Bukowiecki: Nie boję się silnego PiS, lecz jego bezczynności w kulturze
Prawo i Sprawiedliwość, mając bezwzględną większość w parlamencie, jest zdolne do przeprowadzenia reform, które od dawna były w sektorze kultury zapowiadane.
Nowy Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ktokolwiek nim zostanie, będzie musiał znaleźć rozsądną równowagę między coraz bardziej antysystemowymi nastrojami wyborców (potocznie: odbiorców kultury, właściwie: płatników netto na sektor kultury) a wrażliwością (i przewrażliwieniem) beneficjentów dofinansowań z budżetu państwa (potocznie: twórców kultury), tak aby obie strony – jako interesariusze resortu – chciały z nim w ogóle współpracować.
Jedni i drudzy, choć często odwołują się do podobnych wartości (wolności, godności, przyzwoitości, odpowiedzialności za sprawy wspólne itd.), będą oczekiwać od ministra kultury diametralnie różnych działań, mieszczących się na skali pomiędzy wywrotową rewolucją a pełnym zachowaniem status quo. Zapewne najdonośniejszy będzie głos dotychczasowych odbiorców, którzy korzystając z nadarzającej się zmiany politycznej, chcieliby stać się twórcami (objętymi dofinansowaniem ministerstwa), oraz tych dotychczasowych twórców, którzy chcieliby być twórcami jeszcze bardziej. Czarny scenariusz zakłada, że minister kultury ulegnie i da się zdominować którejś ze starych lub nowych grup interesu (kto nie stoi w kolejce po środki z ministerstwa kultury, ręka w górę).
Czytaj najnowsze wydania Res Publiki: o wychowaniu do innowacyjności, o potrzebie mocy i o radykalizmie miejskim. Wszystkie dostępne są na stronie naszej księgarni
Wariant optymistyczny – w który szczerze chcę wierzyć – przewiduje, że nowy minister kultury rzeczywiście, tak jak PiS wielokrotnie zapowiadało, weźmie odpowiedzialność za programowanie i jakość wykonywania polityki kulturalnej państwa. Przedstawiciele ustępującej koalicji PO-PSL podchodzili do sformułowania „polityka kulturalna” z dużą dozą nieufności i zakłopotania, tak jakby uprawianie takiej polityki było zadaniem wstydliwym albo zgoła kompromitującym. Tymczasem skoro w sektorze publicznym dysponujemy ograniczonymi środkami i nieograniczonymi potrzebami, a zarazem do zarządzania tym sektorem delegujemy polityków, to muszą oni – bo tego od nich oczekujemy i za to im płacimy – nieustanne dokonywać wyborów. Również w sektorze kultury.
Komu przyznać dotacje i czego oczekiwać w zamian? Czy, kiedy i jak interweniować w przypadku sporu instytucji kultury z jej samorządowym organizatorem? Jak wybrać lokalizacje pod nowe inwestycje, a jak zagranicznych partnerów do współpracy? Które zadania państwa przekazać organizacjom pozarządowym i zatrudnianym przez nie prekariuszom? Które grupy mobilizować do udziału w życiu kulturalnym? Dotychczas odpowiedzi na te pytania – jeśli w ogóle – były formułowane dopiero w reakcji na inicjatywy (i problemy), które „pojawiały się same”.
Prawo i Sprawiedliwość zapowiada, że zamierza zmienić logikę polityki kulturalnej z doraźnej i reaktywnej na zaplanowaną i proaktywną. Można się oczywiście krzywić, że to próba odgórnego narzucania twórcom „tematów rozprawki” albo wręcz sposób na stwarzanie problemów tam, gdzie ich (jeszcze!) nie ma. Warto jednak docenić prostolinijność w artykułowaniu tych intencji (nawet jeśli ich nie popieramy – będzie nam łatwiej z nimi polemizować), a także ucieszyć się, że dla nowego rządu kultura będzie ważna (gdyby nie była, nie poświęcanoby jej tyle uwagi i myślenia strategicznego).
Prawo i Sprawiedliwość, mając bezwzględną większość w parlamencie, jest zdolne do przeprowadzenia reform, które od dawna były w sektorze kultury zapowiadane i zawsze zderzały się z „brakiem woli politycznej”, a z punktu widzenia polityki państwa są niezbędne. By wymienić trzy, moim zdaniem najważniejsze pola dotychczasowych zaniechań: system funkcjonowania i finansowania mediów publicznych; ochrona domeny publicznej przy jednoczesnym poszanowaniu praw majątkowych do wytworzonych i/lub posiadanych dóbr kultury (sytuacja prawna Muzeum Czartoryskich w Krakowie to wierzchołek góry lodowej); uporządkowanie kompetencji poszczególnych resortów (dotychczas MKiDN chętnie wykorzystywało „argument bezsilności”, tłumacząc że w sprawach finansowych musi podporządkować się ministrowi finansów, a w kwestiach majątkowych – ministrowi skarbu).
Rolą dobrego ministra kultury nie jest udawanie, że wcale nie podejmuje decyzji za nas – bo podejmuje je, nawet jeśli nie chce tego przyznać. Nie jest też podejmowanie ich wyłącznie ad hoc – gdy las już płonie. Rolą dobrego ministra kultury jest natomiast – pozostańmy przy tej metaforze – profilaktyka przeciwpożarowa, czyli wypracowanie przejrzystych i dających się racjonalnie uzasadnić regulacji, które pozwolą nam uwierzyć, że swoich wyborów minister dokonuje istotnie w naszym imieniu, nawet jeśli my sami zdecydowalibyśmy inaczej. Dlatego nie podcinajmy skrzydeł wizji polityki kulturalnej proponowanej przez PiS, o ile tylko będzie to rzeczywiście polityka państwowa i propaństwowa, a nie partyjna i propartyjna.
W tym sensie ważnym sprawdzianem przyszłej polityki kulturalnej, zwłaszcza w swym wydaniu historyczno-rocznicowym, będą tegoroczne obchody Święta Niepodległości. Chciałbym wierzyć, że test 11 listopada wypadnie pomyślnie.
Łukasz Bukowiecki – kulturoznawca, historyk kultury, doktorant w Instytucie Kultury Polskiej UW, w latach 2011–2013 przez półtora roku sekretarz redakcji „Res Publiki Nowej”. Prowadzi stronę www.miastomuzeow.pl.
fot. Festiwal Sztuka Ulicy, Warszawa / autor: Ministry of Foreign Affairs of the Republic of Poland / cc flickr.com