Blok – nie-blok warszawski
Gdyby pięćdziesiąt lat temu mieszkańcom pewnego bloku na Wrzecionie powiedziano, że nadejdzie dzień, w którym absurdalnie wąskie drzwi wejściowe do klatki schodowej przyciągną wycieczki z całego miasta, zapewne postukaliby się w czoło. Dzięki wydanemu właśnie […]
Gdyby pięćdziesiąt lat temu mieszkańcom pewnego bloku na Wrzecionie powiedziano, że nadejdzie dzień, w którym absurdalnie wąskie drzwi wejściowe do klatki schodowej przyciągną wycieczki z całego miasta, zapewne postukaliby się w czoło. Dzięki wydanemu właśnie „Przewodnikowi po warszawskich blokowiskach” autorstwa Jarosława Trybusia wizja ta zaczyna się urzeczywistniać.
>
Pierwsi uczestnicy wyprawy śladami bloków wyruszyli już w teren. Z przewodnikiem w ręku mogą przemierzyć aż siedemnaście warszawskich osiedli, zaczynając od najdalej wysuniętego na północ Tarchomina, a kończąc na południu na Służewie nad Dolinką. A po drodze czekają jeszcze na odkrycie klimatyczne Szmulki, Bródno, inteligenckie i modelowe Sady Żoliborskie, czy też odporne na wybuch bomby atomowej – bo budowane eksperymentalną metodą betonowego monolitu – osiedle Za Żelazną Bramą.
Przypudrowany blok
Miłośnicy niecodziennych warszawskich podróży mogą zatem co nieco zobaczyć. Pytanie tylko, czy zaopatrzeni w nietuzinkowy bedeker wydany przez Instytut Stefana Starzyńskiego odkryją w sobie miłość do domów z betonu, czy też raczej pozostaną obojętni na ich specyficzne piękno. Bo choć samemu autorowi betonowe dziedzictwo jest z całą pewnością bliskie, to jednak wiele w tej książce opisów osiedli i budynków, które z klasycznym rozumieniem blokowiska mają niewiele wspólnego. Wybór ten wydaje się zaskakujący, zwłaszcza, że sam Trybuś we wstępie pisze, że akt oskarżenia w stosunku do blokowisk jest bardzo długi: „że brzydkie, że nieludzkie, że można się w nich zgubić, że niebezpieczne…”, więc warto je oswoić lub chociaż zauważyć.
Tylko które z powyższych stwierdzeń można przypisać Sadom Żoliborskim? To o nieatrakcyjności ciężko byłoby obronić, bo osiedle nie tylko w momencie powstania uchodziło za wyjątkowo udaną realizację, a jego projektantka Halina Skibniewska została wielokrotnie doceniona. Ani skala przedsięwzięcia, ani socjologiczno-kulturoznawcze perypetie jego mieszkańców niewiele mają wspólnego z wielkimi kompleksami mieszkaniowymi. Pozostałe punkty oskarżycielskiej listy też nie bardzo pasują. Co po części widać było w reakcji mieszkańców opisanego osiedla, którzy zdaniem Jerzego S. Majewskiego niesłusznie oburzyli się, że Sady pojawiły się w publikacji. Zdaniem publicysty Gazety Stołecznej był to świetny pomysł, ponieważ uzmysławia on, że wśród architektury z okresu PRL-u zdarzały się również prawdziwe perełki. No cóż, wydaje mi się, że właśnie w takim wartościowaniu tkwi cały problem. Bo skoro wielkopłytowe bloki Targówka nie mogą mówić same za siebie, to czy rzeczywiście uda się przekonać czytelnika, żeby spróbował na nie spojrzeć świeżym okiem? O Sadach, i słusznie, pisano już wiele dobrego. Może warto więc, nie opierając się na ramionach misterów architektury, pozwolić przemówić tym mniej atrakcyjnym kuzynom.
Czy zatem Bemowo, Chomiczówka czy Tarchomin są tak mało atrakcyjne, że nie można ich polubić w pojedynkę, bez towarzystwa nobliwego już prawie z wyglądu socrealistyczno-funkcjonalistycznego Muranowa Południowego? A może szare bloki z betonu są rzeczywiście zbyt szare i nieciekawe, więc trzeba je uatrakcyjnić, zestawiając z tymi bardziej udanymi i ludzkimi w skali osiedlami warszawskimi (które oczywiście mają również swoje wady). Być może mamy tu do czynienia po prostu z zupełnie inną definicją blokowiska, która na przekór corbusierowskiej wizji „maszyn do mieszkania” wcale nie oznacza wielokondygnacyjnych, wielorodzinnych domów, górujących nad otoczeniem niczym maszty statków.
„Przewodnik po warszawskich blokowiskach” równie dobrze mógłby nosić nazwę „Przewodnik po warszawskich powojennych osiedlach” i wcale nie straciłby na swojej wiarygodności, atrakcyjności i świeżości. Tylko czy w dobie zachwytu nad berlińskimi przekształceniami przestrzennymi i adaptowaniem bloków z wielkiej płyty, tendencji do oswajania w Warszawie wszystkiego, co brzydkie i do tej pory niedocenione, oraz realizacji kolejnych, bardzo udanych projektów animujących życie na blokowiskach (ODBLOKUJ!, Reaktywacja Blokowiska) taki tytuł nie byłby marketingowym strzałem w stopę? Wszak nagłówki w gazetach już w dwa dni po premierze książki były jednoznaczne. Pisano: „Wszyscy jesteśmy blokersami”. To, że ktoś jest z osiedla, nie wspominając już o kamienicy – bo takich szczęśliwców w Warszawie jak na lekarstwo – nie brzmi pewnie równie chwytliwie…
Jak się bloki rodziły…
Podobno istnieje niepisana umowa, że jeśli książka jest udana, to należy rozpocząć od jej krytyki. Zadanie to uważam za wykonane. Jeśli bowiem kogoś nie zraził dość nieczytelny dla mnie dobór warszawskich kompleksów mieszkaniowych i sięgnie po przewodnik, to nie powinien poczuć się zawiedziony. Widać, że graficy dobrze wykonali swoje zadanie. Książka naprawdę cieszy oko – prosta, oszczędna okładka, czytelny układ, dopracowane mapy. W warstwie wizualnej brakuje jedynie większej ilości zdjęć archiwalnych, a te współczesne nie zawsze są na równym poziomie wykonawstwa.
Zachwyca obszerny wstęp autorstwa Marleny Happach, która, co nieczęste wśród architektów, ma niebywałą łatwość wyprawiania się w swoim pisaniu na teren kulturoznawstwa i opisywania przemian w urbanistyce i architekturze z prostotą, wiedzą i wdziękiem. Nie brakuje w tekście zakreślenia tła historycznego, wskazania na wzorce przedwojennych osiedli społecznych, prześledzenia powojennych losów mieszkalnictwa i pomysłów na to, jak ludzie powinni mieszkać, żeby „żyło się lepiej i dostatniej”. Warto również zwrócić uwagę na króciutki, acz treściwy fragment poświęcony alternatywnym drogom poradzenie sobie z tym „trudnym dziedzictwem”. A wszystko to przeplatane fragmentami wierszy Białoszewskiego, Ważyka, Barańczaka.
I to właśnie, choć być może zabrzmi to zbyt egzaltowanie, polecam razem z przewodnikiem zabrać pod pachę na wycieczkę po betonowym dziedzictwie – tomik wierszy Mirona lub Barańczaka – i przyglądając się mrówkowcom przeczytać:
Każdy z nas ma schronienie w betonie,
Oprócz tego po jednym balkonie,
Na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie;
odbywamy śmierci i porody,
oglądamy prognozę pogody,
aby żyć, mamy powody;
jednocześnie nam biją godziny,
jednakowo się kłócimy, godzimy,
odpoczynek nasz jest jaki? – godziwy;
z okna widać w porze szarówki
stuwatowe w innych oknach żarówki;
a pod blokiem kredens z ciężarówki
właśnie znosi firma transportowa
i ktoś dźwiga – ależ się zmordował –
sofę, która jak zawsze bordowa
(Stanisław Barańczak, Każdy z nas ma schronienie)
A potem wybrać się na kolejną wycieczkę na nowe osiedla mieszkaniowe. I o ile uda nam się przebrnąć przez bramy i ogrodzenia i pooglądać, czy aby na pewno aż tak bardzo się zmieniliśmy w swoich nowych domach z sofą z Ikei.