżeli politycy odwołują się do opisu przeszłości i teraźniejszości, to mają do dyspozycji ogromną ilość informacji prawdziwych. W przypadku Polski równie prawdziwe jest opisanie składu narodowościowego w okresie międzywojennym, jak wyników badań socjologicznych, które mówią o nastawieniu rozmaitych grup społecznych do problemu imigracji. Naturalnie, historia podlega interpretacji, a i socjologia nie zawsze dostarcza całkowicie prawdziwych danych. Jednak badając przeszłość czy analizując stan opinii społecznej, zmierzamy do tego, żeby poznać prawdę czy też aproksymatywnie się do niej zbliżyć. W przeciwnym razie nasze zajęcie byłoby nonsensowne lub też polegałoby na tworzeniu bajek czy też innych narracji. Nie są to jednak bajki niewinne, bowiem na nich oparte są wypowiedzi i decyzje polityczne.
Polityka zatem ma ręce związane. A w każdym razie polityka roztropna powinna mieć ręce związane. Związane przez nasze, nas wszystkich, zapotrzebowanie na prawdziwość prezentowanych ocen stanu minionego i obecnego. Przez konieczność mówienia prawdy o tym, co podlega ocenie stopnia prawdziwości.
Filozoficznie polega to na tym, że nie możemy dokonać ucieczki przed prawdą. Możemy debatować na temat sposobów jej poznawania, wątpić w możliwość dotarcia do prawdy po prostu, ale musimy zdawać sobie sprawę z istnienia prawdy, chociażby gdzieś właśnie we mgle. Należy rozumieć filozofów, którym sprawia to olbrzymi kłopot. Jednak zanegowanie istnienia prawdy, a tym jest w istocie mówienie o postprawdzie, jest równie prymitywnym zabiegiem, jak leninowskie przekonanie, że prawda jest po prostu odzwierciedleniem rzeczywistości.
Dlaczego zatem pojawiło się pojęcie postprawdy? Odpowiedź jest nieprzyzwoicie banalna. Dlatego, że znacznie trudniej jest komuś zarzucić kłamstwo totalne, niż uznać jego opowieści za postprawdę, a zatem za jakiś nowy rodzaj relacji między rzeczywistością a jej opisem. Czysto praktycznie zarzucić kłamstwo można bowiem wtedy, kiedy się zna prawdę. Czasem jest to proste. Ale na rozległych i, jak była mowa, niepewnych terytoriach polityki kłamstwo bywa częściowe, nie całkowite, wątpliwe lub uważane za rodzaj gry ze społeczeństwem, z jego emocjami. Emocje trudno oceniać z punktu widzenia prawdy.
Nie byłoby zatem niemądre powiedzenie, że postprawda to tylko wybieg czy wręcz intelektualne oszustwo. Nasze obawy więc nie dotyczą samego pojęcia, bo ono minie, jak wiele innych modnych przez sezon słów kluczy, ale rzeczywistości, która prowokuje do używania tego pojęcia. Stanu umysłów zachodnich społeczeństw, których członkowie, obywatele, są często obojętni w stosunku do prawdy. Nie jest przecież tak, że wszystkiemu winni są politycy, którzy aż tak się zmienili. Winni jesteśmy my, którzy straciliśmy chęć poznania prawdy. Unikając cierpienia (patrz: Freud), doszliśmy do punktu, w którym każdy kontakt z rzeczywistością stanowi aktualną lub potencjalną ewentualność jego doznawania. To my często, coraz częściej, pragniemy bajki, odrzucamy prawdę i prowokujemy polityków do reakcji stosownych do naszych poglądów i naszych pragnień. Politycy, zwłaszcza ci politycy, dla których nic nie jest święte (jak święta jest prawda), z wielką łatwością i satysfakcją wykorzystują nasze nastawienie, naszą słabość. Jakie mogą być tego konsekwencje? Nie wiadomo. Czy można z bajki wrócić do rzeczywistości? Tak, ale muszą to poprzedzić doświadczenia tak bolesne, że lepiej o nich nie myśleć. I proszę: ja też uciekam, uciekam od wyobrażenia przyszłych cierpień.
Marcin Król – profesor nauk humanistycznych, historyk idei, filozof, wykładowca akademicki i publicysta. Autor m.in. serii Demokracja, filozofia i praktyka