Kooperacja znów rośnie

Początek odrodzenia spółdzielni spożywców W zbiorach Muzeum Historii Spółdzielczości w Warszawie znajduje się satyryczna rycina przedstawiająca grubego mężczyznę w cylindrze, surducie i z laską, pochylającego się nad małym nagim dzieckiem. Podpis pod ilustracją to zapis […]



Początek odrodzenia spółdzielni spożywców

W zbiorach Muzeum Historii Spółdzielczości w Warszawie znajduje się satyryczna rycina przedstawiająca grubego mężczyznę w cylindrze, surducie i z laską, pochylającego się nad małym nagim dzieckiem. Podpis pod ilustracją to zapis dialogu między tymi postaciami: „Słuchaj no, mały” – mówi mężczyzna w cylindrze, grożąc dziecku palcem – „nie próbuj mnie obalić. Czy nie widzisz, że jestem większy i silniejszy od Ciebie”? Na co dziecko odpowiada: „Ale ja ciągle rosnę!” W tej prostej alegorii mężczyzna w cylindrze reprezentuje kapitalizm, a postać krnąbrnego brzdąca – kooperację. Rysunek obrazuje podstawowe założenie ruchu kooperatystów: działanie oparte na współpracy i wzajemnej pomocy jako budowanie gospodarki alternatywnej wobec tej, której główną zasadą jest zysk.

Przekonanie o tym, że „istnienie kapitalizmu jest całkowicie w ręku spożywców i że ten niesprawiedliwy ustrój może być stopniowo wyparty przez ustrój spółdzielczy” (jak pisał wybitny polski działacz spółdzielczy, Romuald Mielczarski), przyświecała powstającym w Europie od lat czterdziestych XIX wieku spółdzielniom spożywców, które rozwijały się także na ziemiach polskich do tego stopnia, że w połowie lat trzydziestych XX w. osiągnęły tu ok. 600 tys. członków. Okazuje się, że formuła spółdzielni konsumenckiej staje się znów aktualna, co pokazuje działalność niedawno powstałych kooperatyw spożywczych w największych miastach Polski.

Początki ruchu spółdzielczego sięgają rewolucji przemysłowej i samoorganizacji znajdujących się w drastycznym położeniu robotników i chłopów. W 1844 roku w mieście Rochdale grupa tkaczy zwanych później Pionierami Roczdelskimi założyła jedną z pierwszych kooperatyw, której sposób organizacji stał się wzorem dla innych tego typu zrzeszeń. Pełna nazwa stowarzyszenia brzmiała: Rochdale Society of Equitable Pioneers. Rzemieślnicy roczdelscy zarabiali niezwykle mało, a wysokie ceny żywności powodowały, że nie mogli zaspokajać swoich podstawowych potrzeb. 28 osób walczących o przeżycie postanowiło współpracować, by wspólnie zapewnić sobie dostęp do tańszych produktów. Co tydzień zbierali 2-3 pensowe składki, co pozwoliło im zebrać kapitał potrzebny na rozpoczęcie działalności: otwarcie małego sklepiku, w którym początkowo sprzedawano mąkę, masło, świece i kaszę. Każdy klient sklepu był zarazem jego współwłaścicielem. Omijając pośredników, członkom kooperatywy udawało się uzyskać towar tańszy i unikać oszustw na jakości czy wadze towaru. Pionierzy sprzedawali produkty po umiarkowanych cenach rynkowych. Dzięki temu każdy członek kooperatywy uzyskiwał tzw. dywidendę od zakupów – nadwyżkę, która wcześniej lądowała w kieszeni hurtownika. Asortyment sklepu szybko się rozszerzył.

10 lat później w Wielkiej Brytanii działało już 1000 kooperatyw spożywczych. Najważniejszym wkładem Pionierów z Rochdale było sformułowanie tzw. Zasad Roczdelskich, które do dzisiaj, w nieco zmodyfikowanej formie, są uznawane za podstawę funkcjonowania spółdzielni przez International Cooperative Alliance (ICA). Obecnie (od 1995 roku) jest ich siedem: zasada otwartego, dobrowolnego członkowstwa, demokratycznego zarządu (jeden członek, jeden głos), ekonomicznego uczestnictwa (demokratyczna kontrola kapitału; przeznaczanie nadwyżek jedynie na rozwój spółdzielni), autonomii i niezależności; a także konieczność zapewnienia członkom kształcenia, szkolenia i informacji. Pozostałe dwie zasady to zobowiązanie do współpracy między spółdzielniami oraz do troski o społeczność lokalną. Reguły wypracowane przez pierwszych praktyków spółdzielni spożywców stały się podwalinami do rozwoju ruchu w całej Europie (zwłaszcza w Niemczech, Szwajcarii i Francji), a później na całym świecie. Oprócz spółdzielni zrzeszających konsumentów powstawały spółdzielnie wytwórcze – robotnicze, rolnicze czy rzemieślnicze oraz wiele innych rodzajów kooperatyw.

Jednak z biegiem czasu niektóre z powyższych zasad zostały zarzucone przez część spółdzielczych przedsiębiorstw, które zaczęły funkcjonować jak prywatne firmy, tracąc swój niekapitalistyczny charakter. Z kolei w krajach bloku radzieckiego część spółdzielni uległa biurokratyzacji i formalizacji, co mocno nadwyrężyło ideę dobrowolności, autonomii i oddolnego charakteru spółdzielczych zrzeszeń. W wielu wielkich przedsiębiorstwach spółdzielczych (banki, sieci supermarketów) dość trudno o demokratyczną kontrolę, o współdecydowanie jej członków o polityce spółdzielni, w której zarządzanie przejmuje grupa wykwalifikowanych menagerów. Również w Polsce wiele spółdzielni, zwłaszcza produkcyjnych czy mieszkaniowych, nie działa zgodnie z zasadami spółdzielczymi, których stosowanie ma na celu poprawę sytuacji ekonomicznej przede wszystkim ludzi znajdujących się w trudnym materialnym położeniu. Znamienny wydaje się nagłówek w jednym z wydań współczesnego pisma spółdzielców „Tęcza polska”, którego okładkę możemy również obejrzeć w Muzeum Historii Spółdzielczości: „Udany debiut giełdowy pięciu banków spółdzielczych”. Ten sposób myślenia świadczy o tym, jak bardzo współczesna spółdzielczość odeszła od szeroko pojętej tradycji socjalistycznej, która powołała do życia ideę kooperacji.

A jednak wyglada na to, że jesteśmy świadkami odradzania się ruchu nawiązującego do pierwotnych idei spółdzielczości. Rok temu (w styczniu 2010 r.) powstała Warszawska Kooperatywa Spożywcza. Zaczęło się od grupy znajomych, kórzy zebrali się, by wspólnie kupować warzywa i owoce na giełdzie warzywnej na Broniszach. Początkowo zakupy robiła grupka osób, kooperatywa borykała się z trudnościami lokalowymi, a procedury wykonywania poszczególnych czynności nie były jasno określone. Dzisiaj spółdzielnia zrzesza około 130 członków i wciąż przybywa nowych. Kooperatywa ma nieformalny i całkowicie niehierarchiczny charakter. Decyzje podejmowane na zebraniach odbywających się po zakupach, a funkcje sprawowane rotacyjnie. Nigdy nie brakuje chętnych do wybrania się własnym samochodem po zakupy, ważenia i rozdzielania produktów, sprzątania, koordynacji zakupów czy organizacji spotkań dla nowych członków. Redystrybucja w WKS odbywa się na nieco innej zasadzie niż w kooperatywach tradycji roczdelskiej – 10-procentowa nadwyżka doliczana do każdych zakupów przeznaczana jest na tzw. fundusz gromadzki, wykorzystywany m.in. na działalność kulturalną i edukacyjną, a także na cele socjalne (np. dofinansowanie wizyty u lekarza). Członkowie kooperatywy stawiają sobie za cel kupowanie możliwie ekologicznej i sezonowej żywności oraz budowanie jak najbardziej trwałych i bezpośrednich relacji z jej producentami. Kooperatywa zaopatruje się nie tylko na giełdzie watzywnej, lecz współpracuje także z gospodarstwem ekologicznym z Chomontowa na Suwalszczyźnie. W przyszłości jej członkowie planują oprzeć zaopatrzenie jedynie na bezpośrednich relacjach z gospodarstwami rolnymi.

Członkowstwo w kooperatywie to nie tylko dostęp do tańszych warzyw i owoców. Oznacza ono także bycie częścią wspólnoty ludzi, którzy dzięki duchowi współdziałania wspólnym wysiłkiem budują gospodarczą enklawę – enklawę wymiany bardziej egalitarnej, przyjaznej środowisku, nastawionej na zaspokajanie potrzeb, a nie zysk. Kooperatywa spożywcza jest inicjatywą całkowicie nieformalną i otwartą. Po zorganizowanych niedawno „Pierwszych urodzinach WKS” (15 stycznia) zgłaszają się coraz to nowe osoby, które przychodzą z głowami pełnymi świeżych idei i propozycji nowych rozwiązań.

