Gubański: Rozkochać miasto w sobie

O realizmie Starzyńskiego i wciąż aktualnych problemach samorządu miejskiego – recenzja "Sanatora. Kariery Stefana Starzyńskiego"


Oryginalność biografii Stefana Starzyńskiego pióra Grzegorza Piątka uderza już w momencie kiedy chcemy ją zaklasyfikować formalnie, ponieważ autor umiejętnie żongluje konwencjami. Nie jest to typowa książka historyczna. Z jednej strony bliżej jej do historycznego reportażu śledczego, w którym autor skwapliwie konfrontuje współczesną legendę Starzyńskiego z udokumentowanymi śladami jego działalności. Te ślady to zarówno twarde dane i dokumenty, jak i wspomnienia, które najczęściej bardzo różnią się w interpretacji zachowań i motywów (p.o.) prezydenta Warszawy.

Z drugiej strony można na nią spojrzeć jak na klasyczny kryminał. Już w pierwszym rozdziale poznajemy tragiczny finał historii, by następnie cofnąć się do samego początku i wraz z autorem śledzić rozmaite tropy, które do tego finału doprowadziły. Sam bohater książki nie zawsze jest postacią jednoznacznie pozytywną. W krótkich i świetnie skomponowanych rozdziałach nie brak nagłych zwrotów akcji, a każda przedstawiona postać czy zdarzenie historyczne pełni w „fabule” określoną rolę – zgodnie z dramaturgiczną zasadą, że raz pokazana strzelba musi w końcu wystrzelić. Piątek przedkłada zresztą tę kompozycyjną precyzję nad pasję biografa, dzięki czemu nie zostajemy zasypani zbędnymi szczegółami, a szereg postaci znanych z podręczników historii – wojskowych, polityków, urzędników – ożywa na kartach książki jako osoby, które odegrały konkretne role w biografii Starzyńskiego.


O mecenacie idei i filantropii w Polsce – nowy, 224 numer Res Publiki Nowej, „Złodzieje i filantropi”. Do zamówienia już teraz w naszej księgarni https://publica.pl/filantropia

2-15-TW-cov

Książka podzielona jest na trzy zasadnicze części: „Do ratusza” – o młodości i karierze politycznej bohatera, „Ratusz” – o jego działalności w magistracie, „Na pomnik” – o obronie Warszawy. Pierwsza z nich jest interesująca nie tylko ze względu na opis kształtowania się poglądów i postaw Starzyńskiego, ale też ze względu na opis samego procesu zostawania komisarycznym prezydentem Warszawy. Dowiadujemy się w niej, że stołeczność Warszawy już wtedy przyczyniała się do jej istotnej roli w rozgrywkach polityki centralnej. Stolica i jej zarząd podobnie jak dziś, tak i wówczas były prestiżową kartą przetargową w podchodach politycznego establishmentu. Starzyński, jak wielokrotnie podkreśla Piątek, nie należał do pierwszego szeregu czyścicieli – „sanatorów”. Jednak to jemu jako wiernemu i skutecznemu człowiekowi obozu rządzącego, powierzono ostatecznie nadzór nad stolicą. Z perspektywy dzisiejszej sytuacji politycznej są opisy bardzo interesujące i uderzająco aktualne. Podobne „wojny na górze” o stołeczny samorząd miały więc już miejsce wielokrotnie i być może niedługo czekają Warszawę po raz kolejny ze wszystkimi tego konsekwencjami dla sprawności funkcjonowania urzędów.

Raz mianowany Starzyński, po przeprowadzeniu częściowych czystek i zorganizowaniu nowego zespołu, musiał postarać się o legitymizację swojej władzy w ramach plebiscytu. W drugiej części książki dowiadujemy się więc do czego zdolny jest polityk starający się o reelekcję. Otrzymujemy wzorowy instruktaż jak rządzić niemal autorytarnie, blokując legalne struktury (w tym wypadku radę miejską) i nadal cieszyć się względnym poparciem ludności. Dowiemy się też jak zwiększać poczucie sprawczości wśród mieszkańców bez oddawania realnej władzy w ich ręce:

W Warszawie Starzyńskiego Zarząd Miejski oferował obywatelom teoretyczną możliwość wpływu na swoją politykę, ale poprzez lojalne organizacje działające w ramach „uspołecznionego państwa”. Wysuwały one doraźne postulaty, na przykład w stylu wyasfaltowania jakiejś ulicy albo postawienia jakiegoś pomnika, ale zawsze w ramach z góry określonej i niemożliwej do zakwestionowania polityki Zarządu. [s.267]

Dla osób współcześnie zaangażowanych w procedury Budżetu Partycypacyjnego opis ten z pewnością brzmi znajomo.

Oczywiście ważnym elementem polityki Starzyńskiego, człowieka pracy i czynu, były także rzeczywiste działania modernizacyjne: m.in. budowa szkół, szaletów miejskich, poszerzanie i przebijanie ulic, skupywanie działek pod przyszłe inwestycje. Równie ważne, a nawet ważniejsze były jednak działania propagandowe wokół tych przedsięwzięć. Piątek opisując je podejmuje ciekawą dyskusję o modernizacji. Nie on pierwszy rozbija mit „Paryża północy” opisując, że problemy jakie rozwiązywał Starzyński jako zarządca europejskiej stolicy były w zasadzie elementarne i stanowiły bardziej nadrabianie zapóźnień niż ucieczkę do przodu.

Mimo tego, to wybiegające naprzód wystawy „Warszawa przyszłości” (1936) oraz „Warszawa wczoraj, dziś, jutro” (1938) przysporzyły Starzyńskiemu miano polskiego Haussmanna. Wykorzystujące sugestywną siłę makiety, kolażu i obrazu ekspozycje stanowiły kulminację wysiłków prezydenta, których chciał zamknąć usta swoim przeciwnikom wizją fantastycznej modernizacji. Modernizacji nikt przecież nie będzie krytykował ani się jej sprzeciwiał, bo to oznacza polityczne samobójstwo – również i dziś, gdy funduszy unijnych nie brakuje. Nic dziwnego, że to właśnie wtedy – za sprawą licznych zamawianych obrazów, utworów literackich, przewodników a nawet stworzonej od zera identyfikacji wizualnej – rozpoczął się proces zakochiwania się warszawiaków w swoim mieście, który trwa do dzisiaj.

Starzyński był jednak bardziej realistą niż romantykiem – zdawał sobie sprawę, że jego wielka wizja wymagała nie tylko ogromnych pieniędzy (których Warszawa nie miała), lecz także zmiany stołecznego ustroju samorządowego i poszerzenia prerogatyw miasta. To ostatnie miało nastąpić wiele lat później w ramach reformy samorządowej i między innymi dzięki temu Warszawa może wybudować wymarzone przez Starzyńskiego metro.

Podobne napięcie między samorządem metropolii a władzą centralną, których interesy polityczne i praktyczne czasem się nie pokrywają, istnieje zresztą do dziś. Z tego względu w lekturze „Sanatora” odnajdą się na pewno nie tylko zapaleni varsavianiści, ale i radni miejscy, urzędnicy, aktywiści i działacze ruchów miejskich, a także wszyscy warszawiacy, którzy chcą lepiej rozumieć schizofreniczny pęd do przodu swojego miasta.

Z lektury ostatnich rozdziałów dowiemy się, że Starzyński był też realistą w kwestii niemieckiej. W prywatnych rozmowach mówił otwarcie, że Polska ulegnie przewadze militarnej sąsiada w ciągu trzech dni. Stanowi to mocny kontrast z jego płomiennymi przemówieniami, które urosły do miana legendarnych. Wiedział jednak, że na swoim stanowisku nie może sobie pozwolić na defetyzm, ale musi, jak w poprzednich latach, być przykładem entuzjazmu. To właśnie przekonanie wraz z szeregiem zbiegów okoliczności (jako nie-wojskowy długo nie był dopuszczony do oficjalnej ewakuacji) zaprowadziły go na zasłużony chyba jednak pomnik. Piątek mu tego pomnika nie odmawia. Odsłaniając jednak inne fakty z jego kariery dyskutuje z późniejszą pamięcią i wykorzystywaniem jej do doraźnych celów. Autor krytykuje, rozlicza i przypomina mniej chwalebne epizody, ale mimo wszystko książka Piątka jest wyrazem tej samej trudnej miłości do miasta, którą Starzyński podzielał.


Grzegorz Piątek, Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2016

Fot. Arkady Nowego Zjazdu przed I. Wojną Światową | Wikimedia Commons

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa