GÓRALCZYK: Podróż w czasie w Budapeszcie. Polityka historyczna po węgiersku

Orbán do swych celów wykorzystuje politykę historyczną i bolesny dla Węgrów „syndrom” Trianon. Umiejętnie gra symbolami, traumami i urazami


Unia Europejska (UE) chwali się „kryteriami kopenhaskimi”, czyli zestawem wymogów gwarantujących funkcjonowanie demokracji liberalnej, państwa prawa oraz rynku. W odpowiedzi na kryzys COVID-19 Węgry wprowadzają zasady państwa stanu wyjątkowego: z zamkniętym parlamentem i niemą opozycją oraz niezależnymi mediami. A już wcześniej włączono do gry własną politykę historyczną, zmieniając pomniki, obowiązujące symbole i interpretacje wydarzeń. Czy zamiast kopenhaskich przyjdzie nam przyjmować „kryteria budapesztańskie”? Czy tak ma wyglądać Budapeszt w Warszawie?

Po dojściu do (niepodzielnej) – władzy w wyniku, jak to oficjalnie nazwano, „rewolucji przy wyborczych urnach” (fülkeforradalom), na Węgrzech ukształtował się nowy system polityczny. Jeśli nie nastąpiła w ten sposób zmiana ustroju, to powstał system Orbána, samo-zdefiniowany jako „nieliberalna demokracja”. Po 2010 r. narodził się na Węgrzech nowy sposób sprawowania władzy. Zazwyczaj słusznie wiąże się go z charyzmatycznym liderem, Viktorem Orbánem, jednak formalnie jest on określany, o czym za granicą mało kto wie, „systemem narodowej współpracy” (nemzeti együttmüködés rendszer), co pachnie Orwellem.

Gra na traumach i urazach

Potocznie jednak obecny system władzy nazywa się systemem Orbána, a jego podstawowe kierunki i filary są następujące:

  • Charyzmatyczny wódz i system wodzowski w państwie.
  • Odrzucenie zasad przyjętej w 1990 r. demokracji liberalnej oraz sytemu równowagi i kontroli władz (checks and balances) na rzecz niemal omnipotentnej egzekutywy i jej szefa.
  • Podważenie obowiązujących w Unii Europejskiej (UE) „kryteriów kopenhaskich” poprzez podporządkowanie wszechmocnej egzekutywie systemu prawnego, mediów oraz społeczeństwa obywatelskiego, z symbolicznym wypchnięciem z Budapesztu wywodzącego się z tego miasta George’a Sorosa i jego fundacji, która przeniosła się do Berlina, oraz częściowo Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, czyli uczelni funkcjonującej na zasadach amerykańskich, bowiem obie instytucje promowały ideę i wizję społeczeństwa otwartego.
  • Centralizacja i skupienie w rękach państwa nie tylko władzy, ale też majątku, co niestety wiąże się z systemową, udowodnioną korupcją oraz prowadzi do poważnych zarzutów, jak ten sformułowany przez socjologa, a niegdyś ministra oświaty w poprzednich rządach, Bálinta Magyara, że na Węgrzech mamy do czynienia z „pokomunistycznym państwem mafijnym”.
Numer pt. Bitwa o suwerenność dostępny w naszej księgarni.

Te kwestie są na ogół mnie lub bardziej znane, chociaż różnie interpretowane i oceniane. Jeśli jednak przyjrzeć się uważniej rządom zaprowadzonym po 2010 r. i opartym na nowej konstytucji (weszła w życie 1 stycznia 2012 r.), to zmiana jest nie tylko symboliczna. Obecne rządy są całkowicie inne niż te po 1990 r. Obejmują bowiem – jak zapisano w nowej konstytucji – Węgry, czyli cały obszar zamieszkiwany przez Węgrów, nie tylko wytyczony granicami obecnego państwa.

Obok wyżej wymienionych rudymentów system Orbána od samego początku swego istnienia gra na jeszcze jednej, jakże istotnej strunie. Wykorzystuje do swych celów politykę historyczną i bolesny dla Węgrów „syndrom” Trianon, a więc fakt podziału i rozdrobnienia państwa po I wojnie światowej, powtórzony po II wojnie, oraz związaną z nim warstwę symboliczną i aksjologiczną. Węgierski rząd umiejętnie gra na historycznych symbolach, traumach i urazach.

Gra w pomniki

Najlepiej widać to na placu Kossutha przed gmachem parlamentu. Ktoś, kto nie był na tym placu od czasu zapanowania systemu Orbána, niepomiernie by się zdziwił, a chwilami nawet nie poznał oblicza tego miejsca.

Dokonano na nim bowiem gruntownych, a przy tym jakże symbolicznych zmian. Najpierw zniknął skromny pomnik wybitnego poety o lewicowych zapatrywaniach, Attili Józsefa, który przeniesiono z placu i posadzono (bo chodzi o postać w pozycji siedzącej) nad brzegiem Dunaju. Na jego miejsce wstawiono – stojący już wcześniej w tym miejscu w latach 1902–1945 – monumentalny pomnik siedzącego dumnie na koniu hrabiego Gyuli Andrássyego, męża stanu i pierwszego ministra spraw zagranicznych Austro-Węgier, symbolu dualizmu z Austriakami (1867–1918), a nade wszystko stanowiącego uosobienie okresu Wielkich Węgier, czyli okresu, w którym ziemie zdominowane przez Węgrów w ramach ówczesnej Korony św. Stefana miały największy zasięg. Tak oto dumny, wyniosły arystokrata zastąpił skromnego poetę o lewicowych zapatrywaniach.

Podobnego zabiegu dokonano po przeciwległej, północnej stronie gmachu parlamentu, gdzie z kolei podmieniono pomniki dwóch arystokratów, tyle że o skrajnie odmiennych poglądach. Stojący od marca 1975 r. pomnik pierwszego prezydenta Republiki po rozpadzie c.k. Monarchii, „czerwonego hrabiego” Mihálya Károlyiego (1875–1955) – będący dziełem najgłośniejszego rzeźbiarza tamtej epoki, zmarłego w ub.r., Imre Vargi –w marcu 2012 r. został zdemontowany i przeniesiony do nadbalatońskiego Siófok. W ten sposób zniknął symbol lewicującego arystokraty wyniesiony na piedestał w ramach reżimu Kádára (1956–1988). W jego miejsce powrócił pomnik dwukrotnego premiera i wielkiego piewcy oraz zagorzałego zwolennika tak c.k. Monarchii, jak i idei Wielkich Węgier, Istvána Tiszy (1861–1918) – stojący w tym miejscu w epoce regenta Miklósa Horthyego (1920–1944). Tiszy został zamordowany w wynajmowanej willi na początku rewolucyjnego zwrotu przez wściekłych, zdesperowanych od wojny żołnierzy w ostatnim dniu października 1918 r., czyli dokładnie w dniu, gdy „lewicujący republikanin” Károlyi dochodził do władzy. O tym na Węgrzech się pamięta.

Kolejnym zaskoczeniem na placu Kossutha będzie brak stojącego na uboczu, przy gmachu sąsiedniego Ministerstwa Rolnictwa, wzniesionego w tym miejscu w 1996 r. pomnika męczeńskiego bohatera rewolucji 1956 r., premiera Imre Nagya. pod koniec 2018 r. pomnik został rozmontowany i wywieziony nocą, czemu towarzyszyły społeczne emocje, a w czerwcu 2019 r. postawiono go w nowej, jakże symbolicznej lokalizacji – obok dawnego Domu Partii, na skwerze Jásziai Mari tér, przy moście Małgorzaty od strony peszteńskiej, czyli dokładnie tam, gdzie w epoce Kádára znajdował się pomnik Marksa i Engelsa.

Na miejsce pomnika Nagya powrócił kolejny przedwojenny – odsłonięty 18 marca 1934 r., czyli w szczycie epoki Horthyego, i rozbity w 1945 r. – pomnik ofiar czerwonego terroru krótkotrwałej (133 dni) Węgierskiej Republiki Rad, pod wodzą Béli Kuna. Stanął tu ponownie, chociaż historia dowodzi, że ofiar „białego terroru” z okresu konsolidacji reżimu Horthyego było więcej niż ofiar czerwonego.

