Doświadczenie socrealizmu

Do codziennego języka młodzieży, ale też innych grup wiekowych, chyba już na stałe weszły pojęcia retro, vintage, revival. Powroty przebrzmiałych i zapomnianych mód, trendów i stylów stały się na tyle regularnie występującym zjawiskiem w popkulturze, […]


Do codziennego języka młodzieży, ale też innych grup wiekowych, chyba już na stałe weszły pojęcia retro, vintage, revival. Powroty przebrzmiałych i zapomnianych mód, trendów i stylów stały się na tyle regularnie występującym zjawiskiem w popkulturze, że dotarły również do samoświadomości jej uczestników. Wiele tych revivali ma przy tym zakres jeśli nie globalny, to przynajmniej transkulturowy charakter, dotyczy bowiem społeczeństw po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, a czasem i w innych regionach globu. W odróżnieniu od nich zdarzają się też nawracające mody o charakterze lokalnym. Za taką można uznać na pewno kiełkującą w latach dziewięćdziesiątych, a obecnie powszechną wśród młodego pokolenia popularność socrealizmu. Od dawna kupić można kalendarze z reprodukcjami plakatów z lat pięćdziesiątych, DVD z filmami z epoki, a nagrania Kroniki Filmowej dołączane są do poczytnych tygodników. Na tym tle szczególną popularnością cieszy się architektura socrealistyczna: w Krakowie Nowa Huta, w Warszawie Pałac Kultury i Nauki oraz Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa.

Jak ugryźć miasto?

Właśnie tej ostatniej poświęciła swoją książkę Martyna Obarska. Wydawać by się mogło, że temat jest już nieźle opisany: bez trudu znajdziemy książki o historii MDM-u, jego architekturze, masowych spektaklach władzy ludowej odbywających się na Placu Konstytucji, albumy prezentujące robotniczą dzielnicę – zarówno w latach jej świetności, jak i współcześnie. Jednak większość z tych opracowań ma charakter albo popularyzatorski, albo historyczny czy historyczno-artystyczny. O ile każdemu łatwo dotrzeć do charakterystyk poszczególnych detali architektonicznych i rekonstrukcji założeń urbanistycznych, o tyle mało kto zastanawia się, jak w realizacji tych wszystkich projektów i założeń odnajdywali się ludzie: mieszkańcy, pracownicy, spacerowicze. Tę lukę stara się wypełnić książka MDM. Między utopią a codziennością.

Antropologia miasta w Polsce dopiero raczkuje, przy czym badania pozostają w tyle za rozważaniami teoretycznymi. Obarska musiała się zatem zmierzyć z brakiem wyraźnie ukonstytuowanego pola tej subdyscypliny. W tym celu odwołała się do chicagowskiej socjologii miasta, do esejów Georga Simmela, wreszcie do rozważań nad codziennością Michela de Certeau. A że materiałem, którym się posługiwała, były dokumenty osobiste (zapiski, pamiętniki, dzienniki) i literatura piękna, sięgnęła również po antropologię pisma. Rozmach metodologiczny jest niewątpliwie bardzo mocną stroną tej książki.

Innym problemem, któremu autorka musiała stawić czoło, jest antymiejskie i antymieszczańskie nastawienie polskiej kultury. Bez zwrócenia uwagi na ten aspekt, antropologiczna praca o mieście byłaby niepełna. Na szczęście MDM. Między utopią a codziennością przedstawia tę kwestię dosyć wyczerpująco. Przypomnijmy, że polska kultura zdominowana jest przez dwa nurty, ludowy i szlachecki (czy też wiejski i dworkowy). W pierwszym przypadku wieś i lud są esencją polskości i solą ziemi, skarbnicą tradycji i mądrości, żywicielami i obrońcami, światem prostych wartości i zdrowego życia. W drugim to dwór i szlachta w swoim etosie kodyfikują wartości takie jak znaczenie rodowodu, patriotyzm, przekonanie o powinności działania na rzecz innych klas społecznych. W przeciwieństwie do nich miasto jest siedliskiem obcych – Niemców lub Żydów – cynicznym światem pieniądza, handlu, władzy, a później także wyzysku w fabrykach, zatrutym środowiskiem zamieszkałym przez pożałowania godny tłum zdegenerowanych jednostek. To w takiej kulturze, dodatkowo przeoranej przez pięć lat wojny, Józefowi Sigalinowi i jego pracowni przyszło projektować w centrum Warszawy dzielnicę mieszkaniową dla robotników. Cennym, ale i kłopotliwym ideologicznie dziedzictwem czasów przedwojennych było doświadczenie WSM, czyli Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu.

MDM wielobarwny

Bardzo wartościową cechą książki jest zawarta w niej antropologiczna wrażliwość autorki. Obarska nie feruje wyroków, nie oskarża ani nie usprawiedliwia, co w pracach dotyczących lat stalinizmu zdarza się bardzo często. Pokazuje za to ideologiczne, instytucjonalne i ekonomiczne uwikłania wszystkich uczestników budowy MDM-u, na przykład dylematy architektów, na ile mogą wykorzystać awangardowe rozwiązania funkcjonalistyczne, a na ile muszą podporządkować się obowiązującej doktrynie realizmu socjalistycznego. Na stronach pracy Obarskiej mamy do czynienia z żywymi ludźmi o rozmaitych trajektoriach życiowych i wyborach ideowych, a nie z abstrakcyjnymi projektami.

Obserwujemy niemal na własnych oczach budowę dzielnicy, czytając relacje zarówno pisarzy, jak i zwykłych warszawiaków. Zaskakuje rozstrzał opinii: jedni są zachwyceni i entuzjastycznie włączają się w ciężkie roboty, drudzy chwalą wybrany model, ale mają zastrzeżenia co do jego realizacji, inni są bardziej sceptyczni wobec socrealistycznego stylu modernizacji. Wreszcie są i tacy, którzy nostalgicznie wspominają przedwojenną Marszałkowską. Co godne podkreślenia, Obarska daleka jest od częstego błędu idealizacji okresu międzywojnia i przypomina, że choć Marszałkowska mogła mieć wówczas bardziej ludzki, a mniej monumentalny charakter, to dla gnieżdżących się w ciasnych mieszkaniach i oficynach ubogich warszawiaków życie tam było koszmarem.

Szalenie ciekawa jest też dynamika zmian postaw przyjmowanych wobec MDM-u wywoływanych przemianami politycznymi. Dzielnica zaczęła być krytykowana jeszcze zanim powstała (a przypomnijmy, że zrealizowano i tak tylko około jednej trzeciej planu), a krytyka ta wzmogła się w czasie popaździernikowej odwilży i potępienia stalinizmu. Z jednej strony oficjalne dyskursy wpłynęły na życzliwość ludności stolicy dla MDM-u, z drugiej zaś przyczyniły się do utożsamienia tego rejonu z błędami, a nawet zbrodniami czasów kultu jednostki. Obraz malowany przez autorkę okazuje się zaskakująco wielobarwny w porównaniu z obecną szarością kamienic przy placu Konstytucji.

W stronę życia codziennego

Książka pozostawia znaczny niedosyt. Wydaje się, że zaproponowana eklektyczna metodologia pozwalała na znacznie szersze ujęcie tematu. Gigantomania placu Konstytucji przesłania uroki kameralnego i przytulnego placu Zbawiciela. Także powszednie praktyki społeczne mieszkańców dzielnicy domagają się dokładniejszej analizy, a nie tylko anegdotycznej wzmianki o zwisających z okien kurach przeznaczonych na obiad. Książka jest otwarciem nowej perspektywy spojrzenia na MDM, perspektywy zogniskowanej na doświadczeniu ludzi, którym przyszło żyć w otoczeniu skonstruowanym w myśl utopijnych wzorców i panującej ideologii. To otwarcie na ludzki wymiar w badaniach miasta jest fundamentalne.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa