Bojańczyk: Miniprzewodnik po sprawie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym
Drugie orzeczenie TK: Delikatne tąpnięcie czy kataklizm ustrojowy?
To, co się dzieje wokół Trybunału to już nie burza polityczna, ale szalejący i wściekły ustrojowy orkan. Oto przegląd podstawowych zagadnień w paru punktach.
Kto ma prawo do wyboru sędziów TK? To sedno całego sporu, a wszystkie inne wątki „sprawy TK” (także sprawy rozumianej jako badanie konstytucyjności przepisów ustawy o TK przez sam sąd konstytucyjny) mają charakter może istotny, ale w gruncie rzeczy poboczny. Konstytucja na to pytanie jasno nie odpowiada. Mówi tylko, że sędziów wybiera „indywidualnie” Sejm. To jednak bardzo mało. Ale nie jest to przecież żaden ewenement – taka jest po prostu natura ustawy zasadniczej, że określa ona same zręby wielu instytucji prawnych, pozostawiając z reguły wypełnienie tych form konstytucyjnych samym ustawom albo (dobremu) zwyczajowi konstytucyjnemu. Interpretując konstytucję z zachowaniem maksymalnego formalizmu, można powiedzieć, że jest rzeczą obojętną to, który Sejm wybierze kandydata (kandydatów) do na sędziów TK, byleby dokonało się to w sposób zindywidualizowany. W ten sposób jeden Sejm mógłby dokonać wyboru sędziów Trybunału na zapas do roku 2035 czy 2045. Oczywiście takie założenie jest całkowicie absurdalne. Po to przecież wprowadzono kadencyjność i wymienność sędziów Trybunału i powierzono wybór sędziów Sejmowi (a nie organowi o charakterze merytorycznym typu KRS), żeby zapewnić temu sądowi niezbędny poziom pluralizmu i spowodować, że skład Trybunału (mimo że chodzi tu o osoby „wyróżniające się wiedzą prawniczą”) będzie politycznie czy aksjologicznie komponował się z barwami politycznymi wybierającego tych sędziów Sejmu. Można się z takim rozwiązaniem nie zgadzać, można na nie narzekać, ale tak w rzeczywistości postanowiła konstytucja z 1997 roku. Do tej pory dobrą i szanowaną przez wszystkich aktorów sceny politycznej tradycją było wybieranie sędziów do Trybunału Konstytucyjnego (na podstawie „starej” ustawy o TK z 1997 roku) przez Sejmy w sposób zsynchronizowany z wygasającymi kadencjami sędziów. Dany Sejm obsadzał te stanowiska sędziowskie, których kadencje kończyły się w toku kadencji Sejmu. Ten dobry i ustalony zwyczaj ustrojowy nie ma wprawdzie wyraźnego oparcia w tekście przepisów konstytucyjnych, ale bez większego trudu da się go zakorzenić w zasadzie demokratycznego państwa prawnego (art. 2 Konstytucji), z której Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie wywodził zasady, których w Konstytucji nie zapisano i których związek z demokratycznym państwem prawnym był w najlepszym wypadku bardzo luźny. Zresztą to właśnie przede wszystkim ten przepis stał się podstawą zaskarżenia dwóch wersji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym do sądu konstytucyjnego. Pokazuje to zresztą, jak wielką władzę przyznała sędziom konstytucyjnym sama ustawa zasadnicza – od takiej lub innej wykładni bardzo rozciągłego przepisu art. 2 Konstytucji może zależeć być lub nie być prawa.
Kto i kiedy po raz pierwszy naruszył równowagę konstytucyjną TK? Poprzednia ekipa rządząca PO/PSL. Źródłem chaosu, którego świadkami jesteśmy dzisiaj, jest ustawa o Trybunale Konstytucyjnym z 25 czerwca 2015 roku, uchwalona w końcówce Sejmu minionej kadencji. W projekcie prezydenta Bronisława Komorowskiego, zgłoszonym do laski marszałkowskiej w 2013 roku było bardzo wiele dobrych rozwiązań, zasługujących na pełne poparcie. Część z nich została niestety bez żadnych skrupułów usunięta podczas prac parlamentarnych, w tym również niezły pomysł zgłaszania wyjściowej puli nazwisk kandydatów na sędziów także przez rady wydziałów prawa czy samorządy prawnicze. Do najpoważniejszych wad konstytucyjnych ustawy czerwcowej należy jednak niepozorny przepis art. 137, zakamuflowany zręcznie przez autorów poprawek sejmowych wśród przepisów „przejściowych i dostosowujących”, którym odchodząca ekipa rządzą postanowiła przyznać sobie nie tylko (niewątpliwie należące się jej) prawo do wyboru sędziów TK, których kadencje wygasały z początkiem listopada 2015 r., ale także – wbrew temu co wynika z tradycji ustrojowej i z prawnego statusu Trybunału oraz konstytucyjnego powierzenia elekcji sędziów Sejmowi – dwa stanowiska sędziowskie ekspirujące w grudniu tego roku, a więc już po rozpoczęciu się kadencji kolejnego Sejmu. Stanowiło to bez wątpienia jaskrawe podeptanie nie tylko dobrego obyczaj konstytucyjnego, ale i zasady indywidualnego wyboru sędziów TK przez Sejm upływającej kadencji.