Numeru internetowy Tak umierają wolne media

Domniemany turysta, który był na placu Kossutha po raz ostatnim przed 2010 r., może zadać pytanie: a co to za flaga, obok węgierskiej, powiewa na głównym frontonie od strony placu, bo z całą pewnością nie jest to flaga unijna? Otóż niemal od dekady powiewa tam flaga Seklerów, czyli węgierskich górali zamieszkałych w niemal czystej etnicznie enklawie głęboko w Rumunii, pod Braszowem. To w tym mieście, spotykając się latem z tamtejszą młodzieżą, Viktor Orbán przedstawia swe wizje i plany, to właśnie tam w 2014 r. ogłosił, że buduje nieliberalną demokrację. Z kolei w roku ubiegłym mówił: „Trzydzieści lat temu sądziliśmy, że Europa jest naszą przyszłością, teraz jesteśmy przekonani, że to my jesteśmy przyszłością Europy”. Innymi słowy, ma przyjść w UE do władzy nowe pokolenie, a systemy nieliberalne pokonają dotychczasowy, nadmierny liberalizm. Ta teza od tego momentu była często powtarzana.

Płacz po straconych ziemiach

Jeszcze większe zaskoczenie domniemanego gościa na placu Kossutha będzie po 4 czerwca tego roku, a więc setnej rocznicy podpisania traktatu z Trianon, który poszatkował Wielkie Węgry i zrodził naród w diasporze. Admirał Horthy nigdy się z tym nie pogodził, stawiając na politykę rewizjonizmu, a „powrót utraconych ziem” jako cel nadrzędny i rację stanu swoich rządów. Zaprowadziło go to najpierw (w 1927 r.) w objęcia Benito Mussoliniego, a potem Adolfa Hitlera. Co prawda dwa tzw. arbitraże wiedeńskie doprowadziły do powrotu znacznej części utraconych ziem, ale kosztem sojuszu z Hitlerem, który doprowadził do utraty prawie całej drugiej armii na froncie wschodnim, a ostatecznie kolejnego traktatu, podpisanego 10 lutego 1947 r. w Paryżu, który Węgrom po raz wtóry „podyktował Trianon”.

Tymczasem już w okresie horthystowskim ukuto powiedzenie: „nie jest prawdziwym Węgrem ten, którego nie boli Trianon”. Viktor Orbán – kreujący się na wodza wszystkich Węgrów, także tych w diasporze – nie tylko zmienił konstytucyjną nazwę państwa. Dosłownie na pierwszym posiedzeniu nowego, zdominowanego przez siebie i jego polityczny obóz parlamentu zamienił rocznicę podpisania traktatu w Trianon, czyli 4 czerwca, w święto „jedności narodowej”. Przy okazji nadał Węgrom w diasporze prawa wyborcze. A ponieważ już wcześniej otrzymali oni sporo praw socjalnych w postaci Karty Węgra, nic dziwnego, że odtąd ponad 90 proc. Seklerów głosuje na Fidesz i Orbána.

Numer internetowy Państwo obnażone.

Nic też dziwnego, że obecny rok stulecia Trianon zamieniono w „Rok Narodowej Jedności” (czytaj: w sprzeciwie wobec dyktatu z Trianon), a największa uroczystość przypadnie właśnie 4 czerwca. Wtedy oblicze placu Kossutha zmieni się raz jeszcze. Na jego styku z aleją Alkotmány (Konstytucyjną) – prowadzącą od strony Pesztu na wprost do głównego frontonu Parlamentu, gdzie powiewają flagi węgierska i seklerska – premier uroczyście odsłoni Memoriał Jedności Narodowej (Nemzet iösszetartozás emlékhelye) upamiętniający traktat w Trianon. Będzie to nie tyle pomnik, co miejsce pamięci. Na długiej na 100 metrów i szerokiej na 4 metry rampie, opadającej z placu Kossuth na aleję Alkotmány po obu stronach, zostaną wyryte nazwy 12 tys. historycznych miejscowości, „wyrwanych” z ojczyzny postanowieniami traktatu z Trianon.

Społeczeństwo zamknięte?

Czy to oznacza powrót do polityki rewizjonizmu epoki Horthyego? Po części tak, bo ten monument na styku alei Konstytucyjnej i placu Kossutha nie tylko nie będzie się podobał i źle będzie się kojarzył sąsiadom Węgier, ale też zmusi do zastanawiania się, co dalej. Co Węgrzy mogą jeszcze zaproponować lub zafundować?

Tymczasem Węgrzy są podzieleni i spolaryzowani. Dzieli ich nie tylko Trianon, ale sam system Orbána, jego styl i forma. Niektórzy powiadają wprost, że „wraca epoka Horthyego”. Nie tylko z jej systemem wartości i aksjologią, opartą na „wartościach chrześcijańskich” (jakkolwiek by je rozumieć), powrocie do tradycji oraz idei wielkich i – ponownie silnych – Węgier, o czym tak często mówi obecny premier. Cały czas kreuje się on na silnego człowieka, teraz – po głośnym postawieniu zasieków na granicach i zatamowaniu fali uchodźców – już na skalę europejską, nie tylko węgierską.

Epoka Horthyego wróciła też w wymiarze symbolicznym. Z domu władz (Országház), jak po węgiersku potocznie zwie się gmach parlamentu, ośrodki władzy powróciły na Wzgórze Zamkowe. Najpierw trafił tam urząd prezydenta – zadomawiając się w pałacu Sándora, dawnej siedzibie premierów. Natomiast ostatnio przeniesiono także urząd premiera do odrestaurowanego, starannie i za duże pieniądze, dawnego klasztoru karmelitów. Towarzyszyły temu spore kontrowersje i opory ze strony głównego architekta miasta.

Centrum władzy znalazło się więc niemal dokładnie tam, gdzie było za Horthyego. Ówczesne realia odtworzono nie tylko w wymiarze symbolicznym, sentymentalnym czy fizycznym, lecz również pod względem charakteru sprawowanych rządów. Nie ma co prawda admirała i regenta, a kraj nie jest i nie nazywa się Królestwem, ale w parlamencie znowu, jak w latach konsolidacji rządów epoki Horthyego pod wodzą wybitnego premiera Istvána Bethlena (lata 1921–1931), mamy do czynienia z jedną wiodącą i bardzo silną partią (wtedy nazywała się Partią Jedności – chociaż nazwy jej się zmieniały – a dzisiaj jest nią Fidesz, czyli Obywatelska), która rywalizuje ze słabą i rozproszoną na wiele frakcji i nurtów opozycją.

Czy to pełny powrót epoki Horthyego z jego wartościami, symbolami i nieco archaicznym oraz mocno konserwatywnym stylem rządzenia? Nie do końca, bo czasy są inne, i odmienne są uwarunkowania. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że system Orbána, podobnie jak w epoce Horthyego, wraca do tradycji, snów o potędze Węgier i Węgrów, jest więc tym samym „patriotyczny”, czyli – w opinii oponentów – mocno nacjonalistyczny. Premier mówi, że „buduje Węgry dla Węgrów”. Jego system jest więc wykluczający, tworzy bramy, tamy i zasieki, nie przejmuje się losami świata, ani społeczeństwem otwartym. Węgierskie społeczeństwo znów jest skupione na sobie i swoich problemach, traumach i kompleksach, a leczy je często kosztem innych. Ostatnie, wyjątkowe ustawodawstwo jeszcze bardziej te, w istocie autorytarne, tendencje podkreśla. Jak to się ma do członkostwa w UE? Oto jest pytanie!

Tekst powstał w ramach programu #DemocraCE,
w wersja angielskiej dostępny na stronie Visegrad Insight.

Bogdan J. Góralczyk – profesor i dyrektor Centrum Europejskiego UW, politolog i sinolog z wykształcenia, hungarysta z zamiłowania. W latach 1991–98 przebywał na placówce w Budapeszcie jako wysoki rangą dyplomata (z czego powstała książka wydana w Polsce i na Węgrzech). Ostatnio przygotował tom pt. Węgierski syndrom: Trianon, do wydania przed 4 czerwca br.

Na grafice wykorzystano zdjęcie Viktora Orbana z archiwum European People’s Party (CCo).

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa