„Przemijanie? Jestem przeciw…”

Czesław Miłosz nie lubił przemijania. Pragnął zachować materię rozbłyskującą w codziennym doświadczeniu, żal mu było porcelany i kobiecego ciała, chciał słowem przeniknąć w przedmiot, wierzył w apokatastasis – wieczne trwanie esencji tego, co w świecie […]


Czesław Miłosz nie lubił przemijania. Pragnął zachować materię rozbłyskującą w codziennym doświadczeniu, żal mu było porcelany i kobiecego ciała, chciał słowem przeniknąć w przedmiot, wierzył w apokatastasis – wieczne trwanie esencji tego, co w świecie doczesnym obecne jest tylko przez chwilę. Za nami niemal pół Roku Miłosza. Kumulacja obchodów przypadnie zapewne na 30. czerwca, dzień urodzin poety, który przyszedł na świat dokładnie sto lat temu. Najważniejszy jednak punkt programu, 2. Festiwal Czesława Miłosza, pochłaniający lwią część funduszy przeznaczonych na organizację wydarzeń związanych z rocznicą, odbył się w maju (9-15) w Krakowie. Tygodniowe święto noblisty może służyć jako przykład polskich praktyk wspominania i pamiętania – tych godnych polecenia i tych, których należałoby unikać, jeśli nie chcemy, aby „nie przyniosły wiele więcej poza smutną refleksją na temat mechanizmów zapominania”, jak pisał Dariusz Kosiński.

Mocny punkt programu – dla kogo?

Już sam pomysł skoncentrowania obchodów w jednym wydarzeniu jest godny pochwały. Festiwal, na który zaproszono „blisko dwustu pisarzy, poetów, tłumaczy i znawców twórczości Czesława Miłosza z czterech kontynentów” (jak głosiła pierwsza strona książeczki z programem; głośnych nazwisk Szymborskiej, Hartwig, Zagajewskiego, Fiuta, Stali, Toruńczyk czy Michnika nie ma sensu wymieniać, bo pełna lista zajęłaby zbyt wiele miejsca) wypełniły sesje naukowe, spotkania autorskie, filmy, wieczory muzyczne i poetyckie oraz promocja wielu tegorocznych nowości książkowych poświęconych autorowi Rodzinnej Europy.

Szkoda tylko, że organizatorzy nie dali sobie szansy, aby ich wysiłek spotkał się z szerszym odbiorem. Promocja festiwalu pozostawiała wiele do życzenia. Jej symbolem może być jeden z (niewielu) warszawskich bilbordów ustawiony z dala od trasy wjazdu na most Grota-Roweckiego, ukryty wśród świeżo rozwiniętych liści drzew zasłaniających szare budynki Elektrociepłowni Żerań – nie miał szans przyciągnąć niczyjego wzroku. W efekcie podczas pierwszych dni Festiwalu na konferencji referentów słuchało grono czekających na swoją kolej „miłoszologów”, którzy popołudniami zamieniali się także w uczestników kolejnych spotkań – raz zasiadając na kanapach dla panelistów, innym razem na krzesełkach dla słuchaczy. Bliskość weekendu przyniosła lekką poprawę. O sukcesie frekwencyjnym można mówić w kontekście propozycji wieczornych: projekcji filmów, na które biletów zabrakło już pierwszego dnia i wieczorów poetyckich, które zorganizowano w kościołach staromiejskich, zapewniających donośne i doniosłe brzmienie poezji.

Nie uważam, że wszyscy powinni znać twórczość poety, nawet jeśli jest on jednym z niewielu polskich noblistów. Doceniam też sens organizowania akademickich konferencji i spotkań dla grona „zainteresowanych fanatyków” (to głos nieco egoistyczny, bo w tym przypadku sama się do nich zaliczam). Fascynująco brzmiała, na przykład, opowieść o „Bibliografii druków zwartych Czesława Miłosza” (zebrała Agnieszka Kosińska), choć na pewno będzie to lektura wybranych z wybranych. W momencie jednak, gdy impreza dostaje 1,12 mln (proponowana wielkość dotacji po zakończeniu naboru do rządowego programu Miłosz 2011 – Promesa) wsparcia z puli publicznych pieniędzy można oczekiwać, że będzie ona miała poważnie skutki dla całego społeczeństwa. Ale czy tak będzie? I kto będzie czytał, cenne przecież, korespondencje Miłosza z Konstantym Jeleńskim, Jarosławem Iwaszkiewiczem (już gotowe do druku), Jerzym Giedroyciem (kolejny tom), opasłe tomy biografii, Wierszy wszystkich i Rozmów Polskich? Czy też kolejne tłumaczenia z Miłosza, które pewnie powstaną jako efekt seminarium przekładowego towarzyszącego festiwalowi (które zresztą znowu należy docenić – jako działalność, która wybiega perspektywą czasową poza horyzont rocznych celebracji)?

Mniej brązu

Aula Collegium Novum UJ przez pięć dni sesji naukowej zdawała się zapowiadać typowo rocznicowe „… wielkim poetą był”. Przykurzona czerwień ścian, ciężkie kotary, wysoka katedra, portrety rektorów w złoconych ramach, wysokie krzesła z turkusowym obiciem, z których zwisały dyndające nogi co niższych gości, którzy nie dosięgali do podłogi, w końcu także olbrzymie drzwi z klamką na wysokości oczu, wobec których ludzie wyglądali jak krasnoludki. A w tle wielkie ekrany z portretem Miłosza. Na Placu Szczepańskim rozstawiono zaś wielki biały namiot – Pawilon Miłosz, w którym odbywały się pozostałe spotkania, i w którym przez cały czas można było zobaczyć instalację Miejsca Miłosza, zdawał się jeszcze bardziej „pompować” Noblistę. A jednak tydzień spędzony w Krakowie z Miłoszem (bo tak można było poczuć się po całodziennym słuchaniu o nim, oglądania go na zdjęciach i filmach) podważył znany obraz surowego mężczyzny o krzaczastych brwiach.

Wielka rola w tej przemianie wizerunku autora Zniewolonego umysłu przypada świeżo wydanej biografii autorstwa Andrzeja Franaszka (prezentacja odbyła się pierwszego dnia festiwalu), której bohater, niezwykle żywotny, zdaje się ciągle uciekać przed depresją. Zasługą Franaszka jest także ujawnienie wielu szczegółów życia Miłosza, które pozwalają zobaczyć go bardziej ludzkiego, borykającego się z życiowymi klęskami (choroba żony i syna), zafascynowanego kolejnymi kobietami. Kontrapunktem dla „podszytej depresją” biografii były zdjęcia i filmy dokumentujące Miłosza takim, jaki był w ciągu ostatnich lat, kiedy mieszkał już w Krakowie. Z tych materiałów wygląda stary, ale uśmiechnięty człowiek. Ze swadą opowiada o lekkim życiu studenta prawa, który w ciągu roku akademickiego niewiele się uczył, bo też brak mikrofonów sprawiał, że na wykładach nikt nie słyszał słów profesora (Miłosz studiował prawo na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie, na które uciekł po dwóch tygodniach na polonistyce – „wydziale matrymonialnym”).

Na jednym ze zdjęć z wielką lupą odcyfrowuje tekst (pod koniec życia coraz słabiej widział). Jego śmiech zarejestrowany na filmach przechodzi w rechot. Dopełnieniem tego jasnego wizerunku noblisty były liczne anegdoty, które opowiadali zgromadzeni goście. Dzięki temu, że Rok Miłosza zorganizowano niecałe siedem lat po jego śmierci, dla wielu ludzi jego obecność jest wciąż bardzo żywym wspomnieniem. W efekcie otrzymaliśmy pełniejszy i bardziej zniuansowany obraz Miłosza. Gdyby trafił on do zasobów społecznej wiedzy na jego tema, i gdyby nawet był to jedyny efekt rocznych obchodów, już można by je uznać za udane.

Swoją rolę w odbrązawianiu nie tylko Miłosza, ale w ogóle atmosfery festiwalowej spełnili obcokrajowcy. Nie pozwolili uwikłać Miłosza w lokalne, polskie dyskusje i poprawność polityczną. Ljubica Rosič z Uniwersytetu w Belgradzie wypowiedziała wprost być może trywialne stwierdzenie, że „Miłosz nie był poetą katolickim” (choć niewątpliwie bywał poetą religijnym, co podkreślało wielu). Luigi Marinelli zaś w nawiązaniu do referatu zastawiającego „projekty modernizacyjne” Miłosza i Gombrowicza zasugerował włączenie orientacji seksualnej do kategorii różnicujących tych dwóch autorów.

Wykorzystać – czy to źle?

„Projekt modernizacyjny” czy też „projekt europejski” (festiwal przebiegał pod hasłem „Rodzinna Europa”) Miłosza warto może przywołać także w kontekście tego, co dzieje się w Warszawie. Media zauważyły już swoistą przewrotność sytuacji, jaka zaistniała na Krakowskim Przedmieściu: naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego i miejsca pamiętnego krzyża, w Galerii Kordegarda przed Ministerstwem Kultury trwa wystawa poświęcona Miłoszowi. Zapowiadano, że na chodniku przed Galerią pojawią się leżaki zachęcające do lektury wyłożonych książek Miłosza. Zdaje się, że jeszcze ich tam nie ma, zatem bez materialnej konkretyzacji można wyobrażać sobie: proste drewniane leżaki naprzeciwko prostego drewnianego krzyża – oto wyzwanie. I, choć Miłosz nie lubił swojego okresu zaangażowania w sprawy polityczne, to jednak polityczne właśnie uwikłanie Roku Miłosza i wydarzeń z nim związanych jest największą szansą na przypomnienie nazwiska noblisty w mediach ogólnopolskich.

Na festiwalu także podejmowano próby dyskusji o polskości, o tym, jak przez Miłosza była ona rozumiana. Dominowały jednak „referaty przyczynkarskie”. Nie ma w tym zresztą nic zdrożnego, nazwę tę powtarzali sami referenci. O autorze Ziemi Urlo napisano już tak wiele, że pozostaje wyszukiwanie „tematów (do odstąpienia) podjętych”, jak brzmiał tytuł jednej z części konferencji. Niektóre wystąpienia pociągały jednak oryginalnością. Tak było w przypadku referatu Eros, kobieta i Bóg w poezji Czesława Miłosza Magdaleny Renouf. Nieznanego „Miłosza w kinie” pokazał Tadeusz Lubelski. Po raz pierwszy zobaczyliśmy fragmenty różnych tekstów pociętych przez nożyce cenzorskie ze względu na „zapis na Miłosza”.

Czasami jednak słuchacz musiał zmierzyć się z poczuciem, że ktoś zawłaszczył Miłosza do własnych celów czy też „celów konferencyjnych” i zamiast o nim, mówi o filozofii kultury, antysemityzmie czy historii komparatystyki albo poucza na temat teologii. Mimo wszystko ciekawiej, choć możliwe, że także egoistycznie, wykorzystali Miłosza muzycy, komponując (siostry Wrońskie, Stanisław Soyka) aranżacje jego wierszy. Choć to poezja śpiewana, zatem nie ciesząca się szaloną popularnością, może trafią do większej ilości odbiorców. Sam odbiór zaś, zapewniam, będzie przyjemniejszy.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa