Dzieci, kobiety, Obcy
Tegoroczny sezon filmowy obfitował w produkcje firmowane nazwiskiem Stevena Spielberga, który prawdopodobnie po niemal trzydziestu latach od stworzenia E.T. zatęsknił za gatunkiem science-fiction. Gigant kina Hollywood nie tylko wspierał finansowo projekty, ale także wziął udział […]
Tegoroczny sezon filmowy obfitował w produkcje firmowane nazwiskiem Stevena Spielberga, który prawdopodobnie po niemal trzydziestu latach od stworzenia E.T. zatęsknił za gatunkiem science-fiction. Gigant kina Hollywood nie tylko wspierał finansowo projekty, ale także wziął udział w tworzeniu scenariuszy do dwóch filmów – Super 8 w reżyserii Jeffrey’a Jacoba Abramsa, reżysera pełnometrażowego filmu Star Trek z 2009 oraz Kowboje i Obcy Jona Favreau, odpowiedzialnego za Iron Man’a. Choć trudno uznać te produkcje za kluczowe dla zrozumienia współczesnej kultury, to wydaje się, że mówią one coś bardzo ważnego przynajmniej o jej małej, wstydliwej części. Rekonstrukcja nostalgicznego nastroju być może pozwoli lepiej wydobyć polityczny charakter takiego rodzaju filmowych wypowiedzi.
W Stanach Zjednoczonych, przodujących w produkcji science-fiction na świecie, pomysł łączenia fantastyki z polityką nie jest niczym szczególnie nowym. Na początku lat 80. w dość interesującej książce Danse Macabre autor powieści grozy Stephen King napisał, że „powieści i filmy grozy zawsze cieszyły się sporą popularnością, ale co jakieś dziesięć – dwadzieścia lat stają się nagle bardziej widoczne i modne. Owe okresy zwiększonej popularności pokrywają się zazwyczaj z okresami poważnego ekonomicznego i/lub politycznego napięcia”. Mogłoby się wydawać, że od tego czasu zaszły spore zmiany, również w poetyce filmów science-fiction, które, wraz z przełomowym Matrixem, nie są już tym samym, co kiedyś. Tym bardziej dziwić mogą Super 8 oraz Kowboje i Obcy – opowieści wręcz do bólu sztampowe i odwołujące się do starych, sprzed kilkudziesięciu lat, wzorców.
Kosmita rodem z Rousseau
Zacznijmy od Super 8, filmu przenoszącego nas pod koniec lat 70., w erę kręcenia amatorskich nagrań na taśmie Super 8mm, królującej jeszcze przed zapisem wideo (filmów poświęconych oczywiście zombie – dziesięć lat po Nocy żywych trupów Romero filmy exploitation święcą triumfy). Akcja toczy się w małym miasteczku, w którym wszystko jest jak dawniej – nad bezpieczeństwem ulic czuwa dobry szeryf, dzieci starają się słuchać rodziców i dozwolone są niewinne żarciki z ludzi z otyłością. Wszystko to skąpane w ciepłym świetle, chwilami oślepiającym widza przez nadużywany przez reżysera efekt flary, trwa i nic właściwie tej atmosfery nie jest w stanie naruszyć, nawet nadejście kosmity i walczącego z nim wojska. Prawdziwym wrogiem jest bowiem właśnie wojsko – obcy, korzystający z torów kolejowych przechodzących obok miasteczka. Reżyser operuje tylko tymi dwoma planami – prowincjonalnego miasteczka z jego wewnętrznymi, lokalnymi problemami i Armii zainteresowanej wyłącznie własnym interesem (kamuflowanym jako interes państwowy, a nawet planetarny) i powodowanej czystą żądzą czynienia krzywdy. Dla mieszkańców Kosmos i Waszyngton zdają się być tak samo odległe.
W tej sytuacji nawet wykorzystywanie własnych dzieci jako pionków w walce między okrutnymi ojcami blednie, ponieważ „wszystko w końcu jakoś się rozwiąże”. I tak zresztą się dzieje, jako że widz na film patrzy oczami dzieci, a dzieci, jak powszechnie wiadomo, są niewinne i posiadają naturalną zdolność do rozróżniania dobra i zła. Zgodnie z prastarą logiką, dziecko będzie też potrafiło komunikować się z Obcym, pełniącym tu rolę Dobrego Dzikusa, ponieważ porusza się głównie w rejestrze emocjonalnym, o którym nie zapominają również istoty z Kosmosu, czujące, że sprawiedliwość jest wartością niezależną od pochodzenia gatunkowego.
W czasie niepohamowanego postępu badań naukowych i gwałtownego rozwoju technologii jedynie dzieci nie utraciły jeszcze kontaktu z tym, co naprawdę ważne. Mamy więc wizję Dawnego Wieku, Wieku Szczęśliwości, sytuującego się gdzieś między dzieciństwem a krainą Dobrych Dzikusów, utopijnego projektu antyoświeceniowego, powrotu do niedojrzałości (jak najbardziej z własnej winy), w której małe, zamknięte wspólnoty będą żyć długo i prosperować, jeżeli zostaną tylko pozostawione samym sobie. Oświecenie rozumiane jako apologia postępu prowadzi jedynie do zepsucia moralnego i fanatycznej żądzy władzy, a kapitalizm do zagubienia podstawowych wartości znanych amerykańskiej prowincji.
Ta wizja wydaje się bardzo odległa od wizji absolutnej inności znanej z Solaris Stanisława Lema, w której grozę budzi nie zaawansowanie techniczne/biologiczne, ale całkowita nieprzejrzystość obcej formy istnienia. Stephen Hawking zaś w niedawnych publikacjach pisał o tym, że prawdopodobnie jedyną formą komunikacji z istotami pozaziemskimi będzie przemoc, której doświadczymy od obdarzonych lepszą technologią bezdomnych włóczęgów rozpaczliwie szukających niszy ekologicznej po surowcowym wyczerpaniu ich światów. Lem idzie chyba jednak jeszcze dalej, ponieważ przemoc, której doświadczają ludzie od wirującego oceanu-planety, wydaje się właściwie wyłącznie przypadkowa, niezwiązana z ich obecnością. Z tego powodu nasze wysyłanie w Kosmos złotych tabliczek z obrysami sylwetek ludzkich i strzałkami kierującymi kosmitów w stronę naszej planety (czy rzeczywiście chcemy ich spotkać?) może wydawać się nieco naiwne, chyba że założymy, że Obcy będą posiadać chwytne łapy i oczy, w których będziemy mogli się przeglądać jak mały bohater filmu Super 8.
„Wspaniała mieszanka”
Już sam tytuł Kowbojów i Obcych wskazuje na kampowy charakter filmu. Rzeczywiście trzeba przyznać, reżyser absolutnie niczego nie udaje – poza tytułowymi bohaterami widz nikogo nie uświadczy. Pojawiają się co prawda Indianie, ale właściwie nie da się ich oddzielić od kowbojów, a poza tym są tak głupiutcy i śmieszni, jak szlachetna tradycja westernu nakazuje. Osobliwość filmu zgrabnie ujmuje producent, Steven Spielberg, w jednym z wywiadów: „Gdyby byli tam sami kowboje, byłaby to całkiem niezła historia z kowbojami, gdyby byli tam tylko kosmici, byłaby to dobra historia z kosmitami – ale gdy zmiesza się je dwie, wychodzi z tego naprawdę wspaniała mieszanka”. Choć osobiście nie podzielam zachwytu Spielberga, to sam pomysł jest dość imponujący, ponieważ stanowi połączenie najbardziej klasycznych gatunków Hollywood.
W ekranizacji mało znanego komiksu historia tajemniczym nieznajomym wchodzącym do saloonu w małym miasteczku przeplata się z opowieściami o porywających ludzi Obcych, którzy wykorzystują ich później jako niewolników i króliki doświadczalne. Statki kosmitów (interpretowane kiedyś przez Junga jako symbole pełni, mandale) spadają na spokojnych mieszkańców miasta nagle i niespodziewanie. Jedynie kowboje mogą uratować niewinną ludność. Pośrodku znajduje się główny bohater, usiłujący nieprzyjaznym przybyszom odebrać swoją kobietę, o czym na początku filmu nie wydaje się pamiętać, ponieważ dopadła go amnezja spowodowana obrzydliwymi eksperymentami wykonywanymi na nim przez Obcych (co również stanowi klasyczny wątek s-f).