Grela: Ratingowe wojny gangów

Standard & Poor’s obniżyła wiarygodność kredytową Polski, Moody's straszy podobną decyzją. To część starcia, w którym najbardziej ucierpią niewinni


Wspomniane ratingi to oceny, za pomocą których specjalne agencje oceniają zdolność kredytową poszczególnych podmiotów i ryzyko związane z produktami finansowymi – innymi słowy określają czy i na ile bezpieczne jest pożyczanie pieniędzy jakiejś instytucji bądź ulokowanie kapitału w jej konkretnym produkcie finansowym. W tym przypadku mowa jest o Polsce, ale te same metody stosowane są nie tylko w przypadku krajów, ale także poszczególnych banków i konkretnych instrumentów finansowych przez nie tworzonych.

Większość agencji korzysta z dziewięciostopniowej skali ocen (w uproszczeniu, bo są jeszcze plusy i minusy). S&P obniżyła  ocenę rządu Polskiego z A- do BBB+, czyli o oczko z trzeciej najwyżej, do czwartej oceny, sygnalizując w ten sposób, że uważa Polskę za mniej pewnego wierzyciela oraz mniej bezpieczne miejsce do lokowania kapitału. Kolejna agencja – Moody’s – zaczęła niedawno straszyć podobnym ruchem. To pierwszy raz w historii, kiedy coś takiego miało miejsce. Do tej pory, nasz kraj odnotowywał jedynie wzrosty przetykane okresami stabilności.

W mediach podniósł się tumult – w ręce krytyków obecnego rządu trafił nareszcie naprawdę mocny argument. Nie chodzi tu już o cenzurowanie kultury czy majstrowanie przy Trybunale Konstytucyjnym, na które olbrzymia część Polek i Polaków zdaje się nie zwracać uwagi. To już nie walka o pryncypia i ideały demokratyczne. To twarda ekonomia. Obniżenie polskiego ratingu kredytowego powoduje spadki na giełdzie i osłabienie złotego, a te kosztują pieniądze wszystkich Polaków, znikające zarówno z państwowego budżetu jak i prywatnych kieszeni.


Czy społeczeństwo zagrożone jest przez obecny kształt gospodarki ? O tym w najnowszym numerze Res Publiki Nowej: Szał Bankiera. Zamów go tutaj.

2-15-FB-cov


Jaki skutek może mieć ta decyzja dla przeciętnych Kowalskich? Na krótką metę najbardziej dotkliwie odczują to gospodarstwa domowe, które zaciągnęły kredyty hipoteczne w obcych walutach. Z racji pogorszenia kursu złotego comiesięczne raty wzrosną. W dłuższej perspektywie ograniczenie inwestycji zagranicznych może odbić się na wzroście, zwiększyć obciążenia budżetu państwa z tytułu obsługi długu i pogorszyć sytuację polskich przedsiębiorstw, a za tym hipotetycznie pójść mogą podwyżki cen i redukcja zatrudnienia. Dewaluacja złotego może, co prawda, zaoowocować zyskami w pewnych gałęziach gospodarki (wśród eksporterów), ale opozycja i tak się cieszy. Wreszcie może wykazać, że PiS w swym szaleńczym pochodzie depcze nie tylko ideały liberalnej demokracji i państwa prawa, ale także dobrobyt wszystkich Polek i Polaków.

Podejrzany interes

Coś jest jednak dziwnego w zachowaniu agencji ratingowych. Po pierwsze, żadne znane powszechnie wskaźniki ekonomiczne nie wskazywały ostatnio, by coś złego działo się z Polską gospodarką. Wzrost gospodarczy – ten w ostatnich latach jak i ten prognozowany utrzymuje się na przyzwoitym poziomie – dalej jesteśmy najlepsi w regionie. Nie ma też na razie solidnych podstaw by sądzić, że sytuacja budżetowa może się pogorszyć i w jakimś sensie potwierdzają to wcześniejsze komunikaty S&P. Agencje ratingowe poza ogólną oceną często podają również tendencję, zgodnie z którą może w przyszłości kształtować się wiarygodność kredytowa danego podmiotu (pozytywna, negatywna, bądź stabilna). Do samego momentu zmiany oceny, S&P utrzymywała, że dla Polski prognozy te są pozytywne. Potwierdzają to pozostałe agencje Big Three (jak nazywa się trzy najważniejszych agencje ratingowe na świecie – S&P, Fitch i Moody’s). Fitch Ratings utrzymuje swoje pozytywne przewidywania dla Polski, a Moody’s dopiero niedawno zaczął coś wspominać o podobnym ruchu. Tak samo jest z Międzynarodowym Funduszem Walutowym – dosłownie dzień przed spadkiem polskiego ratingu wydał on pozytywną opinię na temat obniżenia kosztów Elastycznej Linii Kredytowej (FCL) dla naszego kraju. Co by nie mówić o charakterze FCL, jest to oznaka zaufania, jakie MFW pokłada w polskiej gospodarce. Z kolei Bank Światowy dwa dni wcześniej podwyższył nasz prognozowany wzrost na najbliższy rok.

S&P w uzasadnieniu podało prawie wyłącznie polityczne motywacje tej decyzji, czyli podkopywanie niezależności instytucji demokratycznych w Polsce, zamach na media publiczne i zmiany w ustawie o służbie cywilnej. Od niechcenia wspomina jeszcze obawy co do niezależności Narodowego Banku Polskiego. Po tygodniu, jakby w odpowiedzi na krytykę, dodano jeszcze nieco szerszą krytykę programu gospodarczego PiS. Choć działania rządu niewątpliwie budzić mogą obawy co do stabilności wewnętrznej kraju to nadal jednak decyzja ta dziwi w przypadku tego typu organizacji. Agencje ratingowe to nie bojownicy o wolność i demokrację – po prostu mierzą, co się opłaca, a co nie. Niech za przykłady posłużą od lat wysokie oceny Singapuru i Chin – krajów, którym do demokracji jest jak najdalej. Owszem o pierwszym można powiedzieć, że od dekad pozostaje autorytarny głównie wobec swoich obywateli, stosując przy tym znikome ograniczenia dla zagranicznego kapitału. Chiny jednak są od tego dalekie i znane są z gospodarczo interwencjonistycznej natury. Choć praktyka sprawowania władzy obecnego rządu budzi zrozumiały niepokój, na razie trudno powiedzieć, dlaczego miałaby ona wpłynąć na obniżenie potencjału inwestycyjnego Polski.

Dla kogo oni grają?

Komentatorzy wypowiadając o przyczynach tego stanu rzeczy prawie nigdy nie pamiętają o niedawno uchwalonym podatku bankowym, który przyjęty został bardzo negatywnie przez kontrolujące większość sektora bankowego zagraniczne grupy kapitałowe.

Sama instytucja podatku bankowego to rozwiązanie stosowane w wielu krajach, chociażby w Wielkiej Brytanii, czy Niemczech. Fakt, że w polskim wydaniu jest on stosunkowo wysoki (0,44% rocznie), liczony od aktywów, a nie, jak w wielu przypadkach, pasywów (czyli głównie od udzielonych kredytów oraz posiadanego majątku trwałego i gotówki, a nie zobowiązań banku, czyli np. przyjętych lokat). Ma też dość ambitny i raczej mało realistyczny cel: ściągnąć do budżetu 5,5 miliarda złotych (podczas gdy inne kraje stosują to rozwiązanie raczej jako środek ostrożnościowy opodatkowując co bardziej ryzykowne transakcje, a nie z przyczyn fiskalnych, czyli by generować dochody).

Jeszcze rzadziej łączy się to wydarzenie z prezydenckim projektem ustawy frankowej, która pozwolić ma klientom indywidualnym przewalutować kredyt zaciągnięte w obcym pieniądzu po preferencyjnych, indywidualnie określanych kursach. Na jakąkolwiek decyzję w tej sprawie czekaliśmy już od dawna – setkom tysięcy gospodarstw domowych potrzebna była pomoc w wyjściu ze spirali długu nakręcanej przez te patologiczne instrumenty finansowe, jakimi są dla osób fizycznych w Polsce kredyty walutowe. Zwłaszcza, że banki nie kwapiły się do zaproponowania żadnego rozsądnego i ugodowego rozwiązania. Niemniej, z pierwszych wyliczeń wynika, że z całego sektora, w wyniku tej ustawy zniknąć może około 30 mld złotych – ciężaru takich strat nie trzeba nawet tłumaczyć.

Banki musiały odpowiedzieć. O ile rządy Niemiec czy Wielkiej Brytanii mogą sobie na takie działania pozwolić, Polsce trzeba było dać odczuć, że nie będzie akceptacji dla takiego postępowania. Tak samo zareagowały na wprowadzenie podatku bankowego Viktora Orbana przed pięcioma laty. Zrobiły to właśnie rękami agencji ratingowej. Te, jak skądinąd wiadomo, z bankami żyją bardzo dobrze.

Pierwsze agencje ratingowe powstały jako prywatne instytucje (i takimi pozostały do dziś), jeszcze w XIX wieku. Z początku zajmowały się tylko prywatnymi podmiotami, jednak ich rosnąca popularność sprawiła, że w drugiej połowie XX wieku stały się kluczowe w ocenianiu także wiarygodności kredytowej państw. Krytycy tych instytucji od początku zarzucali im stronniczość – wątpiono, czy prywatna firma, napędzana przecież przede wszystkim chęcią zysku, może być uczciwym i obiektywnym sędzią, a takim wręcz uczyniło je prawo np. w Stanach Zjednoczonych.

Wątpliwości wzbudza na przykład, że agencje ratingowe zyskały w dzisiejszych czasach tak duży posłuch, że ich werdykty działają często na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Inwestorzy są tak zapatrzeni w wydawane przez nich opinie, że jeśli któraś uzna, że dany rynek czy produkt finansowy jest kiepskim miejscem na ulokowanie kapitału, to zazwyczaj takowym się staje. Nawet, jeśli decyzja wydana została bez odpowiednich podstaw.

Prawdziwe patologie wyszły na jaw dopiero przez kryzys ekonomiczny w 2007 roku. Big Three kontroluje około 95% amerykańskiego rynku agencji ratingowych i w całości stosuję zasadę, że za przeprowadzenie analizy danej obligacji płaci jej emitent. Oznacza to, że to nie inwestorzy zastanawiający się nad ulokowaniem pieniędzy płacą im za wydanie opinii o danym produkcie, tylko banki, które te produkty oferują. W połączeniu z brakiem jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli procesów opiniowania droga do nadużyć była wolna i chętnie z jej korzystano. W trakcie kryzysu wyszło na jaw, że banki sowicie opłacały agencje ratingowe za wysokie ocenianie ich, jak się potem okazało, niebywale niebezpiecznych instrumentów finansowych, których doprowadziła do zapaści amerykańskiej, a potem i światowej gospodarki. W związku z niejasnymi powiązaniami banków i agencji ratingowych przeciwko Standard and Poor’s i pozostałej dwójce do teraz toczą się procesy w Stanach Zjednoczonych (część z nich została zażegnana, dzięki opiewającym w sumie na miliardy dolarów ugodom). Co więcej, późniejsze kontrowersyjne obniżenie wiarygodności kredytowej Francji i Austrii, doprowadziło do zwiększenia  skutków zapaści na strefę euro i w efekcie pogłębienie jej kryzysu.

Oczywiście oficjalnie nie jesteśmy w stanie wykazać, że obniżenie ratingu Polski ma jakiekolwiek związek z podatkiem bankowym czy ustawą frankową, jednak trudno nie zauważyć tej zbieżności czasowej. Znając przy tym relacje banków i Big Three, jeszcze trudniej jest odpędzić od siebie to skojarzenie. Koniec końców banki przeżyją każde opłaty, które nałoży na nie PiS. Polska klasa polityczna też będzie miała się dobrze. Konflikt będzie więc trwał. Wygląda na to, że dostaliśmy się w sam środek wojny dwóch gangów – obecnej władzy i sektora finansowego. Gorzej, że głównymi ofiarami tego starcia będziemy my – bezwolni obserwatorzy.

Tekst ukazał się w dzisiejszym wydaniu Dziennik Gazeta Prawna.

Fot. frankieleon | Flickr

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa