Jedność w obliczu zagrożenia
Dopiero po rosyjskiej inwazji zaczęto poważnie dyskutować o przyszłości Europy. Unia nadal potrafi zmieniać się tylko pod wpływem nacisków zewnętrznych.
Najważniejszą datą dla Konferencji w sprawie przyszłości Europy nie jest początek maja 2021 r., kiedy została ona zainicjowana. Nie jest to też 9 maja tego roku, kiedy trzej przedstawiciele instytucji europejskich mieli przedstawić ostateczną propozycję. To 24 lutego bieżącego roku. I w zasadzie możemy zapytać, czy wiele z celów Konferencji w sprawie przyszłości Europy nie zostało paradoksalnie osiągniętych w wyniku inwazji Rosji na Ukrainę?
Gdyby inwazja nie miała miejsca, wyniki Konferencji można by odczytać jako manifest cywilizacyjny. Europejczycy w swoich propozycjach określiliby, co chcieliby zobaczyć w obszarach, na które Unia ma wpływ. Rzeczywiście w ten sposób instytucje europejskie starają się nawiązać bezpośredni dialog z obywatelami i uzyskać od nich zgodę na ubieganie się o większe kompetencje. Konferencję postrzegamy jako „europejskie ćwiczenie demokratyczne”, które informuje obywateli o funkcjonowaniu Unii, łączy ich z ekspertami i tworzy sieć kontaktów.
Sądząc po oddźwięku, jaki to wydarzenie wywołało w słowackich mediach (nie inaczej było zresztą gdzie indziej), nie mogliśmy oczekiwać zbyt wiele. Próba oddolnego zmieniania Unii to uczciwe i rzetelne przedsięwzięcie. Ale dopiero wydarzenia na Ukrainie dostarczyły poważnych argumentów, zwiększyły uwagę opinii publicznej i gotowość polityków do działania oraz usunęły kilka tematów tabu w projekcie europejskim.
Orbán chciał dla Wyszehradu tego, czego odmawia Unii
Weźmy za przykład kraje Grupy Wyszehradzkiej. Przez długi czas Viktor Orbán próbował sprawić, by Wyszehrad wyglądał jak jeden blok oczarowany jego ideami. Udało mu się sprzedać tę iluzję niezorientowanym obserwatorom i krajowym „fanom”. Jednak Wyszehrad to ugrupowanie sąsiedzkie, które uzyskało pozory jednolitej polityki dzięki wypieraniu stanowisk „antykwotowych” w kwestii kryzysu migracyjnego.
W stosunku do wojny w Ukrainie, okazało się, że Wyszehrad jest zupełnie inny. Polska przejęła inicjatywę, Czechy i Słowacja przez długi czas też się nie wahały. W przypadku Polski nie wyglądałoby to inaczej, gdyby u steru był inny rząd, natomiast co do pozostałych partnerów można mieć wątpliwości, sądząc po zachowaniu partii opozycyjnych. Węgry zostały pominięte.
Orbán chciał stworzyć z Wyszehradu coś w rodzaju mini-Unii, która stanowiłaby opozycję wobec Brukseli i wzmacniała jego pozycję. Aktywnie działał na rzecz uniemożliwienia UE osiągnięcia takiej jedności stanowiska.
Ale Wyszehrad jest w istocie tym, czym Orbán chciałby, żeby była Unia – luźnym ugrupowaniem, które działa razem, gdy jest to wygodne dla państw. Kiedy indziej rządy mogą szukać innych partnerów, jeśli nie zgadzają się ze swoimi sąsiadami.
I tak wyjazd do Kijowa został zaplanowany wspólnie przez Polaków, Czechów i Słoweńców. Słowacki premier pojechał tam później z Ursulą von der Leyen i Charlesem Michelem. Orbán był samotny, a jego partnerzy odwołali również spotkanie ministrów obrony państw V4 na krótko przed wyborami, aby wyrazić swoją dezaprobatę dla stanowiska Węgier w sprawie Ukrainy.
Orbán chciał bardziej zjednoczonego Wyszehradu, ale nie bardziej zjednoczonej Unii. Słusznie rozumiał, że dla swoich idei potrzebuje większego poparcia, które osiągnie dzięki połączeniu i swego rodzaju – choć fałszywej – jedności. Odmawia jednak tych samych posunięć Unii, ponieważ wie, że one działają. Dzięki nim Wspólnota zyskuje na wadze i rozpoznawalności.
Premier Węgier próbował argumentować za wspólnym cywilizacyjnym losem sąsiedztwa wyszehradzkiego. Mieszkańcy Europy Środkowej mieli być odmienni kulturowo, zachować archeologiczne pozostałości prawdziwych wartości europejskich sprzed „brukselsko-liberalnego zwrotu”. To rodzaj konserwatywnego jądra, które Orbán chciał pielęgnować wspólnie z polskimi, czeskimi i słowackimi kolegami. W procesie tym znalazł partnerów z zachodnioeuropejskiej i światowej skrajnej prawicy, a także wśród starych i nowych konserwatystów, którzy mieli mu pomóc przekształcić Unię na obraz tego wyszehradzkiego eksperymentu. Projekt taki opierał się na założeniu, że Europa Środkowa to jeden blok kulturowy wobec Zachodu i dąży on do jego wartościowej – i politycznej – transformacji. Miał to być cywilizacyjny odwet na wysiłki demokratyzacyjne po 1989 roku.
A warunkiem takiej misji jest to, że naród europejski nie istnieje i nie może być tworzony. Unia musi pozostać tak luźna, jak to tylko możliwe. Konferencja na temat przyszłości Europy opierała się jednak na czymś dokładnie przeciwnym. Po pierwsze dlatego, że przewidywała manifestację Europejczyków na poziomie obywateli, inicjatyw obywatelskich, na poziomie krajowym, międzyrządowym i euroinstytucjonalnym – gdzie mieli oni zademonstrować swoją wolę. Na tej podstawie instytucje europejskie mają możliwość, jeśli nie obowiązek, włączenia powstałych w ten sposób propozycji do prawodawstwa i, w razie potrzeby, otwarcia traktatów.
Celem całego przedsięwzięcia jest stworzenie solidniejszego projektu europejskiego, bardziej odpornego na naciski z zewnątrz i wewnątrz.
Naród europejski jednak istnieje
Takie działania są odpowiedzią na Konwent z 2001 roku, który chciał opracować europejską konstytucję na wzór amerykańskiej. Została ona jednak odrzucona w referendach krajowych. Sprawiało to wrażenie, że ściślejsza unia państw członkowskich jest czymś, czego chcą elity polityczne, a obywatele poszczególnych państw ją odrzucają. Brexit tylko potwierdził to wrażenie. Nie nastąpił jednak stopniowy rozpad UE z woli jej obywateli. A instytucje europejskie dostały nauczkę, że jeśli chcą zmian, muszą o nie prosić oddolnie.
Jednocześnie Konferencja miała wiele uwarunkowań wstępnych, które przejawiały się w formie uprzedzeń. Są one przedmiotem analiz ewaluacyjnych, ale już teraz można powiedzieć, że Konferencja miała problem z prezentacją medialną i uzasadnieniem własnego istnienia przed szerszą publicznością, która nie jest przyzwyczajona do takich ćwiczeń wyobraźni politycznej.
Jeśli chodzi o reprezentatywność, to jasne jest, że Konferencja była skierowana przede wszystkim do zmotywowanych i aktywnych Europejczyków, w przypadku których należy się spodziewać proeuropejskiego nastawienia. Z drugiej strony historyk ruchów społecznych może zwrócić uwagę, że nawet w przypadku postulatów Narodu Słowackiego w Liptowskim Mikulaszu nie było całego narodu, ale kształtowała się wola polityczna, która zakładała jego istnienie. Wynik Konferencji pokazuje również, że istnieje wspólna wola polityczna, która wykracza poza granice państw narodowych.
Przedstawicielka parlamentu węgierskiego zabrała głos na sesji plenarnej poświęconej wnioskom z Konferencji, aby właśnie na to się poskarżyć. Po pierwsze, powiedziała, że parlamenty narodowe są najbliżej obywateli i dlatego nie zgadza się z wprowadzeniem wymogu zniesienia zasady jednomyślności, ponadnarodowych list wyborczych i Spitzenkandidaten. Są to bowiem instrumenty, które instytucjonalnie wzmacniają europejski naród polityczny.
Wszyscy patrzą na Putina
Jeśli celem Konferencji było uzyskanie pewnego rodzaju legitymizacji dla reformy Unii, to wojna w Ukrainie uderzyła bardziej fundamentalnie i stworzyła o wiele wyraźniejszy i ostrzejszy impuls niż sama Konferencja.
Szczególnie w sektorze energetycznym, ale z naciskiem na derusyfikację sektora, a nie na jego zieloną transformację, co nie jest wykluczone w dłuższej perspektywie. Ale także w innych obszarach: samowystarczalność żywnościowa i produkcyjna, wzmocnienie wspólnego bezpieczeństwa, silniejsza polityka zagraniczna UE, głosowanie większościowe ułatwiające w szczególności politykę zagraniczną oraz żądania negocjacji akcesyjnych z krajami kandydującymi.
To, co dzieje się w Ukrainie, jest w istocie najsilniejszym argumentem na rzecz geopolitycznie istotnej, zorientowanej na działanie, defensywnej i rozszerzającej się Europy, jaki pojawił się w ostatnim czasie. Co więcej, wojna w sąsiedztwie przełamuje liczne tabu, otwiera możliwości wyobrażenia sobie zmian i zwiększa gotowość do udziału w nich. Ukraina uczy Europejczyków myślenia w kategoriach większych całości, do czego wielu z nas nie było przyzwyczajonych. Dotyczy to zwłaszcza nieśmiałych geopolitycznie Słowaków.
W ten sposób pod koniec lutego rozpoczęła się prawdziwa Konferencja na temat przyszłości Europy, która trwa nadal.
Szkoda, że potwierdza to podejrzenia, iż Unia jak dotąd jest w stanie zmieniać się głównie pod presją z zewnątrz, gdy wymagają tego okoliczności. Konferencja miała udowodnić, że jest odwrotnie, że zmiany mogą przychodzić z inicjatywy obywateli.
Potrzeba jednak czasu, by instytucje europejskie zyskały sojuszników w sferze medialnej, wśród polityków krajowych i samych obywateli. Dopóki to się nie uda, konferencja będzie cieszyła się zbyt małą frekwencją.
Orbán jest teraz niewinny, ale oczy wszystkich w Wyszehradzie – i prawdopodobnie w całej Europie – zwrócone są w tych dniach na Putina, a nie na Macrona, który przedstawia wyniki Konferencji.
—
Zuzana Kepplova – stypendystka #DemocraCE. Dziennikarka, pisarka i redaktorka działu opinii w czołowej słowackiej gazecie SME.
Fot. Christian Lue/Unsplash.
Artykuł, współfinansowany przez Parlament Europejski, jest częścią projektu organizowanego przez Visegrad Insight, w którym uczestniczą Hospodářské noviny, Res Publica Nowa, SME i HVG, i który omawia Konferencję na temat przyszłości Europy. Parlament Europejski nie był zaangażowany w przygotowanie tych materiałów i nie ponosi odpowiedzialności za informacje lub stanowiska wyrażone przez autorów. Publikacja w języku czeskim w Hospodářské noviny i po angielsku w Visegrad Insight.