Holmes udomowiony
Pewnego dnia 1887 roku w Londynie amerykański wydawca – Stoddart – zaprosił na lunch dwóch początkujących brytyjskich pisarzy, których postanowił wprowadzić na rynek za oceanem. Spotkanie to okazało się niezwykle płodne nie tylko dla historii […]
Pewnego dnia 1887 roku w Londynie amerykański wydawca – Stoddart – zaprosił na lunch dwóch początkujących brytyjskich pisarzy, których postanowił wprowadzić na rynek za oceanem. Spotkanie to okazało się niezwykle płodne nie tylko dla historii literatury, lecz także dopiero przeczuwanej popkultury. Dwóch pisarzy, a byli to: Sir Arthur Conan Doyle i Oscar Wilde, zobowiązało się wówczas do zaprezentowania swojego talentu prozatorskiego i być może gdyby nie tamta obietnica, nie powstałyby ani Znak czterech, ani Portret Doriana Graya. Nie można zaprzeczyć, że amerykański wydawca miał zadziwiająco słuszną intuicję: Holmes stał się wkrótce żywszy niż sam autor; z kolei Oscar Wilde i jego dzieło – legendą dandyzmu. Nie można odmówić niektórym lunchom szczególnej wagi.
Najgenialniejszy detektyw świata to postać stworzona przez okulistę zbyt słabo zarabiającego, by mógł sobie pozwolić na utrzymanie rodziny z tej profesji. Okazało się jednak, że przeniesienie z niej umiejętności analitycznych i żelaznej logiki, a więc sztuki rzetelnej diagnostyki, na metodę rozwiązywania zagadek kryminalnych wystarczyło, żeby odmienić nieprzychylność losu lekarza. Powstał w ten sposób niekwestionowany mistrz metody dedukcji – Sherlock Holmes. Bohater ten nie tylko jest dla współczesnej kultury symbolem przenikliwości i bystrości umysłu, lecz także pozostaje obecny w licznych adaptacjach i ekranizacjach.
Równolegle z osławieniem Holmesa doszło do konwencjonalizacji, a także ułagodzenia jego rysu psychologicznego. Zapomina się, że detektyw ten nie był przede wszystkim uosobieniem stereotypu dystyngowanego Brytyjczyka, ale raczej ekscentrykiem zawodowo zajmującym się chemią, strzelającym w domu, godzinami przesiadującym w szlafroku, lubującym się w boksie. Człowiekiem zarówno o dziwacznych nawykach, jak i zgubnych uzależnieniach. W dwóch opowiadaniach: Znak czterech (1890), Skandal w Bohemii (1891) występują jednoznaczne sygnały co do zażywania przez Holmesa narkotyków. Pierwsza z wymienionych historii rozpoczyna się opisem detektywa, który sięga po strzykawkę, podwija rękaw koszuli i próbuje wkłuć się w jeszcze nieporanione wcześniej miejsce. Doktor Watson namawia przyjaciela do zaprzestania tych praktyk, jednak jego zdroworozsądkowe argumenty nie przekonują detektywa – Holmes stwierdza, że zażywanie siedmioprocentowego roztworu kokainy przyspiesza myślenie, a tym samym jedynie pomaga w rozwiązywaniu zagadek.
O ile nieustanne pykanie fajki było powszechnie akceptowane, o tyle uzależnienie od narkotyków – wręcz przeciwnie, i w rezultacie w większości adaptacji postanawiano je przemilczeć, jako że opinia publiczna zaczęła niepostrzeżenie uznawać fikcyjnego detektywa za legendarnego bohatera. Proces ten można zilustrować historią serialu pt. Przygody Sherlocka Holmesa emitowanego w latach 1984-85. Ekranizacja miała być próbą jak najwierniejszej adaptacji opowiadań Doyle’a, okazało się jednak, że serial ma bardzo wysoką oglądalność także wśród dzieci, co skłoniło wnuczkę pisarza i zespół reżyserski serialu do podjęcia decyzji o zmianach w wersji oryginalnej. Ustalono, że Holmes – dzięki niezwykłej sile charakteru i pomocy wiernego Watsona – uwolni się od nałogu.
Ogromną rolę w kształtowaniu współczesnego wizerunku Holmesa odegrał Sidney Paget, który sporządzał ilustracje do Przygód… wydawanych odcinkowo w „The Strand Magazine”. Nieliczne w powieści opisy zostały skonkretyzowane w jego rysunkach i to właśnie one do dziś stanowią podstawę wielu adaptacji na gruncie sztuk wizualnych (zarówno przedstawień teatralnych, jak i później – realizacji filmowych). Wspomniane przedstawienie detektywa nie modyfikowało oryginału, ale go uzupełniało, jednak późniejsza wierność – przede wszystkim ilustracjom, a w drugiej kolejności książce – doprowadziła do zatarcia pierwotnej sylwetki bohatera. W ten sposób postać uległa konwencjonalizacji, a później też spłaszczeniu.
Sherlock Holmes stał się ikoną popkultury nie tylko na gruncie amerykańskim, lecz także w Europie. Ciekawy wydaje się fakt, że, przy ogromnej popularności bohatera Sir Conana Doyle’a, śmierć samego autora nie wywołała w społeczeństwie takiego poruszenia, jak śmierć Sherlocka. Jeżeli chodzi o odejście pierwszego: Marek Wydmuch we wstępie do Przygód… tłumaczy to zjawisko niezwykłą obecnością postaci detektywa w życiu kulturalnym XIX wieku – wydawał się on obecny nie od 20 lat, ale od wieków. Wszyscy zatem wiedzieli, kto jest autorem Studium w szkarłacie, jednak postać przez niego stworzona była na tyle żywotna, że właściwie trwale zakorzeniona w ówczesnej świadomości. Sam autor nie był jednak do swojego bohatera tak przywiązany jak reszta społeczeństwa, czego wyraz dał po raz pierwszy: rezygnując z dobrze opłacanego pisarstwa na rzecz tworzenia powieści historycznych lub ambitnej sztuki lekarskiej. Kłopoty finansowe zmusiły go jednak do dopisywania dalszego ciągu przygód detektywa. Po raz drugi: w momencie, w którym Holmes cieszył się znakomitą popularnością, Doyle postanowił go uśmiercić. W Ostatniej zagadce Watson informuje czytelnika, że Sherlock i profesor Moriarty w wyniku zagorzałej walki zginęli razem w przepaści w Alpach Szwajcarskich. Zmęczony pisarz sądził, że pozbył się swojego niezwykłego bohatera raz na zawsze. Któż nie może wiedzieć tego lepiej niż sam autor! Doyle także mógł się czuć niespełniony – pisał opowiadania kryminalne zamiast oddać się poważniejszym zajęciom, którym pragnął się poświęcić już dawno temu. Tymczasem społeczeństwo wcale nie było na taką śmierć gotowe, a na znak żałoby, jak również protestu, niezliczeni czytelnicy nosili na ramieniu czarne opaski. Po paru latach Doyle musiał ustąpić – w opowiadaniu Pusty dom okazuje się, że Holmes wcale nie umarł, a jedynie zamarkował swoją śmierć w obawie przed zemstą ludzi profesora Moriarty’ego. Modelowanie wizerunku Holmesa przez ilustracje, wybielanie jego postaci, a także zaakcentowanie jego brytyjskiego pochodzenia i manier kosztem skomplikowanego rysu psychologicznego wpływało więc przez długi czas na jego recepcję jako ikony kultury popularnej.
Ponad sto lat później inny Brytyjczyk zaczyna święcić triumfy za oceanem jako towar eksportowy. Hugh Laurie, znany szerszej publiczności głównie z ról w cyklu skeczy Czarna Żmija (z Rowanem Atkinsonem) emitowanych przez BBC, wciela się w postać Doktora Gregory’ego House’a – ekscentrycznego i cynicznego lekarza, dla którego diagnozowanie chorób sprowadza się do rozwiązywania łamigłówek czy zagadek kryminalnych.
Podobieństw nie trzeba daleko szukać. Zestawy nazwisk: głównych bohaterów (House – Holmes), ich najlepszych przyjaciół (Dr Wilson – Dr Watson) czy też śmiertelnych wrogów (Jack Moriarty – James Moriarty) są najbardziej namacalnymi dowodami na ścisły związek obu postaci. Także miejsce zamieszkania House’a jest w tym kontekście znaczące: o ile ulica jest nieznana, o tyle w kadrze czasem pojawia się numer mieszkania 221B – wiadomo, że Holmes rezydował przy słynnym Baker Street 221B.
Nawiązania do postaci angielskiego detektywa sięgają jednak znacznie głębiej – od pojedynczych podobieństw w profilach postaci, przez analogiczne wątki fabularne, aż do dużych zbieżności w kreowaniu rysu psychologicznego głównego bohatera. W wydanej rok temu książce House i filozofia – wszyscy kłamią jeden z rozdziałów autorstwa amerykańskiego profesora, Jerolda J. Abramsa, poświęcony jest właśnie Logice zgadywania w opowieściach o przygodach Sherlocka Holmesa i w serialu Dr House, szczególnie rozumowaniom abdukcyjnym obu panów. Dlaczego jednak sposób konstruowania wyjaśnień miałby łączyć postaci detektywa i lekarza? Kluczem do rozwiązania tej zagadki może okazać się fakt, że Arhtur Conan Doyle sam był lekarzem, a pierwowzorem legendarnego detektywa – wykładowca pisarza, profesor medycyny Josepha Bella, którego szczególne podejście do diagnozowania było katalizatorem powstania i rozwoju medycyny sądowej. Z kolei House niczym detektyw stosuje niekonwencjonalne sposoby prowadzenia „śledztwa”: z założeniem, że „wszyscy kłamią” (w szczególności pacjenci), często karze swojemu zespołowi włamywać się do mieszkań chorych lub wymuszać podstępem ich różne decyzje czy odpowiedzi, by na tej podstawie znaleźć przyczynę choroby, tkwiącą często w: premedytacji bliskich, niefortunnym splocie wydarzeń czy zwykłych, rutynowych czynnościach. Ponadto, pracując przymusowo w przychodni, raz po raz daje pokaz genialnej diagnozy: w kilka sekund demaskuje chorobę na podstawie jednej plamki, napęczniałego brzucha czy skrzeczącego głosu.
Na takie paralele w rozumowaniu i umysłowości House’a i Holmesa nakłada się także sposób kreowania ich wizerunku oraz tworzenia profilu psychologicznego. Każdy z bohaterów jest postrzegany przez otoczenie jako aspołeczny a dodatkowo cyniczny gbur, pozwalający sobie jedynie na bliższą relację ze swoim cierpliwym przyjacielem; przy czym także wobec niego zachowuje się wyniośle, manipuluje nim i wykorzystuje jego zaufanie. Ciekawy jest sposób, w jaki w serialu Dr House odbijają się echem Holmesowskie eksperymenty na psie Watsona: House (trzeci sezon, odcinek Family) – zmuszony mieszkać z psem swojego przyjaciela, Hectorem, po długich potyczkach i próbie pozbycia się go – sprawia, że zwierzę w tajemniczych okolicznościach zaczyna kuleć (na wzór samego House’a). Znaczące wydaje się także zestawienie nałogów obu bohaterów (Sherlock narkotyzuje się kokainą, kiedy to Gregory jest uzależniony od środku przeciwbólowego Vicodin, pomagającego mu znieść cierpienie doznawane wskutek okaleczenia nogi) oraz ich pasji – w obu przypadkach do słuchania i tworzenia muzyki: słynny detektyw gra często na skrzypcach, serialowy lekarz natomiast na fortepianie i gitarze. Dla obu bohaterów momenty te stanowią jedyną odskocznię od codziennej arogancji i cynicznego traktowania innych.
Sukces i popularność, jaką cieszy się obecnie House jako protagonista, nie były jednak z początku łatwe do przewidzenia. W jednym z wczesnych wywiadów Hugh Laurie opowiada, jak po przeczytaniu scenariusza był przekonany, że to miły i usłużny Dr Wilson ma być głównym bohaterem. I rzeczywiście, wcześniejsze seriale często albo kreowały nieskomplikowanego głównego bohatera, albo rozmieniały go na drobne – tworząc bohatera zbiorowego (np. popularne seriale: Przyjaciele, Ostry dyżur, Boston Public, Jezioro Marzeń). To dopiero ostatnie lata wydały na świat takich silnych bohaterów „z problemami”, jak choćby Prison Break, Dexter czy właśnie Dr House.
Na fali kreowania takiego spsychologizowanego i silnego protagonisty pojawia się nagle najnowsza (2009) hollywoodzka ekranizacja Sherlocka Holmesa w reżyserii Guya Ritchiego z Robertem Downeyem Juniorem w tytułowej roli, która wydaje się rozsadzać popularny wizerunek dystyngowanego Brytyjczyka z fajką. Zamiast niego widz otrzymuje sugestywny obraz Holmesa-boksera, bałaganiarza, manipulatora, cynika. Detektyw na podstawie śladu po pierścionku na palcu narzeczonej Watsona i naszyjnika pożyczonego od pracodawczyni bez ogródek demistyfikuje jej pobudki matrymonialne, w zamian za co zostaje oblany winem z kieliszka. W ramach eksperymentów w swoim kąciku chemicznym traktuje psa Watsona jak królika doświadczalnego i aplikuje mu niewypróbowane dotąd środki. Podczas walki bokserskiej na ringu przed zadaniem ciosu układa krótki scenariusz sparingu i kalkuluje, w które miejsca po kolei uderzyć – tak, żeby jak najszybciej i najskuteczniej obalić przeciwnika. Wszystko to może zaskoczyć widza przyzwyczajonego do uładzonego Holmesa, który był do tej pory bardziej brytyjski w powszechnym wyobrażeniu niż ten, którego stworzył sam Brytyjczyk – Arthur Conan Doyle.
Zadziwić przy tym może silne oddziaływanie serialu, który był do tej pory nadpisany na popularne opowiadania i stanowił swojego rodzaju Genette’owski palimpsest. Oto, ku wielkiemu zaskoczeniu widzów, w hollywoodzkiej wersji pojawiają się dialogi między detektywem a przyjacielem, które do złudzenia przypominają szermierki retoryczne House’a i Wilsona. Sherlock Holmes jako buńczuczny i arogancki ekscentryk, który ostrych słów nie szczędzi nikomu, nawet swojemu przyjacielowi, znowu odsyła do postaci serialowego lekarza. Nieoczekiwanie więc za sprawą palimpsestu zostaje przywrócony do obiegu pierwotny Holmes – tak jak gdyby Hugh Laurie, Brytyjczyk (który swoim amerykańskim akcentem zmylił na castingu reżyserów, szukających właśnie amerykańskiego aktora), miał odzyskać wizerunek londyńskiego detektywa utracony przed laty.
Oczywiście należy wziąć poprawkę na wiele rozwiązań fabularnych i technicznych, które w filmie wiążą się przede wszystkim z hollywoodzkim rozmachem. Sama decyzja jednak, aby wykreować głównego bohatera w ten szczególny sposób, mogła zostać podjęta po ogromnym sukcesie serialu Doktor House – skoro takiego Holmesa widzowie są gotowi i chcą oglądać, to taki zostanie im pokazany. Wpisująca się w serialowy trend ekranizacja z Robertem Downeyem Jr. byłaby więc z jednej strony ukłonem w stronę widzów po szkole House’a, z drugiej zaś (czy też nawet przede wszystkim): kamieniem milowym w historii recepcji Sherlocka Holmesa na świecie. Być może tą krętą drogą – w filmie Guya Ritchiego i za pośrednictwem Gregory’ego House’a – Sherlock Holmes wróci wreszcie do swojego angielskiego domu (sic!) pod numer Baker Street 221B.