Skala ruchu bynajmniej nie ogranicza się do Warszawy. Niedługo po powstaniu stołecznej kooperatywy uruchomiła swoją działalność funkcjonująca z powodzeniem kooperatywa spożywcza w Łodzi. Kilka miesięcy temu powstała kooperatywa poznańska, niedawno także i wrocławska. Idee spółdzielczości spożywców docierają także do mniejszych miejscowości – od niedawna organizuje się kooperatywa w Nowej Soli w województwie lubuskim.

Kiełkujący od nowa ruch kooperatyw spożywczych w Polsce nawiązuje do wieloletniej tradycji, ale jest zarazem odpowiedzią na nowe wyzwania. Coraz więcej mówi się o świadomej konsumpcji – o przywiązywaniu wagi do warunków masowej produkcji żywności, sprawiedliwym handlu, wpływie naszych wyborów na środowisko. Dotychczasową odpowiedzią na te wyzwania było jednak rozwijanie rynku ekologicznej żywności czy tzw. slow food – dostęp do zdrowej, przyjaznej środowisku i produkowanej w sposób etyczy żywności stał się dystynkcyjnym przywilejem wielkomiejskiej wyższej klasy średniej. Kooperatywa zapewnia bezpośrednią (nie całkowitą, ale coraz większą) kontrolę nad jakością kupowanych produktów i to przy o wiele niższej cenie. Jednocześnie aktywne uczestnictwo w niej to budowanie sieci współpracy opartej na zaufaniu – odbudowywanie relacji społecznych, których tak bardzo brakuje w Polsce po 1989 r. Kooperatywy spożywcze, uniezależniające się od supermarketów i drobnych sklepów, są szczególnie korzystnym rozwiązaniem nie tylko w czasie gospodarczego kryzysu, który ostatnio nas doświadczył, zapowiadanych drastycznych podwyżek cen żywności, ale także w warunkach stałej w zasadzie niepewności, uderzającej najbardziej osoby o niskich dochodach.

Dlatego też przed członkami i członkiniami rozwijającej się intensywnie kooperatywy warszawskiej, a wkrótce z pewnością także innych kooperatyw, stoją dziś poważne dylematy. Z jednej strony ruch powinien stać się jak najbardziej masowy, z drugiej – to demokratyczna i niehierarchiczna struktura kooperatywy decyduje o jej egalitarnym charakterze i pozwala nie popaść w „pseudospółdzielczość”. Spółdzielnia musi sprzedawać towary tylko swoim członkom i polegać jedynie na ich dobrowolnej pracy, by nie stać się po prostu jednym z wielu przedsiębiorstw. Najlepiej byłoby zatem stworzyć sieć współpracy mniejszych kooperatyw, po kilka w każdym dużym mieście.

Drugim problemem jest w pewnej mierze środowiskowy charakter powstających kooperatyw. Ich członkami i członkinami stają się głównie młodzi i wykształceni ludzie, najczęściej już wcześniej związani ze środowiskami lewicowymi czy alternatywnymi. Prawdziwym wyzwaniem jest otwarcie się na zupełnie inne grupy społeczne, przede wszystkim na osoby znajdujące w trudnej i niepewnej sytuacji finansowej czy mniej wykształcone i przekonanie ich, że dzięki współdziałaniu, przy stosowaniu kilku prostych zasad, można zdziałać o wiele więcej niż w pojedynkę.

Rozwój nieformalnych kooperatyw spożywczych daje znów nadzieję na to, że – jak pisał wiele lat temu Stanisław Thugutt – „spółdzielnia to nie jest kramik tylko zrzeszenie uczciwych ludzi, którzy wspólną pracą chcą walczyć z nędzą, z wyzyskiem, z całem złem, które dziś trapi świat”. Trzeba jednak pamiętać o tym, że angażowanie się w kooperatywę nie powinno polegać na rezygnacji z walki o prawa socjalne w wymiarze instytucjonalnym. Prawdziwe oddolne zrzeszenia oparte na współpracy i zaufaniu mogą być jednak dobrym początkiem. Już teraz skala rozwoju ruchu pozwala na optymistyczne stwierdzenie, że kooperacja znów rośnie i z małego dziecka niedługo przemieni się w dorosłą i silną istotę.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

3 komentarze “Kooperacja znów rośnie”

Skomentuj

Res Publica Nowa