O ruchach miejskich, czyli dla kogo jest miasto?
Jan Mencwel w tekście „Czy inny miejski aktywizm jest możliwy?” przedstawia uczestników ruchów miejskich jako rozgadanych po kawiarniach, roszczeniowych pozorantów, którzy generują głównie szum w mediach i przyrosty lajków na Facebooku. Nie mają pozytywnych propozycji […]
Jan Mencwel w tekście „Czy inny miejski aktywizm jest możliwy?” przedstawia uczestników ruchów miejskich jako rozgadanych po kawiarniach, roszczeniowych pozorantów, którzy generują głównie szum w mediach i przyrosty lajków na Facebooku. Nie mają pozytywnych propozycji ani też zdolności i woli do kreowania realnej, alternatywnej polityki miejskiej wobec tej, którą prowadzą krytykowane przez nich władze.
To obraz jednostronny i powierzchowny – mam swój, inny. Nie z perspektywy kawiarniano-internetowej czy akademicko-redakcyjnej, a na pewno z wewnętrznej, czyli „ze środka” fenomenu miejskiego aktywizmu. Konkretnie – ruchu i stowarzyszenia My-Poznaniacy oraz Kongresu Ruchów Miejskich, w których tkwię (współ)sprawczo od początku. My-Poznaniacy to zainicjowany pięć lat temu „prawdziwy ruch społeczny”, o który woła Mencwel („Trzeba stworzyć prawdziwy miejski ruch społeczny, który będzie ruchem konstruktywnego sprzeciwu – nie kontestacji, ale aktywnego włączenia się we współtworzenie miasta na własnych zasadach..”). Nie jest jedyny w swoim charakterze, celach, sposobie działania. Cały szereg podobnie, oddolnie działających dla „innego miasta” ruchów albo organizacji w kraju istnieje, działa i pojawiły się na Kongresie w Poznaniu w czerwcu ubiegłego roku.
Ma jednak sens podnieść pewne kwestie wywołane przez J. Mencwela, w części skomentowane przez Artura Celińskiego – czym są ruchy i organizacje miejskie, dlaczego o nich słychać, skąd się wzięły. Ze świadomością prowizoryczności sądów i wniosków, bo to rzeczywistość in statu nascendi.
1.
O tym, czym są i nie są organizacje i ruchy miejskie, i czym staraliśmy się kierować np. wysyłając zaproszenia na Kongres, ma rozstrzygać przymiot „miejskości” jako specyficzny w charakterze ruchu-organizacji. Przyjęliśmy, że jest nim zaangażowanie mieszkańców miasta na rzecz ich własnych istotnych potrzeb i interesów życiowych, jako należących do właśnie mieszkańców miasta, realizowanych w mieście i poprzez miasto. Dlatego nie są dla nas, jako wzorcowy punkt odniesienia, ruchami (organizacjami) „miejskimi” zrzeszenia fachowców takich jak urbaniści, architekci, specjaliści od komunikacji miejskiej, nie jest Związek Miast Polskich (ani Unia Metropolii). Nie są też NGO-sy działające po prostu w mieście, ekologiczne, kulturalne, charytatywne. Ruchy miejskie nie są tożsame ze skupiskami młodej, akademickiej lub „medialnej” inteligencji piszącej doktoraty albo artykuły z socjologii miasta czy urbanistyki. Nie jest to porozumienie pozamainstreamowych ruchów politycznych takich jak anarchiści, feminiści, alterglobaliści, zieloni, nie mówiąc o młodzieżówkach partii politycznych… O wiele bliżej tego, o co chodzi w ruchach miejskich, byłaby federacja rad osiedli lub dzielnic lub stowarzyszeń osiedlowych (dzielnicowych).
2.
Czy wcześniej nie istniały tak rozumiane ruchy-organizacje miejskie? Były i działały, pewnie z mniejszą determinacją niż obecnie, o czym za chwilę. Fenomenem ostatnich 2-3 lat jest chyba to, że salon-kawiarnia, akademia, polityka i media dostrzegły (zaczęły postrzegać) aktywność miejską, doceniły jej potencjał polityczny (czy aby na pewno?) i rangę oraz na swój sposób nobilitowały ją. Jeszcze kilka lat temu tzw. lokalni miejscy aktywiści, działacze osiedlowi-dzielnicowi byli postrzegani z wyższością jako „leśne dziadki”, w dużej części nudzący się emeryci, bez żadnych ambicji. Kogo obchodziło coś tak mało ważnego jak rady osiedlowe, użerające się codzienne z administracją o sprawy mieszkańców? Średnia wieku siedemnastu założycieli stowarzyszenia My-Poznaniacy była zdecydowanie powyżej pięćdziesiątki (tylko dwójka poniżej trzydziestki), są to w większości działacze lokalni, broniący życiowych interesów mieszkańców – swoich sąsiadów.
3.
Fakt, że aktywność miejska sensu stricte znalazła się w obszarze uwagi i zaangażowania elit społecznych, w tym młodych elit inteligenckich, jest poza wszelką dyskusją bezcenny. „Kawiarnia”, „salon”, „akademia”, „redakcja” uprawia gadulstwo, w realu i w necie, ale taka jest ich rola i przeznaczenie – kreowanie i komunikowanie opowieści, naszej własnej, polskiej narracji o mieście, miejskości, prawie do miasta, demokracji miejskiej, zrównoważonym rozwoju miasta. Rzeczywistość nieopowiedziana nie istnieje! Zagonieni działacze lokalni, codzienni praktycy demokracji miejskiej i społecznej partycypacji sami jej nie stworzą, z drugiej strony – potrzebują natchnienia w opowieści, która wyrazi szerszy i głębszy sens naszego codziennego zabiegania, albo i walki o lepsze miasto. Wyjście „kwestii miejskiej” poza tę codzienną aktywność wydobywa jej uniwersalny wymiar polityczny i egzystencjalny, w postagrarnej Polsce kompletnie zapomniany.
Jeden komentarz “O ruchach miejskich, czyli dla kogo jest miasto?”