GÓRALCZYK: Dekrety i interesy Orbána

Fidesz to partia, w której jeden mówi, a reszta stoi i klaszcze. Teraz ta reguła została przełożona na cały kraj


Piotr Górski: Dlaczego Viktor Orbán zdecydował się na rządzenie za pomocą dekretów przez nieokreślony czas? Wydawać by się mogło, że posiadając większość w parlamencie, przy słabości opozycji, to zbędne i tylko niepotrzebnie zwróci znów uwagę Europy.

Bogdan Góralczyk: Jest to zrozumiałe z punktu widzenia logiki kierującej Viktorem Orbánem. Zawsze chciał mieć jednoosobową, niepodzielną władzę. I nie chodzi tu wyłącznie o władzę polityczną, ale także ekonomiczną.

Od momentu zdobycia konstytucyjnej większości, czyli od wiosny 2010 r., nieustannie centralizował i kumulował władzę. Teraz nadarzyła się okazja, żeby zrobić to do końca. Jeden z najwybitniejszych analityków sceny politycznej na Węgrzech, Péter Tölgyessy, określił Fidesz jako partię, w której jeden mówi, a reszta stoi i klaszcze. Teraz ta reguła została przełożona na cały kraj.

Przeczytaj pozostałe teksty z tego numeru

Chodzi tylko o ambicje czy prestiż jednego człowieka?

To głębsza kwestia. Jedna z definicji mówi, że Węgry to postkomunistyczne państwo mafijne, jak określił je Bálint Magyar. W tej sytuacji nie można przedstawić Orbánowi żadnych zarzutów. W końcu może również „robić deale” niczym Donald Trump, czy to z Władimirem Putinem, jak w przypadku elektrowni jądrowej w Paks, czy to z Chinami w ramach rozpoczętego w 2012 r. formatu 16+1, od zeszłego roku 17+1, a dotyczące zakupu chińskich szybkich pociągów łączących Belgrad – Budapeszt.

Posiadając obecne kompetencje, w końcu podpisał porozumienie z Chinami, z tym że utajniono dokument na minimum 10 lat. Nie znamy więc szczegółów, oprócz jednego.

Jakiego?

Po stronie węgierskiej za tę inwestycję będzie odpowiadał Lőrincz Mészáros. To bliski współpracownik Orbána, osoba zaufana, który rozpoczynał swoją karierę jako inkasent gazowy, by potem zostać burmistrzem w rodzinnej miejscowości obecnego premiera Węgier, Felcsút. Obecnie jest jednym z trzech najbogatszych ludzi na Węgrzech. Zapytany pewnego razu o źródła swojego bogactwa odpowiedział, że zdolności własne, łut szczęścia, lecz dociskany przez dziennikarzy przyznał, że również znajomość z Orbánem. Niektórzy nazywają go słupem premiera – osobą, która w jego imieniu załatwia interesy biznesowe.

Czy również interesy polityczne Viktor Orbán realizuje za pomocą dekretów?

Pierwsze dekrety, jakie wydał, były skierowane na ograniczenie środków finansowych samorządów.

Tak jak w przypadku Polski władze samorządowe w dużych miastach są w opozycji do władzy centralnej.

W zeszłorocznych wyborach samorządowych, ku zaskoczeniu samego Orbána, Budapeszt przeszedł w ręce opozycji. Merem został Gergely Karácsony. Fidesz poniósł porażkę również w kilku innych większych miastach.

Kiedy wybuchła epidemia koronawirusa, George Soros rodzinnemu miastu i Karácsonyemu obiecał milion euro. Pytanie więc, czy dekretami premier nie uniemożliwi przekazania tych środków.

Czy w mediach pojawiają się jakieś doniesienia o kolejnych posunięciach? Są one zależne od rządzących.

Są im całkowicie podporządkowane, zarówno te ogólnokrajowe, jak i regionalne. Prasa i radio są w rękach wspomnianego Lőrincza Mészárosa lub uzależnione od jego firm.

Są zapowiedzi ważnych dekretów?

Dekrety są wydawane bez przerwy. Dotyczą głównie spraw praktycznych, takich jak dowóz wody do miejscowości czy zabezpieczeń przeciwpożarowych.

Jak dobry gospodarz, który wszystkiego dopatruje i wszystkim zarządza…

Jeden dekret dotyczył wysiedlania pacjentów ze szpitali, by tworzyć w nich oddziały zakaźne przeznaczone koronawirusowi. To spotkało się z demonstracjami, także lekarzy. Więc różnie z tym bywa.

Numer pt. Bitwa o suwerenność dostępny w naszej księgarni.

Czy coś specjalnego Orbán szykuje?

Jestem przekonany, że pomimo epidemii koronawirusa dekrety będą służyły również przeprowadzeniu uroczystości rocznicowych związanych z traktatem z Trianon 4 czerwca. Nieopodal siedziby parlamentu szykowane jest odsłonięcie wielkiego pomnika, na którym znajdą się węgierskie nazwy miejscowości, które znalazły się poza granicami Węgier w wyniku postanowień z 1920 r. To wydarzenie, które można porównywać z rozbiorami Polski.

W związku z tym prowadzona jest polityka rewizjonistyczna, w której silnie obecna jest nuta nacjonalistyczna. Pomnik będzie podbijał dumę i nostalgię za Wielkimi Węgrami, co nie będzie dobrze postrzegane wśród sąsiadów. Z pewnością więc 4 czerwca będzie o sprawie głośno.

A nowe ustawodawstwo? Ursula von der Leyen zwraca uwagę na nieproporcjonalne środki nadzwyczajne.

Państwo prawne na Węgrzech już dawno zostało podważone. Węgry, obok Polski, są sekowane przez Unię Europejską z art. 7 pkt 1 Traktatu o Unii Europejskiej, czyli za nieprzestrzeganie reguł państwa prawnego. W przypadku węgierskim doszło nawet do głosowania w Parlamencie Europejskim, który skierował sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Zresztą Orbán wobec UE stosuje zasadę „dwa kroki do przodu, jeden w tył”. Wtedy zawsze jesteśmy o jeden do przodu. Nazywa to tańcem pawia, stroszy piórka na zewnątrz, a zupełnie inaczej wypowiada się po węgiersku.

Do tego Fidesz został zawieszony w prawach członka Europejskiej Partii Ludowej, a coraz częściej można usłyszeć, że w tej grupie politycznej nie ma miejsca dla partii stosującej bezterminowe rządzenie za pomocą dekretów. Gdy zwrócił na to uwagę Donald Tusk, szef EPL, został bardzo ostro zaatakowany w węgierskich mediach. Zresztą posłużono się tym samym zdjęciem, które wiele lat temu w Polsce obrazowało artykuł o jego dziadku w Wehrmachcie.

Pojawia się również kwestia nowego budżetu unijnego.

Koronawirus spowodował zawieszenie rozmów nad nowymi siedmioletnimi ramami finansowymi. Słychać jednak, że finansowane powinno być także uzależnione od przestrzegania zasad państwa prawnego.

Viktor Orbán już kilka lat temu sformułował tezę, że poza Unią Europejską też jest życie. Uważa tak, ponieważ zostawił sobie alternatywę w postaci „otwarcia na Wschód” (Keleti Nyitás), czyli strategii współpracy z takimi partnerami jak Rosja, Kazachstan, Azerbejdżan, a także Chiny.

Chiny zresztą coraz bardziej są obecne w Europie. Pandemia koronawirusa spowodowała, że zaczęły agresywnie wykorzystywać swoje soft power i sharp power.

Perspektywa chińska jest taka. Blisko pięć dekad od wizyty prezydenta USA Richarda Nixona i poprzedzającej ją sekretarza stanu Henry’ego Kissingera Stany Zjednoczone, a tym samym Zachód, prowadził politykę strategicznego zaangażowania w Chinach. Przez pierwsze dwie dekady po to, żeby rozwalić Związek Sowiecki, co się udało. Później Deng Xiaoping wyciągnął wniosek, że jeśli Chiny nie zmienią wszystkiego, by wszystko zostało po staremu, czyli Komunistyczna Partia Chin została u władzy, to czeka ją los Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W 1992 r. chiński przywódca postanowił włączyć ponad miliardowy rynek w globalny system kapitalistyczny.

I postawiło Zachód przed sporym wyzwaniem.

W odpowiedzi na chiński zwrot ówczesna administracja Billa Clintona stworzyła nową strategię, opartą na założeniu, że im więcej Stany zainwestują w Chiny, tym bardziej się one zliberalizują. Dziś widzimy, jak się ona sprawdziła.

Jednak dopiero od jakiejś dekady Chiny głośno zaznaczają swoją obecność w globalnej polityce. Dla mnie symboliczna jest obecność chińskiego problemu w amerykańskich serialach. Znamienne jest też to, że Europa jest w nich prawie nieobecna.

W 2012 r. przyszła do władzy ekipa Xi Jinpinga i zerwała z poprzednią strategią cichego budowania swojej potęgi. Zaczęła być bardzo asertywna i śmiała w swoich planach.

Chiny wyznaczyły sobie trzy etapy. Pierwszy ma się skończyć w połowie 2021 r. Dotychczasowy model rozwojowy bazował na eksporcie, nowy model ma opierać się na klasie średniej i kwitnącym rynku wewnętrznym. W języku chińskim określane jest to jako xiaokang shehui, co oznacza społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu. Koronawirus może im jednak nieco pokrzyżować plany.

Do 2035 r. Chiny chcą być społeczeństwem innowacyjnym. Od kilku lat słyszymy o Huawei, 5G czy sztucznej inteligencji, która okazała się skuteczna w zwalczaniu zagrożenia koronawirusem. Z kolei na stulecie Chińskiej Republiki Ludowej, w 2049 r., chcą być kwitnącą cywilizacją. Chcą więc być wyzwaniem dla Zachodu nie tylko od strony ekonomicznej, technologicznej, ale i cywilizacyjnej.

To szczególnie wyzwanie rzucone Stanom Zjednoczonym, które dotychczas były globalnym liderem w tych obszarach.

Wspomniane trzy daty plus dwie strategie wyjścia na zewnątrz, w formule 17+1 oraz dwóch nowych Jedwabnych Szlaków, obudziły Amerykanów. Administracja Donalda Trumpa na przełomie lat 2017–2018 stworzyła nowe strategie: bezpieczeństwa i militarną, w których wprost wymienione są Chiny. Poprzedzające je cztery dekady strategicznego zaangażowania zamieniono na strategiczną konkurencję. Weszliśmy w nowy etap. W 2018 r. Donald Trump rozpoczął wojnę handlową, którą 15 stycznia zawieszono. Koronawirus otworzył nowy rozdział tego starcia – medialno-propagandowy.

W Europie już go odczuwamy.

Chiny póki co chciałyby tego uniknąć, obawiają się zderzenia cywilizacyjnego, zderzenia wartości. Za wszelką cenę chcą więc szukać partnera, by nie było powrotu do dwubiegunowości. Nie mogą nim być Japonia czy Korea, Indie i Australia są wahadłowe. Indie zresztą wprost twierdzą, że chcą być swing state i korzystać z relacji z wszystkimi. Sąsiadująca Rosja jest nie do przyjęcia dla Zachodu jako partner. Postawiono więc na kierunek europejski.

W związku z koronawirusem widzieliśmy pewne zintensyfikowanie działań.

Koronawirus uświadomił nam to bardzo dobitnie, że Chiny weszły do Unii Europejskiej. Są nowym graczem, musimy więc wiedzieć znacznie więcej o ich celach i strategiach. Na razie Komisja Europejska przedstawiło w ub.r. stanowisko, że Chiny są systemowym rywalem.

Obserwujemy dziś „dyplomację maseczkową”. Nadal jednak za dużo w tym podróbek, towaru niesprawdzonego. A jednak premier Mateusz Morawiecki odbiera sprzęt ochronny z Chin na lotnisku. Z kolei premier Serbii całował chińską flagę, a Xi Jinpinga nazywał bratem. To nowa jakość.

Chiny starają się być szczególnie silnie obecne w Europie Środkowej.

Wspominałem już o jednej strategicznej inicjatywie, 16+1, obecnie 17+1 wobec regionu Europy Środkowo-Wschodniej ogłoszone w Warszawie w 2012 r. Z kolei w 2013 r. Xi Jinping wyszedł z Inicjatywą Pasa i Szlaku – dwa jedwabne szlaki, jeden lądowy, drugi morski, obydwa zmierzające ku Europie.

Skąd bierze się taka popularność i pozytywny wizerunek Chin w naszym regionie?

Wizerunek Chin w Polsce zawsze był wypaczony, przede wszystkim z przyczyn ideologicznych i symbolicznych. Wiąże się to z datą 4 czerwca 1989 r., kiedy to wokół placu Tiananmen doszło do masakry i czołgi tratowały studentów, a u nas przeprowadzono pierwsze wybory, które doprowadziły do demokratycznego przełomu. Od tamtej pory aż do kryzysu z 2008 r. traktowaliśmy Chiny z góry, patrzyliśmy na nich jak na autorytarny reżim duszący prodemokratyczne manifestacje. Analizując polską prasę z tamtych 20 lat, nie da się znaleźć wyjaśnienia, jak doszło do tego, że Chiny z pozycji państwa trzecio-światowego wyszły na pozycję numer dwa na świecie i stały się challengerem wobec dotychczasowego hegemona, Stanów Zjednoczonych.

A jak to wygląda w przypadku pozostałych państw regionu?

Po 1990 r. Węgry nieopatrznie otworzyły granice i Chińczycy nie potrzebowali wiz. Dzięki rumuńskim tanim liniom lotniczym mogli przedostawać się do Bukaresztu, a potem autostopem i przez zieloną granicę trafiali na Węgry. Będąc dyplomatą w Budapeszcie, w latach 90. widziałem, jak Węgrzy odkryli, że mają ponad 30-tysięczną mniejszość chińską, która posiada swoje radio, szkołę dwujęzyczną w Budapeszcie, dwie gazety w języku chińskim. Ówczesny minister spraw zagranicznych Géza Jeszenszky pojechał do Pekinu i podpisał porozumienie o przywróceniu reżimu wizowego.

Dopóki prezydentem był Václav Havel, antychińskie stanowisko miały Czechy, po dojściu do władzy Václava Klausa to się trochę zmieniło. Od kiedy urząd prezydenta objął Miloš Zeman, Czesi prowadzą politykę prochińską, z której obecnie tamtejszy rząd stara się wycofać.

Mało się mówi o zaangażowaniu Chin na Białorusi.

Chiny deklarują tam zaangażowanie rzędu 20 mld dol. Chińczycy planują zbudowanie szybkich kolei na Białorusi, zaangażowali się w budowę trzeciej linii metra w Mińsku, 33 firmy chińskie firmy współtworzą Wielki Kamień, czyli park przemysłowo-technologiczny niedaleko stolicy i międzynarodowego lotniska na podobieństwo tego, który w latach 90. zaoferował Chinom Singapur. Może się też okazać, że Białoruś będzie miała technologię 5G, a Polska, z przyczyn politycznych, nie.

Numer internetowy Państwo obnażone.

Jaka czeka nas przyszłość w związku z chińską obecnością w Europie?

Obawiam się, że w związku z wejściem Stanów Zjednoczonych w strategiczną konkurencję z Chinami znów zamkniemy się w ideologicznych szańcach, uprzedzeniach i stereotypach, zamiast osądzać według czynów i faktów. To pułapka, przed którą ostrzegam. Barbara Tuchman napisała książkę Szaleństwo władzy. Od Troi do Wietnamu. Chodziło jej o wykazanie na podstawie amerykańskich dokumentów, ile szaleństwa i nieodpowiedzialności było w doprowadzeniu do wojny wietnamskiej oraz prowadzeniu polityki w istocie sprzecznej z własnymi interesami.

Jaka przyszłość czeka świat demokratyczny?

Trudno w tej chwili cokolwiek prognozować, ponieważ nie wiemy, kiedy epidemia koronawirusa się skończy i jak.

Jeżeli obecne tendencje, odnotowane w minionych czterech miesiącach, się utrzymają, czyli Azja Wschodnia poradzi sobie lepiej niż Europa czy Stany Zjednoczone, to może to zmienić układ sił. Po kryzysie ekonomicznym z 2008 r. centrum gospodarki światowej przeniosło się z Atlantyku na Pacyfik. Jeśli kryzys spowodowany koronawirusem wzmocniłby tę tendencję, to również centrum technologiczne oraz polityczne by się tam przeniosło. Oznaczałoby to np. koniec świata europocentrycznego, co nie będzie nam łatwo zaakceptować.

Na chwilę obecną jednak wstrzymałbym się jeszcze przed takimi prognozami, ponieważ centralny urząd statystyczny w Chinach ogłosił, że w pierwszym kwartale po raz pierwszy od pół wieku doszło do recesji (- 6,8 proc. PKB). Mamy więc sytuację bezprecedensową. Trzeba się wszystkiemu uważnie przyglądać.

Bogdan J. Góralczyk – profesor i dyrektor Centrum Europejskiego UW, politolog i sinolog z wykształcenia, hungarysta z zamiłowania. W latach 1991–98 przebywał na placówce w Budapeszcie jako wysoki rangą dyplomata (z czego powstała książka wydana w Polsce i na Węgrzech). Ostatnio przygotował tom pt. Węgierski syndrom: Trianon, do wydania przed 4 czerwca br.

Fot. www.kormany.hu via Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa