Byliśmy razem
Tragedia pod Smoleńskiem zjednoczyła naród. Polacy z góry i z dołu społeczeństwa, Polacy z lewa, Polacy z prawa – znów byli po prostu Polakami. Ci stojący przed Kancelarią Prezydenta i ci, którzy przemierzającą ulice Warszawy […]
Tragedia pod Smoleńskiem zjednoczyła naród. Polacy z góry i z dołu społeczeństwa, Polacy z lewa, Polacy z prawa – znów byli po prostu Polakami. Ci stojący przed Kancelarią Prezydenta i ci, którzy przemierzającą ulice Warszawy trumnę Kaczyńskiego śledzili w telewizji, stali się jednorodnym tłumem żałującym ogromnej straty.
Słuszne było współczucie, słuszna była żałoba. Smutek spowodowany ogromem i nagłością tej tragedii niejednemu nie pozwolił normalnie funkcjonować w sobotę i niedzielę. Oddawaliśmy honory, paliliśmy znicze, śpiewaliśmy hymny. Byliśmy razem.
Kolejne dni zaczęły pokazywać jednak, że tak naprawdę nie możemy, a nawet nie chcemy być razem za długo. I że żałoba nie może trwać aż tydzień. Zamknięte instytucje kultury, zamknięte teatry, odwołane festiwale i wykłady. Poniedziałkowe obowiązki w pracy i pierwsze komentarze – a może to ruscy, a może Tusk, a może to wina tajnych służb. Początek tworzenia mitu i brak umiaru w kreowaniu bohaterskich biografii. Decyzja o pochówku na Wawelu – „miejscu najbardziej godnym” dla tego, który zasłużył się Polsce i zginął w „bohaterskiej misji”.
Ale przecież to nie była bohaterska misja.
Strata jest ogromna. Żal i ból autentyczny tak samo, jak morze rozlanego wosku na Krakowskim Przedmieściu. Ale w melodii wygrywanej przez media i polityków zaczynają pobrzmiewać pierwsze fałszywe nuty. Pierwsze osoby odłączają od chóru i zaczynają rozglądać się na boki.
Grupa kilkuset osób demonstrowała we wtorkowy wieczór przeciwko pochówkowi Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Gazeta.pl na pierwszej stronie opublikowała wywiad z Wojciechem Eichelbergerem, który przestrzega, że „mitologizowanie tej tragedii jest bardzo niebezpieczne”. I ma całkowitą rację.
Dobrze, że nie jesteśmy już razem we wszystkim. To byłoby niezdrowe i niebezpieczne. Nie musimy nadmuchiwać balonu dopóty, dopóki nie pęknie. Śmierć Papieża pokazała nie tylko jak głęboko umiemy przeżywać narodową stratę, lecz także – jak szybko umiemy o niej zapominać.
Może zamiast tygodnia żałoby wystarczyłyby trzy dni? A po nich warto byłoby otworzyć teatry, otworzyć filharmonię, rozpocząć debaty. Porozmawiać, pokłócić się, poróżnić. Odbić się od dna i popłynąć naprzód. Zachowując w pamięci tragedię, ale nie dążąc do zamknięcia jej w pomniki, stadiony, ulice i mosty im. Lecha Kaczyńskiego.