DOMARADZKI: Bułgaria po trzydziestu latach – łatana demokracja
W Bułgarii Unia Europejska nie jest postrzegana jako wspólny projekt, ale jako kroplówka zapewniająca rządowi spełnianie społecznych oczekiwań
Pierwsze wrażenia po wylądowaniu w Sofii jak w kalejdoskopie obejmują całokształt 30 lat bułgarskiej transformacji. Nowy terminal 2, ze swoimi rękawami i szerokimi korytarzami, oferuje standard na poziomie jednych z lepszych lotnisk na świecie. Lotnisko jest dobrze skomunikowane z miastem za pomocą nowej linii metra, autobusami i względnie tanimi taksówkami, którymi do centrum można dojechać dwupasmową drogą szybkiego ruchu. W drodze do centrum nowoczesna architektura ze szkła i metalu miesza się z blokowiskami z okresu komunizmu, pozostającymi świadkami ostatnich 30 lat.
Dłuższe spojrzenie na te architektoniczne relikty poprzedniego systemu pozwala dostrzec 3 główne cechy minionych 30 lat. Dawniej te bloki urzeczywistniały materialną równość, teraz uosabiają postkomunistyczną nierówność. Bogatsi właściciele mieszkań w blokach z wielkiej płyty, których stać na renowację swoich mieszkań, również mogą sobie pozwolić na zmniejszenie energochłonności przez zewnętrzną termoizolację. Brak jakichkolwiek stosownych regulacji w tym zakresie dał właścicielom wolną rękę co do wyboru koloru, materiału i grubości izolacji. Choć przeważnie w stonowanych kolorach, te izolacyjne łatki kontrastują z zabrudzonym i zardzewiałym tłem elewacji budynków tych właścicieli, których nie stać na zewnętrzne ocieplenie.
Bloki z wielkiej płyty w Bułgarii z czasów komunizmu, stawiane przede wszystkim w latach 70. i 80. ub.w., miały pięćdziesięcioletnią gwarancję i ten czas pozostawił na nich swoje wyraźne piętno.
Jednak, w odróżnieniu od Europy Środkowej, gdzie ocieplenie budynków jest zazwyczaj przedsięwzięciem wspólnotowym, jednoczącym (na dobre i na złe) wszystkich mieszkających w budynku, w Bułgarii ta kwestia nigdy nie zainicjowała namiastki wspólnotowości. Nawet jeśli termomodernizacja budynków nie musi być polityką publiczną, to wśród Bułgarów jest sprawą całkowicie prywatną. Termoizolacyjne łaty na budynkach obrazują nierówności społeczne, brak jakiejkolwiek kontroli ze strony państwa i bezgraniczną samowolę.
Europejskie pieniądze, bułgarskie drogi
Członkostwo w Unii Europejskiej jest jednym z większych, jeśli nie największym, osiągnięciem Bułgarii na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Chociaż przystąpiła do niej w 2007 r., Bułgaria jest nadal objęta Mechanizmem Współpracy i Weryfikacji (MWW), który monitoruje sytuację w kraju pod kątem wymiaru sprawiedliwości, walki z korupcją i zorganizowaną przestępczością. Oficjalnie przedstawiany jako niegroźny, mechanizm ten dostarcza informacje pozostałym państwom członkowskim, mające wpływ na perspektywę członkostwa w strefie Schengen czy też euro. W ten sposób, niezależnie od swoich wysiłków, Bułgaria pozostaje poza tymi wymiarami integracji europejskiej. Formalnie jest pełnoprawnym członkiem UE, jest to jednak ułomne członkostwo.
Najbardziej namacalnym wymiarem członkostwa, który nieustannie jest eksploatowany przez bułgarski rząd, jest poprawa infrastruktury. Jakiś czas temu, zaskoczony fenomenem reelekcji Bojko Borisowa, zapytałem bliską mi osobę, dlaczego ludzie go popierają. Z nieskrytą szczerością odpowiedziała, że za jego rządów przynajmniej drogi są budowane. W ten sposób stosunki Bułgarii z instytucjami UE są wykorzystywane przez rządzących do budowania swojego kapitału politycznego w oparciu o realizację swoich obowiązków. Unia nie jest postrzegana jako wspólny projekt, ale jako kroplówka zapewniająca rządowi spełnianie, skądinąd skromnych, społecznych oczekiwań.
W 2013 r., po 40 latach, autostrada Trakia została oficjalnie oddana do użytku przez premiera, który tym samym uzyskał wdzięczność godną jednoczyciela narodu. Dzisiaj, na wielokilometrowych odcinkach, droga jest tak nierówna, że samochody jadące wolno poruszają się lewym pasem, a kierowcy chcący je wyprzedzić muszą robić to prawym pasem – mam nadzieję, że ze świadomością, że wiąże się to z ryzykiem dla aut i ich zdrowia. Najwyraźniej instytucje państwowe ignorują problem, zapewne w obawie przed politycznymi konsekwencjami dla wizerunku narodowego jednoczyciela.
Gdy człowiek zjedzie z autostrady, bułgarskie drogi również przypominają o ostatnich 30 latach. Niekończące się łatki oraz ich nierówna nawierzchnia są skutkiem częściowych i źle wykonanych remontów drogowych. Receptą na takie drogi są obowiązujące, niepisane zasady. Podwykonawcy wykonują marnie prace zlecone przez biznesmenów powiązanych z lokalną administracją. Kontrola jakości jest fikcyjna, a standardy – „do negocjacji”. Bezpośrednie przełożenie na gospodarkę przejawia się w większym popycie na SUV-y.
Demograficzna apokalipsa
Trzydzieści lat temu Bułgaria oczekiwała narodzin swojego 9-milionowego obywatela. W 2018 r. zgodnie z danymi Narodowego Instytutu Statystycznego liczba obywateli wynosi 7 000 039 i wykazuje tendencję spadkową. Dla przykładu w Rwandzie, w okresie 1990–1995 populacja zmniejszyła się z 7,2 do 5,9 mln, wliczając w to ludobójstwo ponad 800 tys. osób.
Co ważniejsze, w odróżnieniu od wielu państw Półwyspu Bałkańskiego w ciągu ostatnich 30 lat Bułgaria nie była ogarnięta wojną, nie utraciła ludności w sporach terytorialnych, przystąpiła za to do NATO i UE, a dobrobyt zwiększyła sześciokrotnie. Z drugiej strony załamanie się bułgarskiej demografii doprowadziło do tego, że ONZ w swoich prognozach przewiduje, że przy utrzymującej się tendencji spadkowej do 2050 r. populacja zmniejszy się do 3,5 mln osób, czyli do liczby równej bułgarskiej populacji w czasach uzyskania niepodległości od Imperium Osmańskiego w 1878 r.
Przyczyn tego trendu jest wiele. Załamanie się systemu opieki zdrowotnej w latach 90., brak perspektyw, ruch bezwizowy w strefie Schengen od 2001 r. i wolność przepływu osób wewnątrz UE, upadek tradycyjnego modelu rodziny i malejąca dzietność to tylko część powodów. Dla każdego z nich można znaleźć wytłumaczenie związane z transformacją, gospodarką, społecznymi czy unijnymi relacjami, lecz nie jest to istotne.
To, co ma znaczenie, to fakt, że żaden z bułgarskich rządów nie uczynił niczego, aby odwrócić ten proces. Od przełomu XX i XXI w., kiedy premierem był Iwan Kostow, entuzjastycznie zachęcający współobywateli do wyjazdu po zniesieniu wiz w strefie Schengen, wyludnianie się kraju jest dla władz dobrodziejstwem, a nie przekleństwem. Martwe dusze na listach wyborczych, zmniejszony popyt na pracę i opiekę społeczną pozwalają rządowi całkowicie zaniedbywać życie zwykłych obywateli oraz majstrować przy wyborach tak, aby było to dla niego korzystne.
Żaden z rządów nie dostrzegł powagi sytuacji i wszystkie są tak samo odpowiedzialne za najgorszą sytuację demograficzną nie tylko na Bałkanach, ale i w Europie. Dzisiaj rząd Borisowa, ignorując coroczne statystyki, stosuje tani PR, prowadząc cykliczne kampanie propagandowe podkreślające wzrost liczby powrotów Bułgarów z zagranicy. Osobiste wybory setek czy kilku tysięcy osób nie odwrócą fali demograficznej apokalipsy. Nie ma również powodów, żeby wierzyć, że ten problem stanie się priorytetem dla władzy, skupionej na zagospodarowywaniu krajowego dobrobytu.
Intelektualna śmierć społeczeństwa
Łatwo jest krytykować istniejącą rzeczywistość zza granicy, ale o wiele ważniejsze jest to, jak ludzie na miejscu ją odczuwają. Dzieciństwo, pokora i cierpliwość to trzy filary podsumowujące ostatnie 30 lat według bułgarskiej aktorki Sylwii Lulczewej, która udzieliła wywiadu dla bułgarskiej telewizji publicznej.
Idąc tropem jej metafory dla bułgarskiej transformacji jako dzieciństwa, to jest ono strasznie długie. Trzydziestolatek jest nie tylko pozbawiony wyrozumiałości otoczenia z okresu dojrzewania, ale jest także w pełni odpowiedzialny za swoje czyny. Stąd zapewne matczyna pokora pozostaje jedynym stanem psychicznym, który jest w stanie oswoić otaczającą rzeczywistość.
Jednak w bułgarskiej rzeczywistości pokora przeistacza się w podporządkowanie, ponieważ wszechobecne państwo, ze swoimi formalnymi i nieformalnymi powiązaniami, może złamać każdego. Historia znanego bułgarskiego poety Nedjałko Jordanowa, który jest celem sterowanego śledztwa ze względu na aktywność publiczną swojego syna, może przerazić każdego. Inteligencja, która jest nadal uzależniona finansowo od państwa, woli odgrywać rolę posłusznego wyjaśniacza istniejącego systemu. Cierpliwość Lulczewej nie jest cierpliwością w nadziei na lepszą przyszłość, osiągniętą wspólnym wysiłkiem do poprawienia rzeczywistości, ale cierpliwością trwania w systemie dryfującym bez określonego kierunku. Wymaga on jedynie podporządkowania i uległości, a nie wolnych i kreatywnych umysłów działających dla wspólnego dobra.
Ostatnie 30 lat dostarczyło też przykładów nadziei. Protesty z 1997 r. jednoznacznie wskazały drogę Bułgarii w kierunku NATO i UE. Również w 2013 r. społeczeństwo przeciwstawiło się wyborowi Delana Peewskiego, będącego uosobieniem całego zła w bułgarskiej polityce, na stanowisko szefa Bułgarskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (odpowiednika polskiego ABW).
Niestety nawet w tym przypadku układ władzy wyciągnął wnioski. Bezpardonowy sposób wyboru Iwana Geszewa na stanowisko prokuratora generalnego przy wsparciu „alternatywnych protestujących” zbrukało ideę protestów jako narzędzia społecznego wyrażania opinii. Płatne protesty zrelatywizowały samą ideę manifestacji publicznych, pozbawiając społeczeństwo jednego z swoich najważniejszych narzędzi kontroli władzy.
Między lustracją i transformacją
Rocznice wymagają podsumowania. Pięć lat temu, w swoim przemówieniu z okazji 25. rocznicy upadku komunizmu w Bułgarii, opublikowanym na łamach „Res Publiki”, ówczesny prezydent Plewneliew podjął się próby oceny przeszłości. Dostrzegając potrzebę lepszego docenienia ostatniego ćwierćwiecza, odniósł się do niektórych z podstawowych słabości bułgarskiej transformacji, wśród których brak odpowiedniej lustracji i drapieżna prywatyzacja odegrały kluczową rolę.
Na przestrzeni ostatnich 30 lat sprawa lustracji nigdy nie była priorytetowa, wzmagając w ten sposób poczucie społecznej niesprawiedliwości i podważając legitymizację postkomunistycznych elit. Wyrywkowe wysiłki rozprawienia się z przeszłością nie tylko nakreśliły charakter bułgarskiej transformacji, ale także wzmogły powszechne przekonanie o ich płonności.
Na skrzyżowaniu lustracji i prywatyzacji powstał potransformacyjny system polityczny, który umożliwił starym, zdyskredytowanym elitom politycznym nie tylko przetrwanie zmiany, ale zdefiniowanie się na nowo jako ojców chrzestnych nowego systemu politycznego, który ustanowili na własną modłę.
Badanie The Generation of Transition in Eastern Europe, a Closer Look „pokolenia transformacji” trafnie uchwyciło hierarchię społecznych wartości w społeczeństwie bułgarskim. „Kombinacja niskiego poziomu społecznego oraz instytucjonalnego zaufania, połączona ze słabą wiarą w aktywność polityczną i obywatelską, jak również nierealistycznie wysokie oczekiwania względem państwa stanowią bombę z opóźnionym zapłonem”. Niska wiara w instytucje demokratyczne oraz niski poziom kultury politycznej zwiększają podatność obywateli na antydemokratyczne formy rządzenia. W ten sposób finansowe bezpieczeństwo, konszachty i korupcja wspinają się po drabinie wartości”.
Debata o trzydziestoleciu
Dzisiaj, w debacie oceniającej ostatnie trzy dekady bułgarskiej historii, dominują dwie narracje. Pierwsza koncentruje się wokół rozczarowania transformacją polityczną i jest zdecydowanie krytyczna wobec obecnego modelu politycznego. To skrajnie krytyczne podejście jest równoważone przez rzekomo pozytywny rozwój gospodarczy. Zgodnie z tą ideą Bułgaria doświadcza nieprzerwanego wzrostu gospodarczego i nigdy nie była tak bogata, jak dzisiaj. Taka debata jest całkowicie daremna. Po pierwsze dlatego, że porównuje jabłka i skrzypce, a po drugie dlatego, że odrzuca możliwość dostrzeżenia wymiarów, w których państwo powinno się rozwijać.
Trzydzieści lat temu dyskusja publiczna nie koncentrowała się wokół wyboru modelu politycznego, który zapewni najlepszy wzrost PKB, lecz tego, jak uwolnić się od systemu i zbliżyć się do Zachodu, w nadziei na pluralizm polityczny, indywidualne wolności i gospodarczy dobrobyt. Jak pokazuje chiński model, demokracja nie jest niezbędna dla szybkiego wzrostu gospodarczego. Bułgarski model transformacji, w którym to komuniści zdemontowali system komunistyczny, utorował drogę dla „łatanej” rzeczywistości politycznej, w której demokratyczne rytuały są uzupełnione przez jednoznacznie niedemokratyczną codzienność.
Od 30 lat ten system ewoluuje, dojrzewa i się stabilizuje, wspierany dodatkowo przez UE. Dziś badanie korzeni tego system nie ma już większego sensu. Zamiast tego należy skupić uwagę na jego mechanizmach i umiejętności adaptacji wobec zewnętrznych i krajowych sił oddziaływania – w najlepszym wypadku na „łataną” demokrację.
Po 30 latach bułgarska polityka potrzebuje odkrycia dotyczącego podziału władz, zasady ich równowagi oraz niezawisłości wymiaru sprawiedliwości. Może do tego dojść tylko dzięki zwiększonej świadomości społecznej, presji publicznej na rządzących oraz odrzuceniu prymitywnego modelu polityki dominującego przez ostatnie trzy dekady. Odrzucenie obecności mutry (mafijnego rzezimieszka) w przestrzeni publicznej będzie dobrym punktem wyjścia dla kulturalnej, społecznej, politycznej i gospodarczej odnowy.
Spasimir Domaradzki – redaktor Res Publiki Nowej, ekspert w zakresie stosunków międzynarodowych. Były stypendysta Wilbur Foundation (Stany Zjednoczone) oraz Dialog Europa Center for Excellence (Bułgaria). Wieloletni obserwator wyborów z ramienia OBWE. Członek Prezydenckiego Programu Eksperckiego „Laboratorium Idei” 2013-2014.
Fot. Делян Ковачев via Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)