Euro może uratować unijną przyszłość Polski i regionu

Z ogłoszonego 9 maja raportu Konferencji o przyszłości Europy możemy się dowiedzieć, jakimi lękami i nadziejami wobec Unii dzielą się Europejczycy.


Głos Polaków i kilku innych narodowości jest tam jednak marginalnym dopiskiem do wniosków Niemców, Francuzów czy Węgrów. Okazuje się bowiem, że obywatele kilku państw zignorowali pierwszorzędną szansę, by wyrazić swoją opinię o Unii i wyjść poza partyjne gry między rządem a opozycją.

Konferencja bez euro

Poniekąd tematy wspólnych obaw znane już były z badań opinii publicznej prowadzonych przez Eurobarometr – to zmiany klimatu, inflacja, cyberbezpieczeństwo i kryptowaluty, pandemia i jej efekty, a ostatnio także wojna w Ukrainie. Jednak dopiero w ramach uruchomionego rok temu procesu Konferencji – obywatelskiego parlamentaryzmu – otwarto drzwi dla sformułowania nowych, oddolnych postulatów. Tysiące propozycji zgłoszonych w panelach obywatelskich i podczas konsultacji online w ciągu dwóch lat posłużyło do wypracowania kilkudziesięciu rekomendacji – przyszłych ram debaty w UE.

Co ważne, szczególnie z perspektywy państw naszego regionu, temat przyszłości strefy euro nie został zasygnalizowany jako wyzwanie ani razu. Tymczasem wraz z ponownym wyborem na prezydenta Francji Emmanuela Macrona – orędownika pogłębiania integracji w oparciu o strefę euro i pomysłodawcy Konferencji – należy się spodziewać, że inicjatywa polityczna zorientowana wyłącznie na państwa strefy euro powróci ze zdwojoną mocą. Może pozostawić kraje spoza euro jako wyłącznie odbiorców polityki europejskiej, a nie współdecydentów.

Nieobecność tematu euro w debatach i ideach zgłaszanych podczas Konferencji można wytłumaczyć dwojako. Po pierwsze, „euro to już temat oczywisty dla nowego pokolenia”, jak mówi Joanna Tyrowicz, profesor ekonomii i współzałożycielka ośrodka analitycznego GRAPE. „Kiedy powstało euro, nie było jeszcze Twittera ani wielu ważnych ośrodków publicystycznych”. Ludzie nie rozumieją już świata, w którym nie byłoby euro. Tym bardziej że inicjatywa w sprawie przyszłości należy przede wszystkim do młodszych niż starszych Europejczyków.

Z drugiej strony zainteresowanie Konferencją w krajach, które nie przystąpiły jeszcze do euro, było często bardzo niskie – Polacy zajęli ostatnie miejsce, jeśli chodzi o liczbę zgłoszonych postulatów na mieszkańca (21 propozycji na 1 mln mieszkańców według stanu na luty 2022). Znaleźliśmy się zaraz za Rumunią i Szwecją, a więc krajami, którym z różnych powodów jest obecnie najdalej do wypełnienia tego zobowiązania traktatowego – z powodów obiektywnych (niemożności spełnienia kryteriów konwergencji) lub silnej niechęci opinii publicznej.

Polacy dali dziesięciokrotnie mniej propozycji niż Węgrzy, którzy zajęli drugą lokatę w UE (243 propozycji na milion mieszkańców). Nawet eurosceptyczni Czesi zgłosili trzykrotnie więcej propozycji w przeliczeniu na mieszkańca, a należąca do strefy euro Słowacja – aż pięciokrotnie więcej. Pisaliśmy o tym szerzej z Anną Wojciuk w „Rzeczpospolitej” w przeddzień rosyjskiej inwazji.

Polski grzech zaniechania

Można obwiniać np. polski rząd, który w przeciwieństwie do wielu innych (w tym Niemiec, Francji, ale także Węgier) nie zmobilizował swoich obywateli do zabierania głosu. Ale też przyznajmy, że pomimo euroentuzjazmu Polacy nigdy nie spieszyli się do przyjmowania nowych rozwiązań, a więc także Konferencji, będącej eksperymentalną formułą procesu europejskiej partycypacji na taką skalę.

Choć w ramach całej Unii także pojawiają się uzasadnione głosy krytyki co do przebiegu samej Konferencji, to formuła i tak jest skazana na sukces instytucji europejskich, które walczą o legitymizację dla własnych kompetencji i coraz ambitniejszych planów.

„Konferencja wytworzy oczekiwania i presję na instytucje europejskie”, mówił Guy Verhofstadt, belgijski polityk i przewodniczący Konferencji. Instytucje nie będą już mogły zasłaniać się w debatach brakiem wiedzy o opinii Europejczyków na temat wspólnej przyszłości. Należy się wręcz spodziewać, że rekomendacje Konferencji będą od teraz punktem odniesienia albo wprost argumentem w walce o kompetencje i budżety, którymi szermować będą politycy od Parlamentu Europejskiego po Radę Unii Europejskiej.

Biorąc pod uwagę taką dynamikę, Polacy kolektywnie popełnili kolejny grzech zaniechania – nie zajmując stanowiska w imię własnej przyszłości i bezpieczeństwa w zjednoczonej Europie. Pierwszym takim grzechem było niepodjęcie poważnych przygotowań do przystąpienia do euro, a drugim – pominięcie Konferencji.

Jednocześnie rosyjska agresja jak na dłoni unaoczniła potrzebę dalszej integracji oraz wagę kwestii bezpieczeństwa militarnego i ekonomicznego. Paradoksalnie to Władimir Putin uświadomił nam, że jesteśmy jeszcze Polakami, Czechami, Rumunami tylko dlatego, że jesteśmy Europejczykami – częścią wspólnoty demokracji budowanej dla bezpieczeństwa w opozycji do imperialnych zakusów.

Nic więc dziwnego, że dochodzi dziś do przewartościowania stanowisk wobec dalszego zjednoczenia Europy. Debata o przyszłości Europy toczy się nadal – tylko że nie traktuje się jej jako eksperymentalnej formy demokratycznej partycypacji, ale śmiertelnie ważną decyzję o zachowaniu bezpieczeństwa i pokoju, skądinąd potrzeb leżących u źródeł integracji.

Dotyczy to także zmian w stosunku do strefy euro – nawet w środowiskach do niedawna sceptycznych wobec dalszej integracji i wspólnej waluty. Nie tylko bowiem Ukraina przyspieszyła w staraniach o akcesję do UE. Na całym kontynencie państwa szukają sposobów, jak zacieśnić współpracę gospodarczą, polityczną, ale także obronną – jak pokazują ostatnie decyzje Finlandii i Szwecji w sprawie możliwego przystąpienia do NATO.

Euro – projekt polityczny, nie ekonomiczny

W Polsce takiego zwrotu dokonał m.in. jeden z czołowych przedstawicieli nurtu myśli libertariańskiej Robert Gwiazdowski, były kandydat na prezydenta, przez wiele lat podpisujący się pod przepowiednią Miltona Friedmana z 1997 r., że wspólna waluta zamiast zjednoczyć, podzieli Unię.

Pod koniec kwietnia 2022 r. Gwiazdowski mówił, że choć nie istniały dotąd metody weryfikacji tego, jakie znaczenie ma euro w przypadku napaści na jeden z krajów strefy, to „taką analizę przeprowadził już Putin. Pokazał bowiem, że wartość hrywny spadła do zera”, a jej płynność jest możliwa tylko dzięki zewnętrznej pomocy banków centralnych. Choć euro nie jest więc czynnikiem odstraszającym, to zabezpiecza przed utratą majątku obywateli i gospodarki: „Z punktu bezpieczeństwa tych ludzi lepiej jest mieć euro, na wypadek gdyby Rosja zaatakowała”, uważa Gwiazdowski.

Polska opinia publiczna ostatni raz zmierzyła się z tematem przystąpienia do strefy euro w czasie wyborów parlamentarnych 2019, kiedy Jarosław Kaczyński postanowił bronić symbolu złotówki niczym niepodległości. Badania opinii publicznej pokazują w Polsce dużą zmienność – latem 2021 r. blisko 56 proc. zwolenników, a w lutym 2022 już tyle samo przeciwników.

To jednak pytanie bardzo powierzchowne. Bo jeśli w czasach dwucyfrowej inflacji zapytać ludzi, czy chcą 1) stabilnych cen, 2) dobrze finansowanych usług publicznych, 3) stabilnych kursów walut oraz 4) stabilnych stóp procentowych, to cztery razy odpowiedzą twierdząco. A przecież te cztery pytania to właśnie kryteria przyjęcia euro. Zdaje się, że w międzyczasie wspólna waluta stała się z kwestii wyłącznie gospodarczej kwestią niemal całkowicie polityczną, a wręcz ideologiczną, dotyczącą wyboru naszej globalnej przynależności.

„Świat przestaje się otwierać, pojawiają się coraz silniejsze akcenty na budowanie bloków. A euro to jeden z najbezpieczniejszych bloków w niebezpiecznym świecie”, komentował Andrzej Olechowski, były minister spraw zagranicznych. Witold Orłowski, profesor ekonomii i wieloletni doradca polskich prezydentów, także ocenia decyzję o przyjęciu euro wyłącznie w kategoriach ideologii politycznej, bo z punktu widzenia ekonomii „euro to nie jest magiczna recepta, to jest pewien bilans: coś się zyskuje, coś się traci, zarówno mając euro, jak i nie mając euro”.

Politycznym wymiarem tej współpracy jest eurogrupa – 19 państw zrzeszonych ochroną wspólnych interesów zdecydowanie mocniej niż np. Grupa Wyszehradzka.

Euroadopcja zamiast eurodeliberacji

Na dziś oczywiste jest, że jutro Europy zostanie określone w większym stopniu faktem przynależności do strefy euro niż Konferencją na temat jej przyszłości. Niektóre ze środkowoeuropejskich państw już zresztą wybrały. Chorwacja jest w korytarzu do euro, wypełniła kryteria ERM2 i podlega działaniom osłonowym Europejskiego Banku Centralnego. Decyzję podjęła w listopadzie 2020 r., a więc jeszcze w trakcie pandemii, i zapewne 1 stycznia 2023 będzie także podejmować decyzje w ramach państw eurogrupy.

Bułgaria także jest w ERM2 – od lipca 2020 r. – i planuje wdrożenie wspólnej waluty rok później, 1 stycznia 2024. Rumunia, głośno deklarująca chęć przystąpienia do strefy euro, ogłosiła w grudniu minionego roku, że przekłada datę na 2029 – głównie dlatego, że mimo ambicji nie jest w stanie na razie spełnić kryteriów konwergencji.

Wszystkie partie w koalicji rządzącej od zeszłego roku w Czechach – poza przewodzącym im ODS – opowiadają się za wypełnieniem zobowiązań traktatowych i przyjęciem euro. Poprzedni rząd sygnalizował zresztą już taką gotowość, oglądając się z lekka na sąsiadów, ale sukcesy gospodarcze Słowacji (w strefie euro od 2009 r.) to dla Czechów nadal za mało. Choć w sondażach opinii publicznej eurosceptycyzm minionych dekad stopniowo i nieuchronnie wietrzeje.

Nawet rząd Węgier mógłby wejść na ścieżkę prowadzącą do euro, gdyby nie opór prezesa banku centralnego György Matolcsy’ego. Co ciekawe, Matolcsy od jesieni jawnie krytykuje także politykę finansową rządu. Czy aby przyjęcie euro nie jest tutaj również kością niezgody?

Polska mogłaby stać się liderem

Jest oczywiste, że gdyby Polska weszła na ścieżkę przyjęcia euro, to inni w Europie Środkowej także szybko by dołączyli. Grupa Wyszehradzka odzyskałaby zarazem spójność i otrzymała nowe narzędzia oddziaływania. Lecz podczas rządów PiS na to się nie zanosi – choć akurat nie z powodu zapisów konstytucji na temat złotego, bo pisowska kreatywność w interpretacji prawa mogłaby tu być wręcz pomocna.

Dla takich państw jak Polska czy Węgry przyjęcie euro to ostatecznie jeden z etapów odbudowy wiarygodności, dotrzymania zobowiązań i będzie on nieuchronnie związany ze zmianą rządów. Tyle że podczas wojennej sytuacji w Europie strategia partyjna szybciej zmienia się niż rządy – co pokazały Niemcy, ale też proces akcesyjny Ukrainy.

A co jeśli Ukraina, tak jak Kosowo i Czarnogóra w 2002 r., przyjęłaby jednostronnie euro jako walutę? Przyszłość Europy pisze się cały czas zarówno w deklaracjach ideowych, jak i nieoczekiwanych krokach administracyjnych. Zamiast się oglądać za siebie, patrzmy więc oczami nowego pokolenia, które nie wyobraża sobie już świata bez Europy ani euro.

Fot. Maryna Yazbeck / Unsplash.

Cytowane wypowiedzi z Polski pochodzą z konferencji Euro: strefa bezpieczeństwa (Warszawa 26 kwietnia 2022 r.). Organizatorami konferencji była Fundacja Res Publica i Fundacja Wolności Gospodarczej.

Artykuł ten, współfinansowany przez Parlament Europejski, jest częścią projektu organizowanego przez Visegrad Insight, w którym uczestniczą Hospodářské noviny, HVG, SME, Res Publica Nowa i w którym omawiana jest Konferencja na temat przyszłości Europy. Parlament Europejski nie brał udziału w przygotowaniu tych materiałów i nie ponosi odpowiedzialności za informacje lub stanowiska wyrażone przez autorów. Aby zobaczyć więcej artykułów z tego projektu, kliknij tutaj.

Tekst ukazał się także w tygodniku Polityka.

 

Skomentuj lub udostępnij

Res Publica Nowa