GÓRSKI: Telenowela publiczna
Scenariusz przekazania 2 mld zł na media publiczne ma w sobie coś z Hitchcocka i z farsy. To totalny kosmos!
Strzał w kolano, właśnie przegrał w walce o prezydenturę, haniebna decyzja. To reakcje zwolenników opozycji na podpisanie przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy przekazującej blisko 2 mld zł dla mediów publicznych.
Ale w tej iście hitchcockowskiej telenoweli, która toczy się kolejny tydzień dokonał się zwrot akcji, który pokazuje, że w partii rządzącej ogłoszono alarm: wszystkie głowy na pokład. To pokazuje determinację w obozie rządzącym, która powinna być ostrzeżeniem dla opozycji.
Ustawa o rekompensacie dla mediów publicznych stała się dotychczas główną rozgrywką w kampanii prezydenckiej. Z jednej strony dlatego, że media publiczne od 4 lat polaryzują i elektryzują polityków oraz opinię publiczną w związku z przyjętą linią polityczną – propagandą na rzecz miłościwie nam panującym. Z drugiej, w debacie nad tą ustawą opozycja po raz pierwszy potrafiła zagrać bardzo agresywnie, rzucając na stół silne karty w postaci alternatywnego przeznaczenia tych środków na zbożny cel – onkologię. A do tego przytrafiło jej się sporo szczęścia.
Ale pierwszej swojej szansy na dopieczenie TVP opozycja nie wykorzystała. Mogąc doprowadzić do zerwania kworum podczas pierwszego głosowania w Sejmie nad przyznaniem rekompensaty za sprawą dwóch posłanek próba nie powiodła się. Nowela ustawy trafiła w młyny dalszego procesu legislacyjnego.
Mając Senat opozycja wydała uchwałę zalecającą Sejmowi w drugim czytaniu odrzucenie w całości projektu dofinansowania pokaźną sumą mediów publicznych. Oczywiście gest czysto symboliczny, bo mało kto wierzył, że odmieni to bieg spraw w Parlamencie. A jednak nie wszystko poszło gładko.
Z powodu nie dotarcia kilku posłów obozu rządowego na komisję sejmową posłanki i posłowie opozycji przegłosowali rekomendację przyjęcie uchwały Senatu, a na posłankę sprawozdawczynię wyznaczono Joannę Scheuring-Wielgus. Wśród zwolenników opozycji zapanowała euforia.
Ale radość nigdy nie trwa zbyt długo. W tym przypadku trwała jeden dzień, bowiem następnego dnia na komisji mający już większość PiS postanowił zmienić osobę, która przedstawi stanowisko na posiedzeniu Sejmu. Nową posłanką sprawozdawczynią została Joanna Lichocka. Parlamentarna większość triumfowała, a posłanka z samozadowoleniem na mównicy Sejmowej opowiadała jak to przez krótki moment opozycja miała większość w komisji i jaką miała czelność postąpić tak jak postąpiła, a następnie z dumą mechanicznie odczytała stanowisko przegłosowane przez posłów opozycji, promieniście radując się, że dewastuje szansę opozycji na kolejne uderzenie w PiS.
Ta duma wyszła posłance Lichockiej środkowym palcem. Oburzające zachowanie posłanki skierowane do innych posłów podczas dalszej debaty miało też wymiar groteskowy. Gest wykonała bowiem jak w popularnej gimnazjalnej zabawie – próbując „ukryć” go w inną czynność. Cóż, gimbaza to nie budynek czy instytucja, to stan umysłu. Nie da się tego ukryć podnosząc pal… pardon rękę za likwidacją gimnazjów. Mam nadzieję, że nie uraziłem tym byłych gimnazjalistów.
Opozycja i jej zwolennicy znów triumfowali. Mieli już dwa puzzle, które, jak się okazało, do siebie świetnie pasują – z jednej strony wsparcie onkologii, z drugiej środkowy palec większości parlamentarnej. Ta mieszanka musiała stać się viralem. Rządzący pokazują środowy palec pacjentom onkologicznym – ta idea przebijała się w internecie, a filmiki znanych osób i dotychczas anonimowych robiły furorę w sieci.
Trudno się więc dziwić, że prezydent stanął przed większym dylematem, niż gdyby sprawa toczyła się bez tego zamieszania. Nawet osoby popierający PiS widzą, że serwisy informacyjne i publicystyka w Telewizji Polskiej to przegięcie. Jednak potrafią sobie to zracjonalizować. Teraz pojawiła się większa presja ze strony opinii publicznej.
Wiedząc, że decyzja wzbudzi emocje prezydent grał na czas, zwlekał do ostatniego momentu. Ten przypadał na piątek wieczór, kiedy większość nas woli ekscytować się innymi sprawami. Ok. godz. 23.00 ogłosił, że podpisze nowelę ustawy.
Jednak kryzys, jak często bywa, stał się okazją. Prezydent nie mógł tak po prostu podpisać tej ustawy. Zarówno on sam, jak i Zjednoczona Prawica doskonale to wiedzieli. Zasłoną dymną było rozpoczęcie dyskusja o przyszłości Jacka Kurskiego na stanowisku prezesa TVP. Ta raca dymna okazała się jednak petardą i wybuchła. Jak donoszą media (publiczne o tym milczą) prezydent dopiął swego – miał się odegrać Jackowi Kurskiemu za nieprzychylne ustosunkowanie się w telewizji do jego flagowego pomysłu referendum konstytucyjnego – rozwścieczając przy tym Jarosława Kaczyńskiego.
W tej układance musiały dogadać się i dojść do porozumienia przynajmniej trzy strony: prezydent, prezes PiS i Rada Mediów Narodowych. Ta ostatnia już wcześniej kilka razy głosowała za odwołaniem Jacka Kurskiego. Tym razem, za sprawą rozgrywki politycznej, RMN zagłosowała bodaj po raz pierwszy w swojej kadencji jednomyślnie (członkowie rekomendowani przez PiS: Krzysztof Czabański, Joanna Kruk Joanna Lichocka, rekomendowany przez PO: Juliusz Braun, i rekomendowany przez Kukiz’15 Grzegorz Bodżorny). Prezydent dzięki temu gambitowi zdobył szanse nie tylko nie stracić dużo ze swego poparcia, albo prawie nic, ale może nawet na tym skorzystać.
Jednak opozycja i jej zwolennicy dostrzegają już niechybnie korzystny dla niej punkt zwrotny w kampanii. Przed tym triumfalizmem bym jednak przestrzegał, co pokazuje cała historia ustawy z mediami publicznymi. Nie wolno zapominać, że PiS jest bardzo zręczne z przykrywaniem niewygodnych dla siebie spraw. Wiele kwestii nie jest załatwianych od razu, by w momencie kolejnego kryzysu wyciągnąć zadawnioną sprawę spełniając oczekiwania zwolenników opozycji. Póki co sprzyja mu również koronowirus. Do tego warto pamiętać, że PiS dość szczegółowo ma przebadany elektorat, może więc lepiej odczytywać, co jest ważniejsze, a co mniej ważne dla wyborców.
Ale nawet bez tej tajemnej wiedzy, rozmawiając z osobami o zbliżonych poglądach do PiS (zadeklarowanymi lub potencjalnymi jego wyborcami) oraz czytając publicznie dostępne badania jasno widać, że ocena działalności TVP pod Jackiem Kurskim, w szczególności w warstwie informacyjnej, nie są oceniane jako wzór dziennikarstwa. Dostrzegają przegięcie, potrafią się na nie oburzać lub śmiać się z niego, choć jednocześnie wielu informacji nie zapomną przez długie lata. Tych ruch prezydenta może przyciągać.
Jednak po stronie opozycyjnej wciąż dominuje inny obraz widza TVP – ślepo zapatrzonego, bezkrytycznie podchodzącego do przekazywanych informacji, wierzącego w każde pojawiające się tam słowo. Nie wykluczam, że są również tacy, ale w każdych wyborach gra nie toczy się o całą pulę, lecz o tych, którzy mogą zostać przyciągnięci. Być może opozycja zakłada się, że wśród widzów TVP ma tak silny elektorat negatywny – tych, którzy nigdy na nich nie zagłosują – że nie ma co się nawet o ich poparcie starać. Łatwiej wrzucić ich do jednego worka z etykietą widz TVP.
Takie postępowanie pokazuje jednak przede wszystkim strachy opozycji i jej zwolenników – w czym upatrują zagrożenia dla demokratycznego świata. Są nimi ludzie podążający za tępą propagandą. Jednak zapominają, że własne lęki, nie muszą być lękami pozostałych, ale przede wszystkim lęk nie musi odpowiadać rzeczywistości, tak jak np. dzieje się to w przypadku osób z arachnofobią.
Jakie cała sprawa z przekazaniem funduszy na media publiczne może odegrać w kampanii prezydenckiej?
Konsekwencje w dużej mierze nie zależą od tego, czy prezydent podpisał czy nie ustawę, ale czy i jak w najbliższym czasie zmieni się informacyjny odcinek mediów publicznych. Na ile zmieni się paradygmat Jacka Kurskiego, który misję mediów publicznych rozumiał jako światopoglądową równowagę dla tzw. liberalno-lewicowego rynku mediów prywatnych, a realizował to poprzez nachalną propagandę. Na tej podstawie wyborcy oglądający TVP zobaczą na ile był to pusty gest prezydenta i rządzących mających zamydlić im oczy, a na ile faktycznie zobaczą zmianę w dobrym kierunku w serwisach informacyjnych telewizji publicznej.
Nie można wykluczyć jednak, że PiS okres pod kierownictwem pełniącego obowiązki prezesa postara się wykorzystać podczas kampanii i zmieni swoją twarz TVP, na bardziej uśmiechniętą do centrowych wyborców. Wyniki wyborów prezydenckich określą natomiast dalsze losy mediów publicznych.
To leży w rękach rządzących, a co zależy od opozycji?
Wiele osób nieprzekonanych do opozycji, bądź umiarkowanie do niej krytycznych jest uodpornione na jej grube przekazy. Uznaje, że te 2 mld zł nie idzie tylko na beznadziejne serwisy informacyjne i publicystykę, więc gdy słyszą takie hasła zrażają się, ale nie do prezydenta czy rządzących, lecz do mówiącego czy piszącego takie słowa, postrzegając go jako nierozsądnego.
Są też ci, którzy nigdy na poważnie nie traktowali alternatywy pieniądze na media publiczne lub na onkologie i uważają to jedynie za grę ze strony opozycji. Są też tacy, którzy uważają, że dobrze jeśli media publiczne są dotowane z budżetu państwa (nawet jeśli nie są one takie, jak by się chciało). Tylko że ze względu na zerwaną komunikację między stronami sporu politycznego trudno wyłapywać te różne odmiany wrażliwości u przeciwnika, co utrudnia docieranie do nich, przekonywanie lub przynajmniej łagodzenie ostrza ich krytyki.
Ludzi lubiących wyrabiać sobie zdanie na podstawie różnych źródeł – a to pewna część widzów TVP, świadczy o tym to, że chętniej sięgają po treści innych nadawców, niż np. widzowie TVN), przekona się prędzej pokazując się w ich oczach jako osoba rozsądna, niż nachalnością i mocnymi przekazami.
Ze strony opozycji nie widać jednak komunikatów, które by mogły trafić do osób mający inny stosunek do TVP – zupełnie bezwartościowego medium – niż oni sami. Mówiąc językiem Katarzyny Lubnauer – położona jest na nich „lacha”. A jednak ci wszyscy, którzy włączają telewizję publiczną dostrzegają jakąś wartość i pewnie dla znakomitej większości nie jest to zwykła beka.
Nawet jeśli opozycja uznaje, że tych bez tych ok. 2,5 mln widzów „Wiadomości” można wygrać wybory, to z perspektywy czasu błędem wydaje się porzucenie przekonywania ich, zniechęcanie ich do siebie, pogłębianie polaryzacji, zerwanie komunikacji z nimi – komunikacji, która pozwala lepiej zrozumieć drugą stronę, dać szansę na skuteczniejsze docieranie do niej, a w najgorszym razie rozbrajać zarzuty skierowane pod jej adresem, w sposób nie trafiający jedynie do podobnie myślących, na ogół będących już jej sympatykami.
Z perspektywy wyborczej może to być jednak zbędny wysiłek, jeśli jednaki ktoś myśli, że nawet jak dojdzie do zmiany władzy i pójdą za tym zmiany w mediach publicznych, to wrócimy do sytuacji sprzed lat, gdzie prawicowi dziennikarze, prawicowa opinia publiczna (lub skłaniające się osoby ku nie) była zamknięta we własnym kręgu, z mocno ograniczonym zasięgiem, jest w błędzie. Nawet odcięte od dofinansowania ze spółek skarbu państwa, będą one znacznie silniejsze swoimi odbiorcami, którzy będą mieli w pamięci, że jeszcze niedawno byli w mainstreamie, że nie są odosobnieni, że nie są skazani na brak alternatywy.
Oby nie okazało się, że po wyborach opozycji jedyne co pozostało to memy z palcem Lichockiej i prezydentem Dudą. Choć mogą to być powody do samozadowolenia, to od niego do zadowolenia wyborców daleka droga.
Piotr Górski – redaktor prowadzący „Res Publikę Nową”, historyk idei.
Fot. Alina Zienowicz via Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)