Gra pamięcią
Powstanie w getcie warszawskim trwało prawie miesiąc. Manipulowanie pamięcią o nim – prawie pół wieku
W 1943 roku przeciwko nazistom wystąpiło niespełna tysiąc członków Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego. Świadomi braku szans na powodzenie, nie mieli żadnych militarnych celów strategicznych. „Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”, wyjaśniał Hannie Krall w Zdążyć przed Panem Bogiem jeden z przywódców zrywu, Marek Edelman.
8 maja Niemcy otoczyli bunkier przy ul. Miłej, w którym schroniło się około 120 powstańców, w tym ich głównodowodzący Mordechaj Anielewicz. Popełnili samobójstwo, wysadzając swą kryjówkę w powietrze. Choć walki na terenie getta tliły się jeszcze do czerwca, za koniec powstania uznaje się zniszczenie 16 maja Wielkiej Synagogi na ul. Tłomackie. Dowodzący niemieckimi jednostkami Jürgen Stroop napisał wówczas w raporcie: „Była żydowska dzielnica mieszkaniowa przestała istnieć”.
Getto jeszcze płonęło, gdy zaczęła się kształtować polska pamięć o powstaniu: Czesław Miłosz napisał wiersz Biedny chrześcijanin patrzy na getto. Wkrótce jednak umacniająca się w kraju partia robotnicza zaczęła rugować z życia publicznego wszelkie niezależne głosy. Państwowy monopol na pamięć objął także obchody powstania w getcie. Przez cały okres PRL władza traktowała je instrumentalnie, zmieniały się tylko cele, jakie chciała osiągnąć.
Getto z pomnikiem, Warszawa bez
Tuż po wojnie huczne obchodzenie wszelkich rocznic było potrzebne nowej władzy, by przez nawiązanie do bohaterów z przeszłości i tradycji walki o wolność legitymizować wprowadzenie ustroju komunistycznego w Polsce. Świętowanie rocznicy wybuchu powstania warszawskiego nie wchodziło w rachubę – choć militarnie wymierzone przeciwko Niemcom, strategicznie godziło w interesy ZSRR i polskich komunistów. Zryw z kwietnia 1943 roku idealnie nadawał się do przedstawiania walki sił internacjonalistycznych z faszyzmem. Zawłaszczono pamięć o przywódcach powstania. Początkowo Anielewicza wspominano jako działacza antyfaszystowskiego współpracującego z komunistami, by już u schyłku lat czterdziestych ukazywać go jako zagorzałego komunistę.
Celem peerelowskiej propagandy było ukazanie powstania w getcie jako wystąpienia żydowskich robotników wspieranych przez żołnierzy Gwardii Ludowej oraz członków Polskiej Partii Robotniczej przy jednoczesnym przemilczeniu pomocy, jaką powstańcy otrzymali ze strony Armii Krajowej. „Demokracja polska uznała bój wydany przez Żydów warszawskiego getta za swoją walkę” – deklarował premier Rządu Tymczasowego Edward Osóbka-Morawski podczas obchodów drugiej rocznicy, przez „demokrację polską” rozumiejąc, rzecz jasna, PPR. Władze marginalizowały też znaczenie działającej przy Delegaturze Rządu Na Kraj Rady Pomocy Żydom „Żegota”, jedynej polskiej organizacji podziemnej prowadzonej przez wywodzących się z różnych środowisk politycznych Żydów i nie-Żydów, której udało się pomóc kilkudziesięciu tysiącom osób (w tym ok. 2,5 tys. żydowskich dzieci uratowanych przez kierującą referatem dziecięcym Irenę Sendlerową).
Już 19 kwietnia 1945 roku przed gmachem byłej gminy żydowskiej odsłonięto tablicę poświęconą bojownikom getta. Podczas uroczystej akademii wystąpiono przeciwko „chuliganerii polskiej spod znaku AK i NSZ, rzucającej frazesy mające pokryć istotny stosunek do sprawy tej bohaterskiej, beznadziejnej walki”. Jeszcze ostrzej wypowiedział się na łamach „Życia Warszawy” premier Morawski, występując przeciwko „sprzymierzeńcom hitleryzmu – reakcji polskiej”. Władze dyskredytowały zatem rząd londyński i podległe mu wojsko jako wręcz działających ramię w ramię z Niemcami.
Oddawanie czci powstańcom z warszawskiego getta odbywało się zatem równolegle do prób wymazania ze zbiorowej pamięci wkładu niekomunistycznego podziemia i rządu na uchodźctwie w walkę z faszyzmem. Działacze Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w raporcie z lipca 1946 roku dostrzegali w tym celową manipulację: „Jeśli równocześnie potępia się powstanie warszawskie, jeśli najbardziej bohaterskiemu zrywowi naszego narodu nie poświęciło się dotąd ani jednej akademii – to wymownie i bardzo pouczająco działa to gromkie »na kolana« przed niewątpliwym bohaterstwem ghetta”. Dwa lata później, po uroczystości odsłonięcia Pomnika Bohaterów Getta pisarka Maria Dąbrowska zanotowała w Dziennikach powojennych: „Nie mam nic przeciw bohaterom żydowskim. Ale Warszawa nie ma dotąd pomnika swoich powstańców”.
Dostrzegalny w tych wypowiedziach brak uznania powstańców z kwietnia 1943 roku za „swoich” i licytowanie się na bohaterstwo wynikały zapewne z rozgoryczenia polityką historyczną władz. Jak dowodzi Renata Kobylarz w Walce o pamięć, wzmagało to niechęć polskiego społeczeństwa wobec tych, których poświęcenie podczas wojny wydało plon w postaci oficjalnego upamiętnienia.
Kielce
4 lipca 1946 roku niechęć do Żydów osiągnęła krytyczny poziom w Kielcach. Na podstawie fałszywego oskarżenia o porwanie i przetrzymywanie przez nich w piwnicy budynku przy ul. Planty 7 ośmioletniego chłopca doszło do pogromu, w którym udział wzięli mundurowi z Ludowego Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zginęło 37 Żydów oraz trzech Polaków, którzy najprawdopodobniej pospieszyli im z pomocą (bądź zostali wzięci za Żydów), a 35 osób zostało rannych.
W 2004 roku Instytut Pamięci Narodowej umorzył śledztwo w sprawie pogromu, nie ustaliwszy, czy wydarzenia sprzed sześćdziesięciu lat miały charakter spontaniczny, czy zostały zainspirowane przez władze. Badacze IPN w publikacji Wokół pogromu kieleckiego uznali jednak hipotezę o prowokacji służb mundurowych za najbardziej prawdopodobną. Nie wpływa to jednak na fakt, że 40 osób zginęło z rąk nie tylko funkcjonariuszy milicji, LWP i KBW, ale zwykłych mieszkańców Kielc.
Potępiając pogrom, organ prasowy WiN „Honor i Ojczyzna”, wskazywał źródło niechęci wobec Żydów: „rząd tymczasowy obsadził wszystkie ważniejsze placówki a aparacie bezpieczeństwa Żydami. […] 4/5 ich znalazło zatrudnienie w UBP. […] Skutek jest ten, że naturalna i zrozumiała niechęć społeczeństwa przerzucona została z instytucji na jednostki. Z UB – na Żydów. W ten sposób stworzono idealną pożywkę do krzewienia się antysemityzmu”. Z tym tokiem myślenia rozprawiła się Krystyna Kersten w pracy Polacy – Żydzi – komunizm. Anatomia półprawd 1939-68”, w której wylicza, że w połowie 1946 roku liczba ludności żydowskiej w Polsce sięgała 244 tys., zaś szeregi funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa zasilało… 438 z nich. Mit o ich nadreprezentacji w aparacie bezpieczeństwa służył zatem do usprawiedliwienia powojennego antysemityzmu.
Władze komunistyczne zdyskontowały pogrom. Dokonały rytualnego obciążenia winą „faszystowskich band” spod szyldu AK, NSZ i WiN. Miesiąc po pogromie historyk Witold Kula komentował w artykule Nasza w tym rola (głos pesymisty), jak bardzo skutki pogromu były komunistom na rękę: „Rozlewająca się po świecie fala Żydów, których wyjazdy z Polski przybrały rozmiary i charakter panicznej ucieczki, przyczyni się ze swej strony do ugruntowania na świecie poglądu o sile polskiej reakcji, o jej faszystowskim charakterze i o jej zdziczeniu. To znów przyczyni się do tego, by nawet w niechętnych Polsce Ludowej kołach Zachodu wytworzyć przekonanie, że Rząd Jedności Narodowej i partie zblokowane są niezbędnym gwarantem chroniącym przed odżyciem faszyzmu”.
Obchody czwartej rocznicy powstania w getcie miały wyjątkowo uroczysty, międzynarodowy charakter. Partia robotnicza wykorzystała je do ukazania, że pod jej rządami Żydom jest w Polsce coraz lepiej. Podawała informacje, że co miesiąc wraca do kraju 500 Żydów – wobec 5–6 tys. wyjeżdżających w okresie bezpośrednio po pogromie. W 9 miesięcy po nim „paniczna ucieczka” miała należeć do przeszłości dzięki tolerancyjnej polityce premiera Józefa Cyrankiewicza i I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Polacy mieli uznać Żydów za pożytecznych obywateli, współpracujących z nimi ramię w ramię w fabrykach. Przywoływana już Kobylarz zwraca uwagę, że w tym przekazie kryła się sugestia, że dotychczas Żydzi nie byli pożyteczni i że przez to mogli stawać się celem ataków.
Polonizacja powstania
Dekadę później władza zmieniła retorykę. Wiązało się to z wyłonieniem się w PZPR dwóch zwalczających się koterii – „puławian” i „natolińczyków”. Stało się to po XX zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, na którym Nikita Chruszczow potępił stalinizm. „Puławianie”, rekrutujący się głównie z rodzin inteligenckich, w tym żydowskich, opowiedzieli się za delikatną liberalizacją systemu komunistycznego w Polsce, zaś „natolińczycy”, staliniści pochodzący ze środowisk chłopskich i robotniczych, sprzeciwiali się jakimkolwiek próbom osłabiania rygoru. Przekonani o obsadzaniu najwyższych stanowisk przez Żydów, chętnie sięgnęli po antysemickie hasła.
Gomułka, który wrócił do władzy na fali wydarzeń czerwcowych 1956 roku w wyniku poparcia „puławian”, lawirował między koteriami. Deklarował walkę z antysemityzmem (również w łonie partii), ale po cichu nakazał usuwanie „żydowskich towarzyszy” z eksponowanych urzędów, otwierając jednocześnie granice dla wyjeżdżających do Izraela. By przekonać społeczeństwo o polskim rodowodzie władzy ludowej, sięgnął po retorykę nacjonalistyczną. Odwoływał się do tradycji zrywów niepodległościowych i chętnie grał na wciąż żywym resentymencie antyniemieckim. „Narodowa” legitymizacja doprowadziła do częściowej rehabilitacji „zaplutego karła reakcji”. Żołnierze AK zostali uznani za – co prawda pogubionych ideologicznie – towarzyszy broni partyzantów z Armii Ludowej i Gwardii Ludowej w walce z nazistowskim okupantem. Nie pozostało to bez wpływu na kształtowanie obrazu powstania w getcie.
Jacek Leociak w artykule Zraniona pamięć zwrócił uwagę na dwie tendencje: uniwersalizację, a następnie polonizację zrywu z kwietnia 1943 roku. Pierwsza z nich była charakterystyczna dla okresu powojennego, kiedy państwowa propaganda podkreślała wkład Żydów w walkę z faszyzmem jednoczącą wiele narodów. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ważniejsza niż samo powstanie stała się polska pomoc niesiona bojownikom ŻOB i ŻZW. Do łask wróciła nawet „Żegota”.
Na podkreślaniu wspólnoty wojennych losów podziemia akowskiego i komunistycznego pozycję budował wiceminister spraw wewnętrznych i prezes Związku Bojowników o Wolność i Demokrację Mieczysław Moczar. Formalnie lojalny wobec Gomułki, podminowywał jego autorytet. Sugerował, że I sekretarz ulega wpływom środowiska żydowskiego, głównie poprzez żonę Żydówkę. Gra tą kartą toczyła się jednak wyłącznie wewnątrz partii, formalnie władze antysemityzm zwalczały.
Obchody kolejnych rocznic rozpoczęcia walk w getcie były skierowane głównie do zagranicznej opinii publicznej. Uroczystości, w których brał udział premier Cyrankiewicz oraz przedstawiciele MON i MSZ, prasa krajowa kwitowała kilkoma zdaniami. Rytualne czczenie daty 19 kwietnia i rozpoczęcie prac porządkowych w byłych obozach zagłady w Treblince, Sobiborze, Bełżcu i na Majdanku miało na celu zaskarbienie przychylności diaspory żydowskiej przy ubieganiu się o pozyskanie zagranicznych kredytów dla zwalniającej rodzimej gospodarki.
Syjonista przez „ż” pisany
5 czerwca 1967 roku wojska Izraela zaatakowały Egipt po zablokowaniu przez niego zatoki Akaba z izraelskim portem Eljat. Wojna trwała sześć dni i skończyła się zdecydowanym zwycięstwem Izraela. Państwo to było związane ścisłym sojuszem z USA, więc cały blok wschodni potępił agresję jako przejaw amerykańskiego imperializmu. Władze PRL zerwały 12 czerwca stosunki z Izraelem. Gomułka, którego wysokie poparcie w społeczeństwie należało już do przeszłości, wykorzystał moment, by zewrzeć szeregi w partii. Najłatwiej było to zrobić, wskazując wewnętrznego wroga, któremu Gomułka nadał piętno zdrajcy: syjonistę.
Kim właściwie był „syjonista”? Mało kto w Polsce wiedział. Sens wybiegu, który miał ukryć antysemityzm pod płaszczykiem antysyjonizmu, uchwycił dowcip z epoki: „– Jak się pisze »syjonista«? – Nie wiem, przed wojną pisało się przez »ż« z kropką”. Właściwie każdemu można było przylepić tę łatkę; Moczar tłumaczył na spotkaniach z urzędnikami MSW, że wrogiem może być nie tylko osoba jawnie ciesząca się ze zwycięstw Izraela, ale i głosząca poglądy przeciwne, która, pod pozorem lojalności wobec partii, prowadzi działalność „wywrotową”. Gdy zatem 30 stycznia 1968 roku studenci urządzili demonstrację pod warszawskim pomnikiem Adama Mickiewicza, protestując przeciwko zdjęciu z afisza Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka przez cenzurę, a następnie doszło do manifestacji w obronie relegowanych z uczelni żaków (Adama Michnika i Henryka Szlajfera), władze wskazały syjonistów jako inspiratorów.
Na wiecu PZPR odbywającym się 19 marca w Sali Kongresowej Gomułka perorował: „Syjonizm zwalczamy jako program polityczny, jako nacjonalizm żydowski i to jest słuszne. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem”. Odpowiadał mu Konstanty Jeleński z łam emigracyjnej „Kultury”: „Hipokrytami są ci, którzy antysemityzm podniecają, którzy uciekają się do tej strasznej broni w swej walce o władzę, w swych porachunkach wewnątrz partii. Usuwając Żydów ze stanowisk w partii, w rządzie, w administracji, w instytucjach kulturalnych, atakując Żydów, denuncjując Żydów, wyliczając żydowskie nazwiska wśród opozycji studenckiej, rewizjonistycznej i liberalnej, krzyczą bez przerwy, że nie są antysemitami. Panie Boże i Karolu Marksie broń!”.
Nacjonalizm i antysemityzm, po które sięgnęła władza ludowa, by umocnić swe rządy, ściągnęły na kraj krytykę zagranicy. Odpowiedzią na nią było podkreślanie martyrologii Polaków podczas wojny oraz ich wkładu w ratowanie Żydów, co pogłębiło zdiagnozowaną przez Leociaka polonizację powstania w getcie. Obchody 25. rocznicy były w całości organizowane przez moczarowski ZBoWiD. W rocznicowym numerze „Fołksz Sztyme” (periodyku w jidysz wydawanym przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce) posłuszni wytycznym z PZPR autorzy dowodzili, że kwietniowego zrywu nie da się wyodrębnić z polskiego ruchu oporu. Krytykowano też tych, „którzy tą pamięcią frymarczą, którzy idee powstańców getta warszawskiego zapisują na swoje nieczyste konto”.
Inne okolicznościowe publikacje kreowały obraz wewnętrznie skłóconej społeczności getta, w której przeważały postawy zachowawcze, a nawet kolaboranckie. Zarzuty wobec judenratów i policji żydowskiej nie były nowością, ale pomarcowy język propagandy po raz pierwszy nie stronił od wyrażeń w rodzaju „frakcja faszystowskich syjonistów” czy „żydowskie gestapo”. Podczas przemówienia wygłoszonego 18 kwietnia 1968 roku wiceprzewodniczący ZBoWiD Kazimierz Rusinek gładko przeszedł od historii do współczesności: porównał działania „soldateski izraelskiej” podczas wojny sześciodniowej do zbrodni hitlerowskich. Pamięć o powstaniu w getcie padła tym samym ofiarą bieżącej polityki. Co ciekawe, ledwo co maskowany antysemityzm władzy nie przeszkadzał jej w połączeniu obchodów rocznicy z otwarciem wyremontowanego bloku żydowskiego w Oświęcimiu. Chciała w ten sposób pokazać, że polscy komuniści wciąż są depozytariuszami prawdy o walce i zagładzie Żydów.
Lekcja sprzed 30 lat
Pomarcowa emigracja osób pochodzenia żydowskiego ułatwiła partii dalszą manipulację pamięcią. Władze wygasiły nagonkę antysyjonistyczną, a po upadku Gomułki i zastąpieniu go Edwardem Gierkiem wróciły do świętowania kolejnych rocznic wybuchu powstania w getcie jako okazji do zaprezentowania się światu jako tolerancyjne i dbające o pamięć po obywatelach polskich – w tym Żydach – którzy zginęli podczas okupacji hitlerowskiej. Powstanie „Solidarności” w 1980 roku, które wiązało się z utratą PZPR monopolu na informację, przyczyniło się do wprzęgnięcia pamięci o powstaniu w getcie w rywalizację na linii władza–opozycja, także po wprowadzeniu stanu wojennego. Charakterystyczna ikonografia – wyprowadzany z bunkra żydowski bojownik, chłopiec z rękami uniesionymi nad głową i ściana z macew – pojawiła się np. na konspiracyjnych znaczkach pocztowych, obok symboli powstania warszawskiego, logotypu „Solidarności” i portretu Lecha Wałęsy.
W styczniu 1987 roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” ukazał się esej krytyka literackiego Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto. Tytułem świadomie nawiązywał do wiersza Miłosza z 1943 roku, dokonując zresztą jego interpretacji. Miłosz – a za nim Błoński – pisali o poczuciu winy, do której Polacy nie chcą się przyznać, przykrywając ją kreowaniem obrazu siebie jedynie jako ofiar w czasie wojny. Tymczasem wobec rozmaitości postaw należałoby „wyznać naszą winę i prosić o wybaczenie”. Nie za współudział w Zagładzie, ale za współwinę – jak określa to Błoński – przede wszystkim za polską postawę wobec Żydów, także przed wojną. Esej wzbudził gwałtowną krytykę, sam Jerzy Turowicz przyznawał: „Na przestrzeni 42 lat, w ciągu których kieruję redakcją tego pisma, nie pamiętam żadnego artykułu, który by wywołał tak silną reakcję czytelników”. Wśród głosów wiele było takich, które nieświadomie potwierdzały tezy Błońskiego, piszącego o Żydzie jako kimś, kto „dzielił z nami dom”, ale był zmuszony „mieszkać w piwnicy”.
Dziś, 30 lat po publikacji „Tygodnika” i ponad 70 lat po wojnie, warto zadać sobie pytanie, czy odrobiliśmy lekcję zadaną przez Błońskiego. I czy uznajemy bojowników warszawskiego getta za swoich bohaterów, na równi z powstańcami z AK, ale nie dlatego, by starać się tym coś ugrać, jak to robiły władze przez ponad cztery dekady Polski Ludowej. Tylko dlatego, że dzielili z nami dom.
Zdjęcie: Kobierzec z żonkili w Muzeum Historii Żydów Polskich | Wikimedia Commons