Frontowe dziewczyny

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, znanej i cenionej na świecie białoruskiej – czy też może postsowieckiej – reporterki, to opowieść


Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz, znanej i cenionej na świecie białoruskiej – czy też może postsowieckiej – reporterki, to opowieść o kobiecym doświadczeniu II wojny światowej. Książka napisana jest w charakterystycznym dla autorki stylu: wielowymiarowy obraz wojny wyłania się z wielogłosu kobiet biorących bezpośredni udział w walkach. Komentarz odautorski wyrażany jest nader powściągliwie i skromnie objętościowo, niejako na marginesie. Czy perspektywa kobieca wnosi coś nowego do tego, wydawałoby się, opisanego już na wszelkie możliwe sposoby, tematu? Wydaje się, że tak: „Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. «Kobieca» wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami”.

Ingerencja reporterki nie ogranicza się jednak wyłącznie do komentarza – przede wszystkim polega ona na selekcji materiału. Wybór ten był konieczny do osiągnięcia wyznaczonego celu, czyli, po pierwsze, pokazania oblicza wojny innego od tego znanego z oficjalnych przekazów, gazet czy podręczników oraz, po drugie, dokonania jej uniwersalizacji: „Człowiek jest większy niż wojna… Zapamiętuje się właśnie te chwile, w których jest większy. Kieruje nim wtedy coś, co jest silniejsze niż historia”.

W tym wymiarze wojna jawi się jako uniwersalne doświadczenie graniczne spełniające funkcję swoistego probierza człowieczeństwa, z której to próby człowieczeństwo nie zawsze, jak się można domyślać, wychodzi zwycięsko: „Mówią, że na wojnie człowiek jest człowiekiem tylko w połowie – mówi jedna z bohaterek – a w drugiej połowie – zwierzęciem. Właśnie tak… Bo inaczej by nie przeżył. Jeśli pozostanie wyłącznie człowiekiem – nie ocaleje. Urwie mu głowę!”

Losy poszczególnych bohaterek układają się w podobny wzór: opowieść rozpoczyna się nieodmiennie od patriotycznego porywu niewinnego i naiwnego (nierzadko przy tym nastoletniego) serca. Pojawia się kategoryczna potrzeba wzięcia udziału w obronie ojczyzny, koniecznie na pierwszej linii, tam, gdzie znajduje się front, gdzie trwa „właściwa” walka: „Chodziłam do ósmej klasy, ale nie dotrwałam do końca roku. Uciekłam na front. Wszystkie dziewczyny w pociągu były w moim wieku”.

Na froncie następuje jednak nieuniknione zderzenie z rzeczywistością, z okrucieństwem i z odmityzowaną codziennością, którą nawet trudno wysłowić: „Czy potrafię znaleźć takie słowa? Mogę opowiedzieć, jak strzelałam. Ale o tym, jak płakałam – nie.” W daremnych próbach powtórnego zmityzowania nieludzkich doświadczeń czasu wojny przejawia się naturalna potrzeba oswajania traumy. Traumy z zasady nieoswajalnej.

Kobieca perspektywa przynosi nieraz wyznania zaskakujące i często tragikomiczne: „Dla mnie najstraszniejsze na wojnie było… noszenie męskich gaci. To właśnie było straszne. I to mi jakoś… Nie umiem tego wyrazić… No, po pierwsze, bardzo brzydkie… Jestem na wojnie, gotowa jestem polec za Ojczyznę, a na sobie mam męskie gacie. Wygląda się w tym śmiesznie. Niezgrabnie”. W podobnym tonie wypowiada się wiele bohaterek. Pośród wszechobecnej śmierci i nieustannego zagrożenia stale dochodzi do głosu „niepoważny” w takich warunkach, a przez to właśnie niesamowicie poruszający, paradygmat rozumowania: „Pozostaje jedynie strach – żeby nie wyglądać brzydko po śmierci. Kobiecy strach… Żeby pocisk nie rozerwał nas na kawałki…”

Natomiast te momenty, które dla mężczyzn stanowiły wytchnienie, dla kobiet oznaczały ciąg dalszy udręki: „Nie tak straszna była sama walka, jak to, co po niej, zwłaszcza wtedy, gdy odsyłano nas na przeformowanie się. Pod ogniem to do mnie wołali: «Siostrzyczko! Siostrzyczko!», a po walce każdy na mnie dybał… Nocą z ziemianki nie dawało się wyleźć… Mówiły to pani inne dziewczyny, czy się nie przyznały? Myślę, że się wstydziły…”

Jako najjaśniejszy moment wspominany jest zazwyczaj dzień Zwycięstwa, koniec wojny, najbardziej może ujmująco skwitowany dwoma napisami na Reichstagu: „Ja, Sofia Kuncewicz, przyszłam tutaj, żeby zabić wojnę” i „Zwyciężyła was rosyjska dziewczyna z Saratowa”.

Koniec wojny nie oznaczał wcale dla tych kobiet końca ich nieszczęść – w wielu przypadkach było wręcz przeciwnie. I to jest może ten aspekt tej wielogłosowej opowieści, z którym pogodzić się czytelnikowi najtrudniej jako z nazbyt jaskrawą, absurdalną wręcz niesprawiedliwością. „Po wojnie trafiły na jeszcze jedną wojnę – pisze Aleksijewicz – nie mniej straszną niż ta, z której wróciły”. Bohaterki, niejednokrotnie stosownie odznaczane, spotykały się po wojnie z niemal powszechnym społecznym ostracyzmem, były naznaczone piętnem „dziewczyn frontowych”: „Jak powitała nas ojczyzna? Nie mogę o tym bez szlochu… Czterdzieści lat minęło, a policzki płoną jeszcze na myśl o tym. Mężczyźni milczeli, ale kobiety… Wołały na nas: «Wiemy, coście tam wyrabiały! Młodymi p…… kusiłyście naszych chłopów. Frontowe k…. Suki wojskowe…»”; „Komu mogłam powiedzieć, że byłam ranna, kontuzjowana? Powiem, a kto potem przyjmie taką potem do pracy, kto weźmie za żonę? Milczałyśmy jak ryby. Nie przyznawałyśmy się nikomu, że byłyśmy na wojnie”.

Wspomnienia tych, zdecydowanie już niemłodych, kobiet najczęściej wypowiadane są właśnie w takim właśnie tonie. Czują się one wykorzystane przez historię, odstawione na boczny tor, pozbawione czci i zapomniane, przeważnie samotne. Pozwolę sobie zakończyć paradoksalnym stwierdzeniem jednej z bohaterek: „Szkoda mi tych, którzy przeczytają tę książkę, i tych, którzy jej nie przeczytają…”.

Swietłana Aleksijewicz, Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Frontowe dziewczyny”

Skomentuj

Res Publica Nowa