Do pełnego budżetu obywatelskiego krok po kroku
Z artykułem Wojtka Kębłowskiego polemizuje Marcin Gerwin. Sopocki model budżetu obywatelskiego jest jeszcze daleki od ideału i na dziś nie polecałbym kopiowania go w innych miastach bez licznych przeróbek. Doświadczenia z budżetem obywatelskim w Sopocie uważam […]
Z artykułem Wojtka Kębłowskiego polemizuje Marcin Gerwin.
Sopocki model budżetu obywatelskiego jest jeszcze daleki od ideału i na dziś nie polecałbym kopiowania go w innych miastach bez licznych przeróbek. Doświadczenia z budżetem obywatelskim w Sopocie uważam jednak za cenne i przydatne do promowania demokracji partycypacyjnej. Wojtek Kębłowski ma w artykule „Krytycznie o budżecie partycypacyjnym w Sopocie” w wielu punktach rację – na pewno przydałaby się autentyczna debata mieszkańców na temat zgłoszonych projektów, na pewno powinno się zadbać o włączenie jak najszerszego grona mieszkańców. Rozumiem oczekiwania Wojtka, że budżet obywatelski powinien funkcjonować w Polsce w co najmniej takiej formie, jak w Brazylii. Ja również bym sobie tego życzył. Niemniej jednak wydaje mi się, że coś istotnego mu umknęło.
Budżet obywatelski w Sopocie został wprowadzony w wyjątkowo niesprzyjających warunkach (w Sopocie mówimy „obywatelski” zamiast „partycypacyjny”, gdyż jest to prostsze do wymówienia, a określenie „partycypacyjny” nie dla wszystkich jest zrozumiałe). Sprzeciwiał się temu prezydent Sopotu, Jacek Karnowski, a to mogło już na samym wstępie zablokować całą inicjatywę. Udało się nam jednak przekonać do budżetu obywatelskiego radnych i opracować sposób na wprowadzenie go w życie przez radę. Jeden z radnych wspominał ostatnio, że po przegłosowaniu przez radę rezolucji, w której radni wyrazili chęć wprowadzenia budżetu obywatelskiego, „prezydent tak trzasnął drzwiami, że myślałem, że wypadną z futryny.” Wojtek Kębłowski wskazuje, że budżet obywatelski powinien opierać się na woli politycznej jak najszerszego grona aktorów. Zgadzam się całkowicie. Mamy tu jednak pewien kłopot, który polega na tym, że mieszkańcy Sopotu wybrali na prezydenta kogoś, kto wciąż nie wydaje się być przekonany do tego, że włączanie mieszkańców w podejmowanie decyzji w sprawach miasta to dobry pomysł. Budżet obywatelski będzie więc mógł rozkwitnąć w Sopocie dopiero wtedy, gdy wybierzemy na prezydenta osobę, która będzie bardziej przychylna realnej demokracji.
To nie jest tak, że brakuje krytycznej refleksji na temat organizacji budżetu obywatelskiego w Sopocie. Moje podsumowanie pierwszego sezonu, wraz z propozycjami zmian, można przeczytać tutaj. Nie każdą propozycję na usprawnienie procedury udaje się jednak wprowadzić. Nie działa to w taki sposób, że przynosimy pakiet rozwiązań, a prezydent i radni witają nas z otwartymi ramionami i mówią: „Super! Tak właśnie zrobimy!” Od strony teoretycznej łatwo jest prowadzić rozważania odnośnie tego, jak powinien wyglądać budżet obywatelski (również mnie samemu). Gdy się jednak pójdzie na spotkanie komisji Rady Miasta, szybko można się przekonać, że niektórych rozwiązań wprowadzić się nie da, gdyż po prostu nie zgadzają się na nie prezydent lub radni.
Wojtek Kębłowski zacytował mój komentarz do wyników głosowania „jest co świętować, gdyż widać, że budżet obywatelski się sprawdza, pomimo tego, że pozostało jeszcze sporo niedociągnięć do poprawienia”, sugerując, że jest to moja ocena całej procedury. Niezupełnie, gdyż są to dwie różne kwestie. Wynik głosowania drugiej edycji budżetu obywatelskiego w Sopocie to była dla nas spora ulga, ponieważ nasz projekt urządzenia Parku Grodowego uzyskał więcej punktów niż podobny projekt, który dopuszczał zabudowę na terenie parku (czemu się od lat sprzeciwiamy), a na pierwszym miejscu znalazł się inny sensowny pomysł – program segregacji odpadów. Sprawdziła się także metoda głosowania, dzięki której mieszkańcy mieli możliwość odrzucić projekt, który przy poprzedniej metodzie by przeszedł i stąd taki pozytywny komentarz. Natomiast sposób przeprowadzania budżetu obywatelskiego w Sopocie wymaga, w mojej ocenie, wielu zmian, o czym pisałem na przykład w artykule „O budżet obywatelski przyjazny dla mieszkańców”.
Nie bardzo rozumiem stwierdzenie Wojtka, w kontekście Sopotu, że należy „wykorzystywać doświadczenia i tradycje aktywizmu społecznego oraz wcześniejszych mechanizmów partycypacyjnych (rad sąsiedzkich lub osiedlowych, konsultacji społecznych itp.).” Ale jakie konkretnie doświadczenia? Przecież prowadzone do tej pory konsultacje społeczne były na tyle fatalne, że lepiej na nie spuścić zasłonę milczenia, a rady dzielnic czy osiedli nie istnieją w Sopocie w ogóle. Na wstępie przygotowań do drugiej edycji, przewodniczący komisji ds. budżetu obywatelskiego rozesłał zaproszenie do organizacji pozarządowych, by włączyły się w ustalanie zasad na ten rok. Przyszło kilka osób i to tylko na jedno spotkanie. U nas nie ma organizacji pozarządowych, które zajmują się demokracją lokalną. Choć nie powstał zespół z udziałem przedstawicieli organizacji pozarządowych, jak w Łodzi, to w spotkaniach komisji brali udział mieszkańcy i zgłaszali swoje uwagi.
Entuzjazm radnych w Sopocie przygasł nieco w ostatnim roku. W zasadzie trudno się im dziwić, gdyż zostali tyle razy wystrychnięci na dudka przez prezydenta, który nie realizował nie tylko wniosków komisji ds. budżetu obywatelskiego, lecz również postanowień z uchwały Rady Miasta, że ich wiara w to, że będzie można zrobić budżet obywatelski inaczej niż tylko w uproszczonej formie, osłabła. Niemniej początkowe propozycje ze strony części radnych były dobre – miało być Forum Mieszkańców, miały być grupy tematyczne, Fora Sąsiedzkie prowadzone przez mieszkańców i głosowanie po debacie publicznej (czyli rozwiązania, o których wprowadzenie upomina się Wojtek Kębłowski). Zostało to wszystko skasowane przez prezydenta i wspierających go radnych z ugrupowań PO i Samorządność.
Przy okazji każdej nowej edycji budżetu obywatelskiego w Sopocie staramy się poprawić jego jakość, krok po kroku. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że nie wszystko da się zrobić przy obecnym układzie politycznym i dlatego proponujemy takie zmiany, które uważamy za realne do wprowadzenia. Zasady budżetu obywatelskiego, które powstały w ramach Kongresu Ruchów Miejskich, są słuszne, jednak nie oznacza to automatycznie, że wzbudzą one zachwyt u radnych i prezydenta, którzy często patrzą na partycypację z innej perspektywy niż mieszkańcy (poza tym traktowałbym je raczej jako opis dobrej praktyki niż jako kryteria minimum). Demokracja partycypacyjna to w Polsce nowość i radni, burmistrzowie i prezydenci miast dopiero się jej uczą. Na dziś mamy w Sopocie, w Elblągu czy w Zielonej Górze jedynie uproszczone wersje budżetu obywatelskiego. Jest to jednak dopiero początek.