Bukowiecki: Będziemy mądrzy? Kultura w Polsce po wyborach

Skoro kultura jest finansowana przez wszystkich (obywateli-podatników), ale i tworzona przez wszystkich (obywateli-twórców), to zastanowienia wymaga każdy system redystrybucji, który finansuje tylko niektórych.


Dwa telewizyjne spotkania przedwyborcze – Rozmowa o Polsce (19 października) i Debata liderów (20 listopada) – potwierdziły smutną prawdę o tym, że w polskim dyskursie publicznym kultura właściwie nie istnieje ani jako temat przemyślanych wizji politycznych, ani jako przedmiot zainteresowania mediów. Tym niemniej z powodu zmowy milczenia polityków, sztabowców i dziennikarzy kultura wcale nie znika z pola odpowiedzialności państwa (i samorządów). Co najciekawsze, istnieją politycy, którzy są skłonni o tym porozmawiać.

Jedną z nielicznych przed zbliżającymi się wyborami okazji do sensownej rozmowy o polityce kulturalnej była debata Kultura w Polsce 2015-2019, zorganizowana 14 października w głównej bibliotece Warszawy i województwa mazowieckiego przy ulicy Koszykowej, z udziałem ośmiorga kandydatów do parlamentu (siedmiorga kandydatów na posłów i jednego kandydata na senatora). W spotkaniu wzięli udział (podaję w kolejności alfabetycznej): Andrzej Anusz, kandydat na posła komitetu Kukiz’15 w okręgu Warszawa – powiaty podwarszawskie (20); Ewa Czeszejko-Sochacka, kandydatka na posłankę Platformy Obywatelskiej w okręgu Warszawa – miasto (19); Jakub Danecki, kandydat na posła Partii Razem w okręgu Sosnowiec (32); Piotr Gadzinowski, kandydat na posła Zjednoczonej Lewicy w okręgu Warszawa – miasto (19); Witold Kołodziejski, kandydat na posła z ramienia Prawa i Sprawiedliwości w okręgu Warszawa – miasto (19); Krzysztof Mieszkowski, kandydat na posła z listy Nowoczesnej Ryszarda Petru w okręgu Wrocław (3); Michał Strąk, kandydat na posła Polskiego Stronnictwa Ludowego w okręgu Warszawa – miasto (19); Piotr Waglowski, kandydat na senatora w okręgu Warszawa – Bemowo, Ochota, Ursus, Wola, Włochy (45).

Kompetencje. Politycy bez polityki
Było kameralnie (spośród ponad 1300 zaproszonych na Facebooku gości przyjście zadeklarowało 117 osób, a przyszło – około 30) i bez udziału kamer, co pozwoliło kandydatom na swobodniejsze wypowiedzi, zarówno pod względem długości (która nie była liczona w sekundach czasu antenowego), jak i treści (odbiegających od żargonu oficjalnych dokumentów programowych).

Wszyscy kandydaci byli merytorycznie i, by tak rzec, biograficznie przygotowani do rozmowy, w której mieli wziąć udział, bo od dawna działają jako aktywni twórcy lub organizatorzy kultury (choć oczywiście różnie była i jest oceniana ta ich działalność). Ewa Czeszejko-Sochacka jest menedżerką kultury (uczestniczyła m.in. w staraniach Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016) i współautorką (wraz z Zofią Ławrynowicz) programu wyborczego PO w części dotyczącej kultury. Witold Kołodziejski był przez trzy lata przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Krzysztof Mieszkowski jest kulturoznawcą, krytykiem teatralnym i dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu, Andrzej Anusz to postać zasłużona dla drugiego obiegu wydawniczego w PRL, a dziś wydawca książek i producent filmowy, Piotr Gadzinowski jest znany nie tylko jako polityk, lecz także jako dziennikarz i publicysta, Jakub Danecki pracował jako „robotnik kultury” i działa na rzecz wolnej kultury. Wyjątkową pozycję podczas spotkania miał Michał Strąk, który był nie tylko uczestnikiem debaty, lecz także współgospodarzem spotkania jako dyrektor biblioteki przy Koszykowej. Z kolei kandydat na senatora Piotr Waglowski to zaangażowany w sprawy społeczeństwa obywatelskiego prawnik, który m.in. „zatrzymał” ACTA i upomniał się o martwe zapisy ustawy o prawie autorskim (otworzył muzea fotografom amatorom, a biblioteki – osobom kserującym na własny użytek).

Kandydaci jawili się w tej debacie jako ludzie kompetentni, aczkolwiek w podwójny sposób działający poza polityką. Po pierwsze, właściwie dla każdego z nich najważniejszym punktem odniesienia w rozmowie o stanie kultury były jego/jej własne obserwacje i doświadczenia (również w parlamencie), a nie na przykład zapisy strategicznych dokumentów regulujących politykę kulturalną państwa. Głównie z tego powodu, że takich dokumentów po prostu nie ma. Warto przy tym zauważyć, że brak systemowych rozwiązań legislacyjnych szczególnie krytykowali ci kandydaci, których ugrupowania nigdy dotychczas nie uczestniczyły w pracach parlamentarnych (Kukiz’15, Nowoczesna, Razem), zaś przedstawiciele partii obecnych w sejmie (PO, PSL, PiS, SLD/ZL) byli w tym względzie bardziej elastycznymi pragmatykami. Po drugie, kandydaci nie byli zakładnikami oficjalnej polityki ugrupowań, które reprezentowali. Szybko okazało się, że w merytorycznej debacie o sprawach sektora kultury linie podziału rysują się inaczej niż sugerowałby to, podkreślający różnice między parlamentarną koalicją a opozycją, dyskurs medialny.

Finanse. Raz jeszcze o utowarowieniu kultury
Szczególne zdziwienie budziły te chwile, gdy Ewa Czeszejko-Sochacka (PO) aprobująco kiwała głową, gdy swoje propozycje przedstawiał Witold Kołodziejski (PiS). Przedstawiciele PO i PiS mówili jednym głosem zwłaszcza w sprawie przyszłości mediów publicznych (szczególnie telewizji), wtórował im zresztą kandydat lewicy, Piotr Gadzinowski. Wszyscy troje chcieliby zmienić status prawny Telewizji Polskiej ze spółki skarbu państwa w narodową instytucję kultury (względnie fundację prawa publicznego), ukształtować jej profil programowy (na bardziej misyjny, edukacyjno-kulturalny, za to z ograniczeniem lub wykluczeniem bloków reklamowych) i zmienić zasady finansowania (na takie, które zapewnią stabilność zasilania TVP ze środków publicznych). Pytani, jak to się w takim razie stało, że tak długo tych zmian nie dało się dotychczas wprowadzić (Andrzej Anusz z Kukiz’15 nazwał tę sytuację skandalem), wykręcali się brakiem „woli politycznej” w parlamencie.

Pod tym eufemizmem kryje się bodaj nic innego niż opór PSL, którego poglądy na kulturę – zaskakująco wolnorynkowe – jasno wyłożył Michał Strąk: wiara w regulującą rolę państwa jest złudzeniem; państwo nie jest lekarstwem na rynek; problemem nie jest zbyt mała ilość środków publicznych na kulturę, lecz stopniowe zmniejszanie swobody gospodarowania nimi i pozyskiwania ich przez instytucje kultury. Na tym tle nawet przedstawiciel Nowoczesnej Ryszarda Petru (zasadniczo prorynkowej), Krzysztof Mieszkowski, wypadał jak socjalny propaństwowiec, dopominając się myślenia w polityce kulturalnej o zysku społecznym zamiast o zysku ekonomicznym, zwracając uwagę na problem „cenzury ekonomicznej” (odcinania niepokornych twórców od źródeł publicznego finansowania) i postulując utworzenie w rządzie stanowiska wicepremiera, któremu podlegałyby resorty edukacji, nauki i kultury (tj. koordynatora spójnej polityki edukacyjnej, naukowej i kulturalnej).

Głos Nowoczesnej w debacie o kulturze – znów zaskakująco – harmonizował z tym, o czym mówił Jakub Danecki z Razem, gdy tłumaczył konieczność przywrócenia odpowiedzialności państwa za kulturę (dzisiaj zbyt często oddawaną jego zdaniem organizacjom pozarządowym). Przedstawiciel Razem zwrócił także uwagę na problem umów śmieciowych w sektorze kultury oraz potrzebę deglomeracji instytucji kultury („przywrócenia kultury Polsce powiatowej”). W tym duchu niezależny kandydat na senatora Piotr Waglowski przypomniał również, że państwowe środki na finansowanie kultury to pieniądze zebrane od obywateli, wobec czego każdy z nas powinien mieć zagwarantowany dostęp do kultury i prawo do korzystania z niej w granicach określonego prawem dozwolonego użytku.

Regulacje. Kto jest twórcą kultury?
Gdyby na tym poprzestać, moglibyśmy mówić, że osią sporu w debacie było napięcie między głosem doświadczonych polityków-pragmatyków, którzy swoje wizje dostosowują do zastanych uwarunkowań, a przekonaniami idealistów-wizjonerów, którzy chcą zmienić uwarunkowania pod kątem swoich wizji. Niespodziewanie, gdy głos z sali zabrała przedstawicielka środowisk twórczych, walcząca o prawa twórców do zabezpieczenia społecznego, okazało się, że jest jeszcze jedno źródło różnic między kandydatami – akceptowalna przez nich definicja „twórcy”. Piotr Waglowski, powołując się na obowiązującą definicję utworu z ustawy o prawie autorskim, stwierdził, że autorem utworu, czyli twórcą, może być każdy obywatel i każdy mógłby dopominać się zabezpieczenia społecznego z tego tytułu.

W tym momencie byliśmy o krok od ciekawej dyskusji o kryteriach doboru priorytetów publicznej polityki kulturalnej. Wszak skoro kultura jest finansowana przez wszystkich (obywateli-podatników), ale i tworzona przez wszystkich (obywateli-twórców), to wydaje się, że co najmniej zastanowienia, jeśli nie uzasadnienia, wymaga każdy system redystrybucji, który finansuje tylko niektórych. Tymczasem przedstawiciele partii zasiadających w parlamencie właściwie bezkrytycznie zgodzili się z wyartykułowanym podczas debaty założeniem, że „twórcą kultury jest człowiek utrzymujący się z pracy twórczej”. Zdanie to jest tyleż tautologiczne (A co to jest praca twórcza?), co po prostu mylne (Czy jeśli twórca tworzy niezarobkowo, to przestaje być twórcą?), ale najwyraźniej jest potrzebne zarówno „środowiskom twórczym” (stowarzyszeniom walczącym o zbiorowe interesy grup zawodowych), jak i politykom (chętnie zarządzającymi emocjami i wyborami całych zbiorowości, a nie wyłącznie jednostek).

Problem z definicją „twórcy” jest oznaką systemowej bezsilności wobec sektora kultury, który daje o sobie znać zarówno podczas prób wprowadzania odgórnych strategii (brak polityki kulturalnej, brak „woli politycznej” do reformowania mediów publicznych), jak i wtedy, gdy obywatele próbują działać oddolnie (choćby w tak minimalnym zakresie jak egzekwowanie obowiązującego prawa w zakresie dostępu do informacji publicznej lub dozwolonego użytku osobistego cudzych utworów).

Debata Kultura w Polsce 2015-2019 kolejny raz pokazała, że w politycznym spojrzeniu na kulturę – szczególnie wśród przedstawicieli partii zasiadających w sejmie – rządzi w Polsce myślenie pragmatyczne, doraźne i sektorowe (kulturą jest to, czym akurat zajmuje się resort kultury), a wyjście poza utarte schematy myślowe, proponowane przez kandydatów z ugrupowań jak dotąd pozaparlamentarnych, nawet jeśli pozostaje w zgodzie z obowiązującymi regulacjami prawnymi, wciąż zbyt często jest zbywane milczeniem.

fot. Roland Tanglao / cc flickr.com

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa