DOMARADZKI: Zimna wojna na własne życzenie
Jeśli w polityce zagranicznej przeważać będą kwestie historyczne, może się okazać, że nikt nie będzie nas przepraszać, a po prawdę historyczną znowu wyruszymy do Moskwy
W ostatnim tygodniu dwa wydarzenia rzuciły więcej światła na obecny stan polsko-ukraińskich relacji. Najpierw wywiadu dla RMF FM udzielił były prezydent Ukrainy Viktor Juszczenko, a następnie stan relacji dwustronnych w wymiarze polityki historycznej ocenił wiceprezes IPN dr Jarosław Szarek. Chociaż nie są oni głównymi decydentami, ich słowa zarysowują stanowiska, które zdają się przybierać na sile po obu stronach granicy. Z jednej strony Juszczenko akcentował proporcjonalność znaczenia Armii Krajowej i UPA dla Polaków i Ukraińców, a także odnosił się do aktywności Józefa Piłsudskiego jako źródła inspiracji dla Stepana Bandery. Stanowisko Juszczenki, nie powinno dziwić pamiętając, że to właśnie on był najbardziej nacjonalizującym ukraińskim prezydentem. To on uznał UPA za ruch wyzwoleńczy, a Stepana Banderę za bohatera narodowego. Nie wolno jednak przy tym zapominać, że jest to były prezydent, a także, że nacjonalistyczna retoryka, wyprowadziła go na margines ukraińskiej polityki. Dzisiaj, w pomajdanowej rzeczywistości, jego argumenty mogą znaleźć podatny grunt w procesie ukraińskiej emancypacji narodowościowej, lecz nic nie wskazuje na to, aby on sam stał się ponownie istotnym graczem na ukraińskiej scenie politycznej.
Popatrzmy jednak na własne podwórko. Z jednej strony Polsce, zgodnie z myślą Giedroycia, była i jest potrzebna niepodległa Ukraina, wzmacniająca bezpieczeństwo Polski przez kształtowanie pożądanego otoczenia międzynarodowego, które sprzyja naszemu rozwojowi. Z drugiej strony, mamy też przeświadczenie, że ta nowa, niepodległa Ukraina musi być skonstruowana na naszą modłę. Mamy tu do czynienia z rodzajem romantyzującego prometeizmu – przekonania, że „My” tę Ukrainę jesteśmy w stanie w jakiś sposób ukształtować. Właśnie w polityce historycznej najlepiej widać tą sprzeczność. Dzisiejsza polityka historyczna w relacjach polsko-ukraińskich przypomina próbę łączenia oleju z wodą. Z jednej strony emancypacja narodowa jest nierozerwalną częścią procesów narodowotwórczych. Potrzebuje ona panteonu narodowego heroizmu, w którym przez rytualne obmycie z grzechów następuje mitologizacja bohaterów. Bez tego panteonu istnienie Ukrainy będzie kwestią dyskusyjną, tak samo jak bezpieczeństwo za naszą wschodnią granicą. Z drugiej strony w Polsce jest oczekiwanie wobec Ukrainy, że wykaże się dojrzałością historyczną równą państwom członkowskim Unii Europejskiej. Paradoks jednak polega na tym, że nawet Niemcy – uznawane za wzór tejże dojrzałości historycznej – nie zawsze są w stanie zaspokoić naszych oczekiwań, więc aktualne pozostaje pytanie – czy to powinna być główna oś wzajemnych relacji?
W swoim wywiadzie wiceprezes IPN postawił hipotezę, że IPN znajduje się w stanie zimnej wojny z Ukrainą. To bardzo smutna diagnoza pokazująca obecny stan relacji w wymiarze polityki historycznej. Należy się jednak zastanowić czy w naszym interesie leży, aby praktyczny wymiar wzajemnych relacji był kształtowany na tym poziomie? W wypowiedzi prezesa Szarka jest coś wybitnie niepokojącego. Pomijając detale dotyczące wzajemnych relacji w tym konkretnym wymiarze, warto się zastanowić czy stawianie znaku równości między Niemcami i Ukraińcami w kontekście odpowiedzialności za winy jest trafną postawą, szczególnie w obecnym kontekście międzynarodowym i politycznym.
Nie chodzi tutaj tylko o wymiar krzywd, ponieważ ich mierzenie jest bezproduktywne, ale o traktowanie Ukraińców i Niemców jako równych podmiotów, które posiadają takie same prawa i obowiązki. O ile z perspektywy prawa międzynarodowego tak jest, to w rzeczywistości jedno z tych państw było sprawcą największej tragedii w historii XX wieku, ale jednocześnie stanowi potęgę gospodarczą i siłę napędową integracji europejskiej, a przy tym przyjęło poczucie winy do swojej psychologii narodowej i kultury politycznej. Ukraina z kolei jest dopiero na etapie raczkującego procesu państwotwórczego, który z trudem, przy udziale zagranicznej pomocy, utrzymuje swoją niezależność. Stawianie Ukrainy w szeregu z Niemicami to nic innego jak wylewanie dziecka z kąpielą. Jeżeli będziemy akcentowali tylko kwestie historyczne we wzajemnych relacjach, to zaraz może się okazać, że nie będzie miał kto nas przepraszać, bo po prawdę historyczną znowu będziemy musieli iść do Moskwy i zastawiać się czy rzeczywiście – zgodnie z kolejną obowiązującą rosyjską narracją historyczną – UPA byli zbrodniarzami czy bohaterami.
Stosunki polsko-ukraińskie przechodzą proces przewartościowania. W oficjalnych relacjach politycy starają się zachować poprawność polityczną, Polska nadal popiera proeuropejski wybór Ukrainy i dalej nalega na przeprowadzenie stosownych reform, które przybliżyłyby Kijów do Europy, a prezydent Poroszenko podkreśla, że historia to sprawa historyków. Jednak polityka historyczna staje się ważnym elementem polityki wewnętrznej. Na Ukrainie, cicha zgoda na lansowanie Juszczenkowego poglądu zapewnia Poroszence spokój w wymiarze ideowego konstruowania ukraińskiej tożsamości i pozbawia broni środowiska nacjonalistyczne. Natomiast w Polsce, lata politycznego aktywizmu wobec Kijowa zostały zastąpione walką o historię. Pozostaje to jedyna płaszczyzna wzajemnych relacji, którą cechuje namacalna dynamika. Jednak nie w poszukiwaniu obopólnych korzyści, ale dla zaspokojenia celów polityki krajowej – w obu przypadkach.
Myślę jednak, że Polska – jako państwo, które posiada wielowiekową tradycję państwowości, a jako członek UE również wartości zjednoczonej Europy, do której Ukraina dąży – powinna znaleźć dystans do samej siebie. Nie chodzi o to, że Polacy mają zapomnieć o krzywdzie wyrządzonej przez ukraińskich nacjonalistów, czy w ogóle o trudnej przeszłości, ale o to, że na prawdziwą i głęboką debatę o historii przyjdzie czas wtedy, kiedy będziemy mieli równorzędnego partnera po swojej wschodniej stronie, a na chwilę obecną takiego nie ma.
Zdjęcie: Lwów – Cmentarz Orląt Lwowskich, Wikimedia Commons
Spasimir Domaradzki, politolog, wykładowca na Uczelni Łazarskiego, od lat współpracuje z Res Publiką.