Europa bez norm, ale z przyszłością

Z perspektywy kraju, w którym przez ponad trzy dekady bezskutecznie usiłowano na skróty dojść do stanu postpolitycznej wiecznej szczęśliwości, Europa jawiła się jako obszar doskonałości. Była krainą czystych obrusów, rzetelnych ofert handlowych, uczciwych przechodniów i miłej […]


Z perspektywy kraju, w którym przez ponad trzy dekady bezskutecznie usiłowano na skróty dojść do stanu postpolitycznej wiecznej szczęśliwości, Europa jawiła się jako obszar doskonałości. Była krainą czystych obrusów, rzetelnych ofert handlowych, uczciwych przechodniów i miłej polityki: demokracji bezpiecznie izolowanej od ideowego rozedrgania, które charakteryzowało pierwszą połowę XX wieku.

Dzięki tej izolacji Europejczycy mogli być, jak radził im w tym właśnie czasie Leszek Kołakowski, liberalno-konserwatywnym-socjalistami, bezproblemowo łączącymi dorobek wielkich szkół myśli społecznej i wykorzystującymi wszystkie z nich do stworzenia praktycznych rozwiązań napotykanych problemów. Wizja ta była zapewne nieco wyidealizowana (prowadzenie obserwacji z pogrążającej się w ostrym kryzysie gospodarczym i politycznym PRL utrudniało dostrzeżenie niedoskonałości), ale zasadniczą zaletę ówczesnej Europy oddawała wiernie: ostatnia ćwierć XX wieku była krótkim okresem przejściowym, podczas którego życie publiczne było już w pełni otwarte na nowe, chociażby prowokacyjne myśli – a jednocześnie ciągle szanowało mieszczańskie tradycje i kanony kultury. Daty brzegowe tego okresu wyznaczają z jednej strony emancypujący rok 1968, z drugiej – pojawienie się Big Brothera, w którym wszystko jest już dozwolone. Połączenie to, choćby przejściowe, było dla Polaków szczególnie atrakcyjne: nad Wisłą brakowało w równym stopniu otwartości, co poszanowania dla mieszczańskiego etosu i norm, co wypada, a co nie.

Dzisiejsze spojrzenie na Europę jest zupełnie inne. Kanony zachowań wyparowały, a wraz z nimi religia ostatecznie zniknęła z życia publicznego. Polska zaś zbliżyła się do Europy, co pozwoliło jej się do niej upodobnić (normy trzeba przecież naśladować!), ale równocześnie sprawiło, że wiele słabości i brzydkich aspektów Europy możemy lepiej dostrzec. W rezultacie, zamiast normy, do której warto dążyć, mamy koniec i rozpad, które – jak ostrzega starszy o trzy i pół dekady Marcin Król – niebawem i nas, razem z upragnioną i niemal doścignioną Europą pochłoną.

Jest to stanowisko intelektualnie ciekawe (choć wpisujące się w długą tradycję konserwatywnych narzekań), lecz bezpłodne pod względem możliwych inspiracji dla życia publicznego. Uświadomienie sobie, że leży na łożu śmierci, nie tchnie w Europę nowego ducha. Na szczęście, diagnozowane ostatnio przez Marcina Króla schorzenia Starego Kontynentu nie są śmiertelne. Bez publicznej religii i etosu da się przeżyć. Można się także rozwijać, i to nie tylko w potocznym, merkantylnym, znaczeniu tego słowa, lecz także intelektualnie. Kluczowe dla powodzenia i przyszłości z szansą na happy end jest coś zupełnie innego: zdolność do myślenia perspektywicznego, planowania materialnego rozwoju i towarzyszących mu przemian moralnych na dekady do przodu. To Europa potrafi i to próbuje robić, z determinacją wykorzystując do granic możliwości wspólne instytucje, które w złotym „normatywnym” okresie udało się jej stworzyć. Im dalej się patrzy, tym bardziej koniec, który rzekomo już zbliża się tuż-tuż do naszego oblicza, się oddala.

 

white book

ZDRADA DZIEDZICTWA
Europa żywi się wspólnym dziedzictwem, które nie ulega zawłaszczeniu i kodyfikacji. Klejnotem tego dziedzictwa jest odwaga myśli – zdolność zadawania trudnych pytań i udzielania na nie niezależnych odpowiedzi.
O europejskim dziedzictwie, jego krytyce i przyszłości w 215 numerze Res Publiki Nowej.
Pobierz za ile chcesz, od 1 zł! »

 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa