McGuirk: Radykalizm Ameryki Łacińskiej
Kilka dekad neoliberalizmu zdążyło przyczynić się do masowej miejskiej nierówności, a nawet otwartej segregacji.
Prawdziwy radykalizm wymaga wysokiego stopnia partycypacji, zwłaszcza w czasach sieci. Nie jesteśmy już pionkami poruszanymi po mapie miasta przez rządy, które budują domy i nas w nich umieszczają. Z Justinem McGuirkiem, krytykiem architektury, autorem bestsellera Radykalne miasta. Przez Amerykę Łacińską w poszukiwaniu nowej architektury, rozmawia Agata Pyzik.
Jak doszło do tego, że jako krytyk i pisarz wiodący raczej kanapowe londyńskie życie postanowiłeś wybrać się w kilkuletnią podróż, która pozwoliła Ci zebrać materiał do książki Radykalne miasta. Przez Amerykę Łacińską w poszukiwaniu nowej architektury?
Projekt rozpoczął się w późnych latach 2000., kiedy byłem redaktorem magazynu „Icon” poświęconego architekturze i dizajnowi, w którym omawialiśmy bardzo wiele przykładów urbanistyki i architektury z tego rejonu. Znalazły się wśród nich liczne, społecznie zaangażowane projekty. Jeszcze przed krachem finansowym w 2008 roku należałem do grona osób sfrustrowanych stanem architektury skupiającej się już tylko na spektakularności oraz wokół „ikon” – starachitektów. Jako redakcja zainteresowaliśmy się Ameryką Łacińską, w czym oczywiście nie byliśmy odosobnieni. Zaczynało być jasne, że dzieje się tam coś wyjątkowego – wyrosło nowe, zaangażowane, politycznie świadome pokolenie architektów, którzy podnieśli kwestie nierówności społecznych i biedy. W pewnym momencie zdecydowałem, że ktoś musi się tym zająć na poważnie. Kiedy zacząłem studiować to zjawisko, okazało się, że Ameryka Łacińska ma długą historię radykalnych eksperymentów realizowanych w przestrzeniach publicznych i projektów traktujących miasto jako poligon doświadczalny nowych idei społecznych. Gwałtowny proces urbanizacji toczył się tam od lat 50. do 80. XX wieku, a więc dużo wcześniej niż w Chinach, Indiach czy Afryce – dzięki temu można śledzić wyjątkowe, eksperymentalne podejście do rozwoju miejskiego. Kolejne rządy przeprowadzały co prawda urbanizację w klasyczny, modernistyczny i paternalistyczny sposób i te projekty były niesłychanie ambitne, ale niemal wszystkie zawiodły, albo zostały przerwane z powodu sytuacji ekonomicznej i politycznej. Nie bez znaczenia pozostaje przy tym stopniowy rozwój zorganizowanej przestępczości. Kolejne kilka dekad neoliberalizmu zdążyło przyczynić się do masowej miejskiej nierówności, a nawet otwartej segregacji. Od początku widziałem tę przemianę jako przejście od częściowo idealistycznej do bardziej pragmatycznej architektury, ale starałem się znaleźć w tym pragmatyzmie pewien idealizm. Dlatego też podkreślam na przykład, że megaprojekty osiedli nie są najlepszym sposobem na rozwiązanie problemów nierówności, z jakimi się zmagamy. Moja książka rozpoczyna się więc w punkcie, w którym możemy tej poważnej sytuacji jakoś zaradzić, albo się nad nią poważnie zastanowić.
Tekst pochodzi z 10. numeru Magazynu Miasta: Radykalizm miejski, który jest dostępny na stronie naszej księgarni
Co oznacza dziś bycie radykalnym? Z mojego punktu widzenia jest się dziś radykalnym, kiedy chce się powrotu pomysłów na mieszkalnictwo społeczne nawiązujące do projektów z lat 50. i 60. XX wieku. Nawet skromna wersja państwa opiekuńczego często komentowana jest jako radykalna. Opisujesz sytuacje w miastach od Caracas po Buenos Aires czy Bogotę, gdzie znużeni brakiem pomocy od państwa zubożali mieszkańcy zaczęli „brać sprawy w swoje ręce”. Przedstawiasz też postawę architekta-aktywisty, który pomaga wspólnotom lokalnym. Mimo sympatii dla twoich bohaterów mam jednak wrażenie, że taka samoorganizacja dowodzi przede wszystkim słabości państwa. Powinniśmy raczej dążyć do tego, aby to państwo zajmowało się budowaniem podstawowej infrastruktury.
