GILL-PIĄTEK: Miejska tożsamość z politycznego wyboru

Z Hanną Gill-Piątek, dyrektorką Wydziału Spraw Społecznych UM Gorzowa Wielkopolskiego, wcześniej związaną z Biurem ds. Rewitalizacji i Rozwoju Zabudowy Miasta UM Łodzi rozmawia Artur Celiński


 

Zacznijmy od podstaw. Jak możemy definiować dzisiaj tożsamość miasta?

Mówiąc bardzo ogólnie jest to proces, którego efektem jest fakt, że dane miejsce z czymś nam się kojarzy, czasami jest to historia złożona z nakładających się na siebie elementów, a przez to bardziej elastyczna i różnorodna – jak np. w przypadku Łodzi. Bywa jednak tak, że jest to narracja bardzo jednowątkowa – jak w Oświęcimiu, który dźwiga brzemię i jednocześnie odpowiedzialność za pamięć o Auschwitz. Jeśli miałabym powiedzieć, czym mierzy się tożsamość, to byłoby to natężenie uczuć, jakie czujemy, myśląc o danym miejscu. Ilość skojarzeń, wzruszeń. Tożsamość jest kolażem pamięci i teraźnieszości oraz oczekiwanego kształtu przyszłości – jednak tylko w miastach, którym udało się wypracować taką wizję za pomocą narzędzi promocji czy konsekwentnie budowanego wizerunku.

Łódź do niedawna wcale nie wydawała się być miastem o wielowątkowej tożsamości. Kojarzyła się jednoznacznie – jako biedne, robotnicze miasto bez perspektyw i swojego miejsca na mapach pogodowych w najważniejszych serwisach informacyjnych.

Zauważ, że ten status kozła ofiarnego to już przeszłość. W momencie, w którym Łódź aktywnie zaczęła budować nową narrację wokół siebie, piętno to natychmiast się przemieściło. Podejrzewam, że jeszcze trzy, cztery lata temu Rafał Betlejewski pojechałby właśnie do Łodzi zrobić swoją ostatnią okropną akcję z upokarzaniem ludzi. Fakt, że wybrał Radom, jest nieprzypadkowy. To właśnie to miasto jest w tej chwili kozłem ofiarnym – miejscem, które jest piętnowane i wyśmiewane jak niegdyś Łódź. A przecież w Radomiu dzieją się obecnie dobre rzeczy. Pokaż mi miasto, w którym np. łupany granit specjalnie wymienia się na równe płyty z uwagi na wygodę kobiet w szpilkach. Trzeba pamiętać, że tożsamość jest czasem elementem negatywnej kreacji. Można, a nawet trzeba z tym mechanizmem walczyć.


Interesują Cię kwestie miejskie i ich związek z tożsamością lokalną? Już jutro rusza kolejna edycja Łódź Design Festival. Więcej informacji i pełen program: www.lodzdesign.com. Bądźcie z nami!

ldf16_1200X1800_cl_mpk4


Mówimy tu jednak o walce ze stereotypami. Czy jest ona tym samym, co proces dekodowania DNA danego miasta i budowania jego tożsamości?

Stereotypy są zawsze bardzo jednoznaczne, płaskie. W odróżnieniu od próby opisu lokalnej tożsamości dają czarno-białą i niepełną odpowiedź na pytanie o charakter danego miejsca. Tożsamość zawsze jest bardziej pogłębiona i skomplikowana, zawiera różne wątki.

Jak więc to, co bardziej skomplikowane, wymagające refleksji i niedające prostych odpowiedzi, a więc tożsamość, ma wygrać z tym, co proste, bezmyślne i łatwe, czyli stereotypami?

W Łodzi rekonstrukcja tożsamości rozpoczęła się od wprowadzenia wielowątkowej narracji. Na początku był to wątek  godnościowy, związany z dziedzictwem. Przez wiele lat po transformacji Łódź była upadającym miastem i miała w Polsce taki wizerunek. Inaczej niż w wielu innych polskich miastach poprzemysłowych daliśmy się  niemalże rzucić na kolana. Uwewnętrzniliśmy obraz złego miasta, które jest biedne i pozbawione nadziei.  W tej sytuacji potrzebowaliśmy przywrócenia godności.

Brzmi jak początek opowieści o „dobrej zmianie”…

Ale my właśnie potrzebowaliśmy prawdziwie dobrej zmiany. Dlatego gdzieś w okolicach początku roku dwutysięcznego zaczęły się w Łodzi budzić bardzo konkretne postawy godnościowe. Ich punktem zainteresowania na samym początku stały się zabytki. Powstał ruch pracujący na ich rzecz – „Szacunek dla Łodzi”, powstało stowarzyszenie „Fabrykancka”, a wraz z nimi pojawił się fenomen wielu organizacji, które podkreślały, że miasto jest czymś wartościowym historycznie.

Czymś, czyli czym?

Czymś więcej niż miastem postindustrialnym, które w swoim idiomie wpisany ma głównie upadek. Proces ten stopniowo się rozrastał, a jego przyśpieszenie nastąpiło wraz z nałożeniem ideologicznej czapy przez przejmujących władzę w mieście neoliberałów. Zaczęto podkreślać, że Łódź została zbudowana na amerykańskim micie „od pucybuta do milionera”, co lokalnie oznaczało dobrych fabrykantów, którzy budowali szpitale i inne ważne społecznie miejsca. Konstrukcja tego mitu trwała mniej więcej dziesięć lat. Bardzo ważny jest w tym procesie fakt, że jednocześnie zaczęły pojawiać się opinie stojące w sprzeczności do tej wizji. Rozpoczęliśmy dyskusję o tym, kim rzeczywiście byli fabrykanci dla Łodzi. Okazało się, że niekoniecznie fantastycznymi filantropami. Szpitale przyfabryczne powstawały, bo zgodnie z ustawą carską fabrykanci mieli obowiązek je budować. Nie były tylko wynikiem ich dobrej woli. Zresztą i tak budowali ich za mało. Powoli zaczęła być też wyciągana historia, którą PRL zabrudził propagandą, czyli np. fakt, że było to nie tylko miasto robotnicze, ale także miasto wielu kultur i buntów. Oprócz wątku fabrykanckiego, materialnego, związanego z zabytkami i wątku wielokulturowego, jak również tożsamości żydowskiej, która instytucjonalnie intensywnie odkopywana była za Kropiwnickiego, stopniowo przyszedł czas na wątek związany z rewolucją 1905 roku i masowym robotniczym pochodzeniem właściwie większości łodzian. Do tego doszedł jeszcze wątek awangardy z początków XX wieku wskrzeszany przez środowiska kultury, wyrosła nawet swoista opozycja fanów Strzemińskiego (ASP) i Kobro (Muzeum Sztuki). W tożsamości miasta wypączkowało tyle wątków, że obecnie trwa zażarty bój o nazwy ulic powstających w Nowym Centrum Łodzi. Bo projekt z samymi fabrykantami okazał się nie do zaakceptowania.

Podstawą tożsamości lokalnej jest więc przede wszystkim odwołanie do historii? Czy można nią manipulować za pomocą odpowiednio dobranej „polityki historycznej?”

Jak najbardziej. Nie jest przecież przypadkiem, że wątek „dobrodzieje – fabrykanci” w konstrukcji lokalnej tożsamości w Łodzi związany był z rządami neoliberałów i prawicy w Polsce. Z czasem pojawiła się możliwość wprowadzenia innej narracji. Bardzo ciekawe doświadczenie mieliśmy np. przy programie edukacyjnym, który prowadziliśmy w ramach działań pilotażowych związanych z łódzką rewitalizacją. Zaproponowaliśmy w jego ramach między innymi spory program edukacyjny, do którego weszła połowa łódzkich szkół, czyli sto trzy placówki. Znalazł się w nim m.in. konkurs dla nauczycieli na łódzką pomoc naukową. Wypisaliśmy różnego rodzaju pola tematyczne jako propozycje odniesień – trochę dla ułatwienia szkołom zadania. Katalog ten był jednak otwarty. Pojawiła się w nim m.in. Łódź fabrykancka, Łódź dziewiętnastowieczna, Łódź jako miasto buntu i oporu, czyli wszystkie te rzeczy, o których wcześniej mówiliśmy, ale też Łódź filmowa, Łódź bajkowa, związana z Se-ma-forem, Misiem Uszatkiem i innymi wątkami ciekawymi dla dzieci. Znalazły się również ciekawe „ogonki tożsamościowe” nieprzypisane do żadnego dużego mitu, np. Jacek Tramel, który był twórcą Commodore’a, a pochodził z Łodzi. W konkursie brało udział 49 prac. Dziewięćdziesiąt procent spośród nich dotyczyło wyłącznie dwóch wątków tematycznych, fabrykantów i zabytków. A to znaczy, że narracja ta była bardzo mocno utrwalona w wyobraźniach nauczycieli.

Tylko czemu akurat te wątki?

Bo są bardzo praktyczne wychowawczo. Łódź w rękach konserwatystów i neoliberałów zaczęła zachęcać inwestorów do budowania swoich montowni i fabryk w Specjalnej Strefie Ekonomicznej. W istocie był to raczej proces wprowadzania peryferyjnego kapitalizmu, ale dzięki mitowi ziemi obiecanej łatwiej było to wszystko ładnie opowiedzieć. Liczono pewnie, że wszystkie osoby, które idą codziennie składać pralki do fabryki Indesitu, będą po prostu dumne z możliwości współuczestniczenia w fabrykanckim marzeniu, a jednocześnie same będą uważać się za przyszłych milionerów znajdujących się w chwilowych kłopotach. Oczywiście warunki pracy w XIX-wiecznych łódzkich fabrykach były znacznie gorsze niż te w SSE, choć np. w Indesicie taśma urwała głowę jednemu z pracowników, bo zdjęto osłony by produkcja szła szybciej. Ciekawe, że nawet obecne władze używają określenia „ziemia obiecana” w kontekście czegoś radosnego i pełnego optymizmu, a bez ciężaru ponurej ironii, którą miał na myśli Reymont.

Jeżeli można świadomie ją kształtować i nią manipulować, to jakim narzędziem jest tożsamość w pracy przy rewitalizacji? Jaką pełni rolę w tym procesie?

W rewitalizacji ważniejsze niż tożsamość wizerunkowa, która kształtuje wizerunek miasta na zewnątrz – w sensie turystycznym, propagandowym – są drobne relacje ludzi zamieszkujących daną lokalizację z ich miejscem. Najlepsze efekty daje w niej po prostu rozpoczęcie z nimi rozmowy i wsłuchanie się w to, co ludzie mówią o swoim otoczeniu. Budowanie historii ludowej, poznawanie historii mówionej okolic, podwórek, wzajemnych związków konkretnych mieszkańców – bliższych i dalszych. Poznawanie takich intymnych i społecznościowych historii pozwala na lepsze skonstruowanie np. programu związanego z kulturą i animacją społeczną w ramach procesu rewitalizacji danego miejsca. Podobnie jest w przypadku tożsamości lokalnej zapisanej w tkance miasta, która w Łodzi ma wiele warstw: XIX wiek, budynki z dwudziestolecia międzywojennego, PRL-owski modernizm. Jeśli dobrze „czyta się miejsca”, kształtuje się je w zgodzie z ich tożsamością a nie jakimś wymyślonym schematem.

A do czego konkretnie przydaje się miastom tożsamość?

Do pokonania trendów demograficznych, problemów społecznych i do rozwoju. Jeżeli ludzie są związani tożsamościowo z jakimś miejscem, chętniej w nie inwestują. Po drugie dbają o nie, więc kiedy ktoś się źle zachowuje w jego obrębie albo niszczy je, mają naturalny odruch, żeby mu na to nie pozwolić. Wielu ludzi nawet darząc swoje miejsce czy miasta trudną miłością, wybiera mieszkanie w nich, dlatego że są lokalnymi patriotami przywiązanymi do lokalnej historii, w tym tej zapisanej w architekturze i fizycznej sferze miasta. Podtrzymywanie tego wymiaru miasta przyczynia się więc do pielęgnowania relacji ludzi z danym miejscem i może pomóc w zatrzymaniu ich w nim. W Łodzi mamy np. dużo takich przypadków, bo miłość do tego miasta jest trudna, intensywna, a czasem nawet chora. Są ludzie, którzy wybierają ją jako swoje miejsce na Ziemi pomimo wszystko – pomimo tego, że można powiedzieć, że wybór ten przeczy zdrowemu rozsądkowi (śmiech).


Pełną wersję rozmowy przeczytacie w 15. numerze „Magazynu Miasta”, który pojawi się już pod koniec listopada!

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa