Algorytmy idą po pracę

Postępująca rewolucja informatyczna może wysłać nas na bezrobocie. Czy zagrożenia związane z wykorzystaniem sztucznej inteligencji to przesada?


Czy wybór kasy w hipermarkecie może łączyć się z dylematem moralnym? Jak najbardziej, zakładając, że nie lubisz stać w kolejkach i nie boisz się nowości. Korzystanie z kasy samoobsługowej pod wieloma względami jest przyjemniejsze niż zakupy za pośrednictwem kasjera, a do tego zazwyczaj są też szybsze. Jednak tym sposobem prawdopodobnie pozbawiamy ludzi pracy. Jeśli nawet teraz tego nie zauważamy, to rzecz ta stanie się dla nas już wkrótce oczywista. Zwłaszcza że być może sami padniemy ofiarą bezrobocia, spowodowanego przez maszyny.

Prawie połowa miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych zniknie z powodu komputerów w przeciągu następnych dwóch dekad. Do takich wniosków doszli w 2013 roku naukowcy z Uniwersytetu Oxfordzkiego, dr Carl Benedikt Frey oraz dr Michael A. Osborne, w wyniku przeprowadzonych przez siebie badań dotyczących wpływu postępu technologicznego na przyszłość zatrudnienia w USA. Podobne analizy przeprowadzono w innych miejscach. W Norwegii i Finlandii ocenia się, że algorytmy zastąpią ludzi na około 1/3 stanowisk. Do zbliżonego wyniku doszli analitycy z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.

O jakie zawody chodzi oprócz wspomnianych kasjerów? Niekorzystne zmiany mogą objąć kierowców, ochroniarzy, górników, sprzątaczki, pracowników hal fabrycznych,, pracowników biurowych, osoby wprowadzające dane do komputerów oraz wszystkich, których praca opiera się na wykonywaniu powtarzalnych czynności. W niedalekiej przyszłości taniej i wydajniej będzie zastąpić te osoby maszynami oraz sterującymi nimi algorytmami. Widać to już w fabrykach na całym świecie, a zwłaszcza Niemczech i Japonii. Nawet w Chinach, opierających swą ekonomiczną potęgę na taniej sile roboczej, maszyny powoli zastępują człowieka. Foxconn, największy pracodawca w Państwie Środka, a zarazem czołowy producent elektroniki na świecie, od zeszłego roku wprowadza roboty przemysłowe do swoich hal.

Czy jest się czym przejmować? Zdaniem wielu nie: maszyny zastąpią człowieka w wykonywaniu tylko niektórych zawodów. W to miejsce pojawią się nowe zajęcia i wszystko zostanie po staremu. Innymi słowy, powtórzy się efekt rewolucji przemysłowej, np. gdy w USA zatrudnienie w rolnictwie spadło z 75 proc. w XIX w do 2 proc. dzisiaj. Gdzie się podziali ci wszyscy rolnicy? Znaleźli sobie pracę w innych sektorach gospodarki – najpierw w fabrykach, zaś w miarę postępu globalizacji w usługach, finansach itd. Tak ma być i tym razem. Tego zdania jest m.in. amerykański ekonomista Tyler Cowen, który podaje prosty przykład: do obsługi jednego lotu myśliwca F-16 potrzeba dzisiaj mniej niż 100 osób, gdy w przypadku drona typu Predator już ok. 170.

Problem w tym, że rewolucja informatyczna uderza w zasadzie we wszystkie aspekty życia. Zmiana sposobu produkcji butów niespecjalnie wpływała na formę ich sprzedaży, za to pojawienie się komputerów oraz internetu już zdecydowanie tak. Podobnie jest ze wszystkim innym. Nie ma w zasadzie zawodu, na którym piętna nie odciśnie postępująca rewolucja informatyczna, co prawie zawsze będzie oznaczało zastąpienie człowieka maszyną przy wykonywaniu jakichś czynności. Wbrew powszechnemu przekonaniu komputery mogą być kreatywne – przynajmniej do takiego stopnia, żeby efekty ich pracy zadowalały odbiorców, czyli ludzi.

Mało kto jest w stanie rozróżnić muzykę skomponowaną przez program (np. Emily Howell) od tej stworzonej przez człowieka. Podobnie jest z doniesieniami prasowymi czy komunikatami marketingowymi, które coraz częściej są pisane przez maszyny. Inny przykład: policyjni rysownicy tworzący portrety pamięciowe sprawców. Badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii pokazują, że ledwie 8 proc. z nich na tyle dokładnie oddaje wygląd sprawcy, by pomóc w jego ujęciu. Tymczasem powstały już algorytmy, których skuteczność w tym zakresie wynosi średnio 40 proc.

Kolejny zawód podawany przez analityków jako niezagrożony przez algorytmizację to pielęgniarka. Czy aby na pewno? To właśnie w opracowywanie maszyn do opieki społecznej inwestuje się najwięcej, oprócz robotów wojskowych. Wystarczy popatrzeć na doniesienia z Japonii albo Nowej Zelandii, gdzie działa już pierwsze testowe miasteczko emerytów, którymi opiekują się maszyny. Wynika z tego jasny wniosek: nie wiemy tak naprawdę, jakie zawody uchronią się przed przejęciem przez algorytmy i dlatego powinniśmy założyć, że większość, w tym czy innym stopniu, może zostać przejęta.

robot-507811_1920

To nie znaczy, że nagle wszyscy stracą pracę z powodu komputerów. To zasady, na jakich ją świadczymy, ulegną przemianie i to raczej nie z korzyścią dla pracowników. Wystarczy popatrzeć na to, co Internet zrobił z branżą szeroko pojmowanych mediów. Na rynku coraz ciężej mają tytuły zapewniające wysublimowane treści. Wydawcy zmuszeni są do podjęcia drastycznych kroków, by utrzymać się na powierzchni: tabloidyzacji, portalizacji i angażowania się w usługi typu reklama natywna, przez co niezależne media zamieniają się w gazetki reklamowe wielkich korporacji. Ta sytuacja bezpośrednio odbija się na dziennikarzach, borykających się ze spadkiem zarobków i trudnymi warunkami pracy, narzucanymi przez pracodawców w wyniku nadpodaży siły roboczej. W miarę upływu czasu podobnie będzie z innymi branżami.

Najlepiej przyszłość pracy oddaje chyba rzeczywistość Amazona. Pracownicy w tym miejscu nie są traktowani ani dobrze, ani źle. Oni są liczbami, zmiennymi w algorytmie obsługującym centrum logistyczne i wolno im robić tylko to, co ten algorytm przewiduje, bo inaczej są karani. W wersji skrajnej może wyglądać to jak praca z mechanicznym Turkiem – tak jak w przypadku platformy mikroworkingowej, również stworzonej przez założyciela Amazonu Jeffa Bezosa. Zarejestrowani na niej użytkownicy wykonują dla zleceniodawców różne zadania, których jeszcze nie są w stanie wykonać dzisiaj algorytmy. Kłopot w tym, że mechaniczni Turcy otrzymują za pracę śmiesznie niskie pieniądze, a o zlecenia muszą ze sobą rywalizować, obniżając wynagrodzenia do sum rzędu kilku centów lub nawet ich ułamków. Przy okazji Amazon nie dba o to, czy ludzie dostaną wynagrodzenie za wykonaną pracę czy też nie, toteż zdarzają się oszustwa. Jednak cyfrowi Turcy boją się buntować, by nie stracić zleceniodawców, bez których, wiadomo, żadnego grosza nie będzie. Pojawia się obawa, że tak może wyglądać model zaawansowanej technologicznie gospodarki oparty na freelancerstwie.

Jeśli ktoś sądzi, że to przesada, niech wie, że zagrożenie ze strony automatyzacji dostrzegają liczne autorytety, jak Bill Gates czy Lawrence H. Summers, były główny ekonomista Banku Światowego i sekretarz skarbu Stanów Zjednoczonych. Są różne pomysły jak sobie poradzić z tym wyzwaniem. Wśród najczęstszych propozycji są te najbardziej oczywiste np. ochrona miejsc pracy przez rządy, zmiany w edukacji albo przekwalifikowanie pracowników. Pierwsza jest zaledwie odroczeniem kłopotów, druga to wróżenie z fusów, o skutkach często nietrafnych, co widać np. po dzisiejszej nadpodaży absolwentów uczelni wyższych w Polsce. Wreszcie ostatni z kroków może rozwiązać problem zaledwie częściowo (wszystkich nie da się przekwalifikować i zatrudnić, stopniowo również inne zawody będą się automatyzowały). Biorąc pod uwagę słabości tych rozwiązań nic dziwnego, że coraz częściej na stół wykłada się bardziej oryginalne koncepcje.

W Stanach Zjednoczonych i w Europie zaczyna zdobywać obecnie popularność idea bezwarunkowego dochodu podstawowego, czyli wypłacania co miesiąc obywatelowi przez państwo niedużego świadczenia pieniężnego zapewniającego minimum do przeżycia. Pomijając kwestię, czy kogokolwiek w ogóle stać na taki zasiłek (ekonomiści w tej sprawie są mocno podzieleni), pojawia się również pytanie, czy wprowadzenie podobnego rozwiązania rzeczywiście uratowałoby nas przed skutkami technologicznego przyśpieszenia? Co by się stało, gdyby wszyscy dostawali pieniądze za nic? Kto chciałby wtedy w ogóle pracować? Jaka przyszłość czekałaby nas jako gatunek?

Z eksperymentu przeprowadzonego i niedawno opisanego przez profesora Guy’a Standinga z Uniwersytetu Londyńskiego wynika, że nie ma się czego w tej materii obawiać. Ekonomista przy wsparciu UNICEF-u zrealizował w Indiach projekt polegający na wypłacie miesięcznego dochodu podstawowego dorosłym mieszkańców ośmiu wiosek o populacji 6 tys. osób. Efekt? Jej mieszkańcy nie dość, że zaczęli lepiej się odżywiać, ubierać, mieszkać i, w przypadku dzieci, uczyć, to jeszcze stali się znacznie bardziej przedsiębiorczy niż grupa kontrolna, w której takiego świadczenia nie wprowadzono. Przy okazji we wsiach objętych programem Standing zaobserwował wzrost emancypacji kobiet, które mając kapitał początkowy, mogły bez pomocy mężczyzn zajmować się własną działalnością biznesową.

Być może w przypadku dochodu podstawowego działa tu efekt Peltzmana, zastanawia się Martin Ford, autor Rise of the Robots. Głosi ona, że im większą liczbę środków bezpieczeństwa stosujemy, tym bardziej jesteśmy gotowi podjąć większe ryzyko. Tak przynajmniej ma się współoddziaływanie użytkowania pasów bezpieczeństwa do stylu jazdy samochodem. W ten sposób też sprawa może wyglądać z wypłacaniem pieniędzy obywatelom za nic, co akurat, jak wskazuje Standing, może wyjść nam na dobre. Okazuje się, że postęp technologiczny zamienia nas w hazardzistów. Albo poczekamy na to, aż algorytmy wyprą ludzi z miejsc pracy i zobaczymy, co się wtedy stanie, albo zdecydujemy się na radykalny krok, który może zaowocować bankructwem państwa i powstaniem klasy pasożytniczej. Pięknie to nie wygląda. I może dlatego najmądrzej byłoby o całej tej sprawie zacząć poważnie rozmawiać.

Fot. Justin Morgan/Flickr/CC

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Algorytmy idą po pracę”

Skomentuj

Res Publica Nowa