Absolutnie się zgadzam – dziś radykalne wydają się wielkie projekty z lat 50. takie jak PREVI w Limie. Były radykalne również wtedy, kiedy je budowano. Z drugiej strony okazało się, że nie rozwiązują skutecznie problemu mieszkalnictwa. Wydają się nam radykalne w kontekście, w którym nie buduje się już żadnego zasobu socjalnego. Uderzają nas więc współcześnie jako niezwykłe przejawy władzy, wspaniałomyślności i ducha publicznego. Co tak naprawdę znaczy być radykalnym? To pytanie, które ciągle sobie zadaję. Łacińskie źródło tego słowa – radix – oznacza zmianę, która wywodzi się z korzeni. Używamy ciągle pojęcia „korzenne” (ang. grassroots – oddolnie powstałe ruchy społeczne czy związki zawodowe – przyp. AP) w odniesieniu do samoorganizujących się grup obywateli. Z pewnością mamy poczucie, że prawdziwy radykalizm, zwłaszcza w czasach sieci, wymaga wysokiego stopnia partycypacji. Nie jesteśmy już pionkami poruszanymi po mapie miasta przez rządy, które budują domy i nas w nich umieszczają. Gdy mówisz, że są to kwestie, którymi powinien zajmować się rząd, instynktownie się z tobą zgadzam, ale z drugiej strony chcę się temu przeciwstawić. Teoretyk John Turner powiedziałby na przykład, że burzenie czyjegoś domu w celu zapewnienia mu idealnego miejsca do życia to wisielczy humor (JMG odnosi się tutaj do praktyki burzenia slumsów w trakcie budowania osiedli komunalnych – przyp. AP). Może więc to nie samo mieszkalnictwo jest wyzwaniem, ale miejskość jako taka, planowanie, miejska polityka społeczna. Mówiąc o systemach transportu czy mieszkalnictwie, nie da się dziś w końcu nie dyskutować o społecznych strategiach politycznych czy polityce edukacji. W języku angielskim radykalność sugeruje natomiast coś nowego – zmianę, a nawet fajną zmianę. W książce Radykalne miasta… sugeruję więc m.in., że w Ameryce Łacińskiej dzieje się coś nowego, co nie działo się nigdy wcześniej w krajach rozwijających się. Ale wróćmy do równie ważnego dla mnie łacińskiego znaczenia tego słowa, czyli korzeni, faktu, że ludzie są zaangażowani w dany proces. Stanowią część rozwiązania problemu i w dużym stopniu już to udowodnili, np. budując własne domy i miasta. Muszę jednak zaznaczyć, że moja publikacja nie jest po prostu celebracją nieformalności, choć pojawiły się już takie głosy, przychylne i nieprzychylne. Nie celebruję warunków życia wytwarzanych samodzielnie przez mieszkańców, ale nie ulega wątpliwości, że długo jeszcze będziemy w nich żyli. Rozrost slumsów jest niezwykle intensywny i nie zobaczymy jego końca (Prawie miliard ludzi żyje obecnie w slumsach. Szacuje się, że jeżeli nie dojdzie do diametralnej przemiany kierunku rozwoju miast na świecie, liczba ta podwoi się do 2030 roku – od red.). Jeśli chcemy temu podołać, nie możemy go po prostu odrzucić – musimy podejść do tego procesu z nowymi pomysłami, wiedząc, że nie ma możliwości, aby jakikolwiek rząd zdołał samodzielnie wybudować dostateczną liczbę mieszkań i zaradził masowej migracji do miast. Częścią postawy radykalnej jest też dziś niezgoda na biedę jako normę i akceptacja idei miasta nieformalnego jako normalnych warunków miejskości. Należy wspierać w związku z tym wysiłki mieszkańców i nieformalną urbanistykę przy pomocy infrastruktury, odpowiedniej polityki społecznej, nawet korzystając z pomocy rządu – jakiejkolwiek pomocy, jaka się pojawi. Jak widać, nie jestem więc aż tak radykalny, aby myśleć, że ludzie powinni budować swoją własną infrastrukturę – to byłby dopiero prawdziwy radykalizm. A takie rzeczy się dzieją, ostatnio w Kairze mieszkańcy wybudowali sobie np. własną drogę do autostrady. Przedsięwzięcie to robi ogromne wrażenie, ale z drugiej strony naprawdę przygnębiający jest fakt, że musieli to zrobić. Poza samą technologią konstrukcji, którą zastosowali i która nie zapewnia użytkownikom bezpieczeństwa, potrzebne jest przecież strategiczne planowanie i poważna decyzja, gdzie jest najlepsze miejsce do budowania tras dojazdowych do autostrady z punku widzenia całego miasta.
Rozmowa przeprowadzona została w czasie Res Publica Festival.
Justin McGuirk – pisarz i kurator, krytyk designu, były redaktor pisma „Icon”, szef wydawnictwa Strelka Press. W 2012 roku wraz z Urban Think Tank otrzymał Złotego Lwa na Biennale Archi- tektonicznym w Wenecji za projekt dotyczący squatu Torre David w Caracasroku. Mieszka w Londynie. Ostatnio została wydana książka pt. Radykalne miasta. Przez Amerykę Łacińską w poszukiwaniu nowej architektury przez Fundację Bęc Zmiana i Res Publica.
Agata Pyzik – dziennikarka i pisarka, autorka książki Poor But Sexy. Culture Clashes in Europe East and West (Zero Boks, 2014) i tekstów publikowanych w szeregu magazynów w Wielkiej Brytanii oraz w Polsce, w tym w “The Guardian”, “The Wire”, “Icon”, “Archi- tectural Review”, “New Humanist”, “Dwutygodnik”, „SZUM”, „Krytyka Polityczna”. Mieszka w Londynie.
fot. Res Publica Festival / Jędrzej Sokołowski