Kto i kiedy po raz drugi naruszył równowagę konstytucyjną TK? Sejm nowej kadencji chciał naprawić jaskrawe naruszenie konstytucji, którego dopuścił się Sejm poprzedniej kadencji. Miał pełne prawo do powołania sędziów, których kadencja wygasała w grudniu 2015 r. Musiał zatem zmienić ustawę przyjętą przez Sejm zdominowany przez PO/PSL. Zrobił to ustawą z 19 listopada 2015 r. o zmianie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, uchylającą przepis ewidentnie sprzeczny z konstytucyjną przepis art. 137. Zamiast jednak uchylenia tego przepisu tylko w części, tj. tylko w zakresie objęcia nim sędziów „grudniowych”, Sejm obecnej kadencji postanowił uchylić przepis w pełnym zakresie i przyznał sobie prawo do wyboru wszystkich sędziów. Tym samym listopadowa nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, zamiast naprawić ewidentnie niekonstytucyjne rozwiązania przyjęte przez ustawę czerwcową doprowadziła tylko do dalszego naruszenia konstytucji zapoczątkowanego przez ustawę z czerwca 2015 r. Powstał więc pat prawny.
Kto i dlaczego zaskarżył ustawę z dnia 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym do Trybunału? Najpierw zrobiła to grupa posłów PiS, jeszcze za kadencji poprzedniego Sejmu, kierując do Trybunału Konstytucyjnego wniosek kwestionujący – między innymi – zgodność przepisu art. 137 ustawy o Trybunale Konstytucyjnym z ustawą zasadniczą. Wniosek ten został jednak wycofany w dniu 10 listopada 2015 r. (PiS już wtedy miał pomysł na naprawienie niekonstytucyjności ustawy o Trybunale Konstytucyjnym przez jej zmianę legislacyjną, pomysł został jednak przeprowadzony co najmniej wadliwie i tylko utrwalił stan głębokiej niekonstytucyjności, zob. pkt 3). Ustawę o Trybunale Konstytucyjnym zdecydowała się z kolei w tym samym zakresie zaskarżyć grupa posłów PO. Doprowadziło to do paradoksalnej sytuacji, nie znanej do tej pory praktyce postępowania przez sądem konstytucyjnym. Skarga PO jest nie tylko podobna do skargi PiS, ale jest to po prostu najzwyczajniej w świecie ta sama skarga, przepisana słowo w słowo przez posłów PO. Stawia to – podwójnie – pod znakiem zapytania czystość intencji obecnego obozu opozycji. Dziwny jest bowiem zwrot PO, która jeszcze latem nie miała najmniejszych wątpliwości co do wprowadzania konstytucyjnie wątpliwych poprawek do projektu ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, potem głosowała za tą ustawą, a wreszcie na jej podstawie wybrała komplet pięciu sędziów. W czerwcu i październiku, gdy PO miała w Sejmie większość, nie było wyrażała zastrzeżeń co do konstytucyjnych aspektów ustawy. Dziś okazuje się, że ustawa ta jest dotknięta – zdaniem jej twórców – poważnymi wadami prawnymi. Można się zastanawiać, czy legitymacja prawna (a więc prawo do żądania wysłuchania i rozstrzygnięcia o swoich racjach przez Trybunał) do kwestionowania ustaw służy także tym ugrupowaniom politycznym, które są podmiotowo autorami danych rozwiązań ustawowych. Wydaje się bowiem, że wniosek PO ma w tej sytuacji charakter całkowicie instrumentalny.
Pierwsze orzeczenie TK: Trybunał Konstytucyjny ogłosił wyrok w sprawie przepisów ustawy czerwcowej w związku z rozpoznaniem wniosku posłów PO. Mamy zatem rozstrzygnięcie i znamy jego ustne, skrócone motywy. Można się było spodziewać takiego scenariusza. Tak ewidentna była przecież niekonstytucyjność przepisu art. 137 ustawy czerwcowej. Trybunał Konstytucyjny przyjął, że w istocie jest on sprzeczny z ustawą zasadniczą w zakresie, w którym upoważnił Sejm minionej kadencji do wyboru sędziów ponadnormatywnych, tj. sędziów grudniowych. W motywach ustnych prof. Leon Kieres stwierdził, że sędziów Trybunału Konstytucyjnego nie można wybierać z góry. I że dwaj sędziowie, których kadencja kończyła się w grudniu zostali wybrani przez nieuprawniony do tego organ. W pozostałym zakresie Trybunał uznał zaskarżone przepisy za zgodne z konstytucją. Należy jednak odnotować, że sąd konstytucyjny przyjął, że prezydent (mimo milczenia ustawy w tym zakresie), jest obowiązany odebrać ślubowanie od sędziów wybranych przez Sejm niezwłocznie i że sam nie może decydować o tym, kiedy (i czy w ogóle) przyjmie ślubowanie wybranego przez parlament sędziego. Trzeba też zaznaczyć, że Trybunał przyjął, że posłowie mieli pełne prawo do zaskarżenia przepisów i rozpoznał ich skargę w pełnym zakresie. Tyle na gorąco, od razu po ogłoszeniu orzeczenia. Być może do niektórych wątków poruszonych w wyroku uda się niebawem powrócić w innym tekście. W przyszłym tygodniu Trybunał będzie znowu orzekał w sprawie sędziów: tym razem o zgodności z konstytucją ustawy nowelizującej ustawę o Trybunale Konstytucyjnym.
Drugie orzeczenie TK: Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 9 grudnia 2015 roku – w każdym razie w zakresie, w którym dotyczy sprawy wyboru sędziów Trybunału – nie było zaskoczeniem. Jeżeli powiedziało się A, trzeba powiedzieć też B. Owym A był wyrok Trybunału z 3 grudnia, który uznał, że z ustawy zasadniczej da się wywieść zasady „przypisania” wyboru sędziów Trybunału do kadencji danego Sejmu (tej obejmującej datę zakończenia danej kadencji sędziowskiego). W związku z tym Trybunał Konstytucyjny uznał, że obowiązujący poprzednio przepis art. 137 ustawy o Trybunale Konstytucyjnym był sprzeczny z ustawą zasadniczą. Upoważnienie parlamentu minionej kadencji do wyboru dwóch sędziów, których wybór należał do gestii obecnego Sejmu jest sprzeczny z konstytucją. Stanowisko to wskazuje konieczność uznania, że także odwrotny zabieg legislacyjny musi być oceniony jako niezgodny z konstytucją. I tak się w istocie stało: Trybunał stwierdził, że wybór nowych kandydatów na urzędy sędziowskie, które zwolniono 6 listopada 2015 r. jest niezgodny z zasadą indywidualnego wyboru sędziego przez Sejm wygasającej kadencji. Innego rozstrzygnięcia nie można się było spodziewać.
Ważne jest także zgłoszenie istotnego zastrzeżenia przez Trybunał w kwestii sposobu odbierania przez prezydenta ślubowania od nowo wybranych sędziów. Sąd konstytucyjny uznał, że ustawodawca nie mógł wprowadzić trzydziestodniowego terminu na odebranie ślubowania od osoby wybranej na stanowisko sędziego. Stan prawny zasad i trybu wyboru sędziów Trybunału po obu orzeczeniach zdaje się zatem być dość klarowny.
Problem jednak w tym, że poza materią ustawową pozostaje także kwestia uchwał o wyborze kandydatów na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Te nie były i nie mogą być przedmiotem kontroli sądu konstytucyjnego, bo nie są aktami normatywnymi, ale indywidualnymi decyzjami w zakresie kompetencji Sejmu do powoływania sędziów.
Co do zgodności z prawem uchwał Sejmu poprzedniej kadencji istnieją wątpliwości zasadniczej natury. Rzecz w tym, że zgodnie z nową ustawą to wyłącznie prezydium Sejmu oraz grupa co najmniej 50 posłów ma prawo do zgłoszenia kandydata na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem kandydatów (październikowych) zgłosiło tylko prezydium Sejmu. Wątpliwości, co do legalności tak zainicjowanych uchwał są zatem bardzo poważne. Stwierdzenie braku mocy prawnej tych uchwał przez Sejm obecnej kadencji nie bezpodstawnie zdaje się rozwiązaniem prawidłowym, usuwającym to uchybienie. Krótko mówiąc, obecne orzeczenie nadal nie rozwiązuje powstałego klinczu konstytucyjnego.
Teraz czekamy na kolejną wypowiedź Trybunału. Wiadomo już bowiem, że także same uchwały o stwierdzeniu braku mocy prawnej zostały zaskarżone do Trybunału. Do końca sporu konstytucyjnego zapewne jeszcze daleko.
Antoni Bojańczyk – prawnik, dr hab. Profesor na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w prawie karnym.
Fot. Wikimedia