BĄK: Frekwencja zmienna jak pogoda czyli wpływ kaloszy na nasze głosowanie
Większość teorii naukowych, które tłumaczą sposób, w jaki podemujemy decyzje, zakłada, że frekwencja będzie tym wyższa, im bardziej zbliżone do siebie są przewidywane wyniki kandydatów
Wybory w Polsce. Za każdym razem ten moment, kiedy połowa narodu głosuje, połowa nie głosuje, a wszyscy są niezadowoleni. A muszę wam powiedzieć, że ja się szczerze o te kilkadziesiąt procent narodu martwię. Dlaczego nikt nie interesuje się ich zaginięciem? Dlaczego nikt jeszcze nie powiadomił Fundacji ITAKA o nieznanych losach milionów Polaków, którzy w ostatnich wyborach zaginęli w drodze do lokali wyborczych? Bo wiecie, czasem to jeszcze mamy ku temu niegłosowaniu ważne powody, wiadomo – na przykład gdy deszcz pada, a my mamy uzasadnione podejrzenia, że jesteśmy z cukru. Albo gdy byliśmy w drodze do lokalu wyborczego, ale akurat drogę zagrodziła nam rodzina borsuków, a to człowiek nigdy nie wie, jak się wtedy zachować, czy wyminąć, czy przeczekać, czy też przywitać się i spytać, co słychać. Ciekawe, czy w innych krajach jest łatwiej głosować? Wiecie, w tych, w których nie pada albo nie ma borsuków, a jeśli nawet są, to dobrze wychowane i przechodzą tylko na pasach. Zastanówmy się nad tym, jak to jest z frekwencją w różnych krajach i co – oprócz borsuków – ma znaczenie dla naszych decyzji, czy pójść do urn, czy też zostać w domu i oglądać rolnika, który szuka żony.
Spójrzmy na przykład na takie sondaże przedwyborcze – patrzymy na te słupki o rozkosznym kształcie pryncypałek i na te zmieniające się procenty, próbując przewidzieć, jak będą wyglądać oficjalne wyniki, i tym samym, ile alkoholu powinniśmy kupić na wieczór wyborczy. A czy te przewidywania mają znaczenie dla naszych decyzji o tym, czy w dniu wyborów wyjść z domu, czy nie?
Większość teorii naukowych, które próbują tłumaczyć sposób, w jaki podemujemy wszelkie decyzje, zakłada, że frekwencja będzie tym wyższa, im bardziej zbliżone do siebie są przewidywane wyniki kandydatów. To oznacza, że jeśli między kandydatami jest na przykład jeden punkt procentowy różnicy, to bardziej będziemy chętni, by za pomocą krzyżyka w odpowiedniej kratce wesprzeć polityka, z którym nam po drodze. Badania empiryczne zdają się tę zależność potwierdzać. Oczywiście można się tutaj zastanawiać, na ile tym sondażom przedwyborczym można ufać, zwłaszcza że różnią się od zdania większości członków rodziny, którzy wzięli udział w ostatnim przyjęciu imieninowym cioci Heli. Musimy jednak pamiętać o tym, że gdy mówię „sondaż”, to mam na myśli rzetelne metodologicznie badanie przeprowadzone przez dużą instytucję badawczą typu IPSOS, CBOS czy Kantar. Nie możemy ufać takim „badaniom” przeprowadzonym wśród członków rodziny lub znajomych na fejsie, a to względu na dwie czarne owce na tym metodologicznym pastwisku: homofilię w sieciach społecznych i błąd doboru próby.
Badania przeprowadzane na ludziach, którzy akurat mieszkają na tym samym piętrze lub też są naszymi znajomymi na fejsie, więc akurat im wyświetli się nasza ankieta, to badania przeprowadzane na próbie niereprezentatywnej (zwanej doborem celowym). Czyli takiej, w której pewne jednostki znajdą się w badaniu z większym prawdopodobieństwem niż inne. Wracając do przykładu Facebooka – dla ludzi, którzy lajkują zdjęcia naszego kota z chlebem na głowie prawdopodobieństwo wzięcia udziału w badaniu wynosi jeden, a dla tych, którzy nie są wirtualnymi przyjaciółmi naszymi i naszego kota – zero. Łatwo się domyślić, dlaczego tak dobrana próba jest niereprezentatywna, a pozyskane wyniki mogą wprowadzać nas w błąd – ci, którzy znajdą się w naszym badaniu, mogą się systematycznie różnić od reszty populacji. Taki błąd nazywamy błędem doboru próby (ang. sampling bias).
Nasi znajomi nie są w żaden sposób reprezentatywni dla populacji wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania, a wynik może być tym bardziej niemiarodajny, jeśli w swoich ankietach pytamy o czyjeś kluczowe przekonania i opinie, jakimi są niewątpliwie preferencje wyborcze. A to ze względu na coś, co nazywamy homofilią w sieciach społecznych. Co po ludzku oznacza tyle, że wykazujemy tendencję do przyjaźnienia się z ludźmi, którzy mają podobne upodobania, poglądy i opinie do naszych. Tak, to te słynne bańki, w których żyjemy.
Więcej o tych i innych błędach metodologicznych, które mogą zaburzyć wyniki sondaży (a jest ich trochę – wystarczy wspomnieć efekt społecznych oczekiwań, efekt kolejności pytań czy efekt ankietera), piszę w swojej książce „Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby zdobyć Nobla”. Jako psychofanka badań ankietowych nie szczędzę stron na opis tych zjawisk.
Co jeszcze ma znaczenie dla naszej ochoty, by pobiec do lokali wyborczych? Ciekawostka – Marc Bühlmann i Markus Freitag w swoich badaniach z 2011 roku wykazali, że religia. Okazało się mianowicie, że katolicy są bardziej zdyscyplinowani, jeśli chodzi o udział we wszelkich wyborach, w porównaniu do przedstawicieli innych religii lub ateistów. Badania Miko Mattili pokazały zaś, że istotny jest dzień, w który odbywają się wybory. Spójrzmy na taką niedzielę. Niedziela to taki Comic Sans wśród dni tygodnia, czyli niby spoko, ale i tak nikt nie traktuje go poważnie, bo wszyscy wiemy, jak to się skończy i że poniedziałkiem. Może być jednak dobrym wyborem dla naszych – nomen omen – wyborów. Okazuje się bowiem, że ogłoszenie wyborów w weekend zwiększa frekwencję nawet o 10 punktów procentowych. I ja wiem, że dla nas te wybory w niedzielę są czymś całkowicie naturalnym, niemniej nie we wszystkich krajach wybory odbywają się właśnie w dni (dla większości z nas) wolne. Na przykład w republice Irlandii najczęściej głosuje się w piątki, a w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w inne dni robocze (nie w weekend).
No i jeszcze jedna rzecz – pogoda. Właściwie to rzecz oczywista, no bo wiadomo jak jest – jak pada, to człowiekowi się nie chce w chałupie kaloszy szukać, by gdziekolwiek pójść, a jak jest ciepło, to człowiek od razu rozkłada leżak na balkonie, a przy okazji parawan, by totalnie poczuć się jak na wakacjach w Międzyzdrojach. Okazuje się, że problem jest znany również w innych europejskich krajach – badacze holenderscy wykazali m.in., że każdy opad deszczu na poziomie 2,5 cm zmniejsza frekwencję o 1%, a każdy wzrost temperatury o 10°C o ten 1% tę frekwencję zwiększa. W całkowicie słoneczny dzień możemy liczyć średnio na 1,5% większą frekwencję w porównaniu do dni bez słońca. Co więcej, badania Anny Basi wykazały, że pogoda ma wpływ nie tylko na frekwencję, ale również na to, jak głosujemy. Deszcz w dniu wyborów obniża nie tylko nasz nastrój, ale również… naszą skłonność do ryzyka. Tym samym w takie dni głosujemy bardziej bezpiecznie i strategicznie.
No i tak to jest. Człowiek już myślał, że jest geniuszem strategii, że wszyscy przy podejmowaniu decyzji o tym, czy pójść zagłosować, najpierw trzaskają tabelki w Excelu i analizę SWOT, niemniej okazuje się, że istnieje wiele czynników, które mogą mieć znaczenie dla tych naszych decyzji. A gdyby tak – szalony pomysł – w najbliższą niedzielę spróbować oszukać statystykę? I pójść do urn wyborczych bez względu na pogodę i inne czynniki zewnętrzne? Udowodnijmy, że jeteśmy społeczeństwem, które potrafi i umie dokonywać ważnych wyborów. Że nasze poczucie decyzyjności nie kończy się na wysyłaniu SMS-a za sto pięćdziesiąt złotych plus VAT w celu zdecydowania, która telewizyjna gwiazda najpiękniej skacze po lodzie.
Janina Bąk, bloggerka, założycielka i komendant Janinadaily.com Przez ostatnie pięć lat wirtuoz statystyki na Trinity College w Dublinie. Od trzech miesięcy – autorka książki. Posiada następujące osiągnięcia życiowe:
- Jej książka „Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby zdobyć Nobla” (wyd. WAB) przebiła w topie Empiku wszystkie części sagi erotycznej Blanki Lipińskiej, co technicznie rzecz biorąc, czyni z niej Blankę Lipińską statystyki.
- Nagranie z wykładu o statystyce, który wygłosiła na TEDx Koszalin, ma ponad 100 000 wyświetleń i było przez moment popularniejsze niż wideo Zenka Martyniuka
- Umie liczyć, opowiadać i opowiadać o liczeniu. W jej historiach zasób słów jest tak bogaty, że mógłby samodzielnie spłacić cały dług publiczny Grecji.
Lubi uczyć ludzi, że ze statystyką można i należy się zaprzyjaźnić.
fot. via Canva