Excel kroczy przed upadkiem
Problemem naszego planowania jest exceloza: wiara, że jeżeli zmieni się wartości w arkuszu kalkulacyjnym, to świat zachowa się tak jak mówią zawarte w nim równania.
Niestety modelujący często dobrze czują się wśród cyfr i słabo orientują się w rzeczywistości. A im bardziej czują się dobrze z cyframi, tym bardziej wydaje im się, że są w stanie objąć wszystko swoim „zdrowym rozsądkiem”. Co samo w sobie jest bardzo nierozsądne.
Modelowanie jest trudne – wymaga łączenia wiedzy o nim z wiedzą merytoryczną , a to jest rzadkie. Brak jednego albo drugiego prowadzi na manowce, o czym przekonał się Krzysztof Szczawiński modelując przebieg pandemii. Z jego modelu wyszło, że byłoby najlepiej gdyby (w pewnym uproszczeniu) młodzi jak najszybciej pozarażali się, a w tym czasie starzy i inni „narażeni” siedzieli w domach szczelnie pozamykani. W teorii brzmi to dobrze, w praktyce to niewykonalne.
Jednak to właśnie dzięki temu modelowi Szczawiński stał się celebrytą, twarzą grup antymaseczkowych, antyszczepionkowych i całego altmedu. Później ogłosił koniec pandemii – dwukrotnie – i to mniej więcej w połowie jej trwania. Następnie zniknął. Nauczył się czegoś na swoich błędach? Ależ skąd! Teraz bierze się za modelowanie atmosfery – o czym szeroko rozpisał się w mediach społecznościowych. Przyjrzyjmy się:
https://twitter.com/Kristof_Poland/status/1697578852917109031
Wszystko to prawda. Autor cytatu wie o tym świetnie – w pandemii manipulował opinią publiczną.
Tu już mamy typowy pseudonaukowy chwyt erystyczny: wszyscy naukowcy są „kupieni” więc ich modele nie są nic warte. W domyśle: ja jestem nieskalany, niezależny i mądrzejszy od nich wszystkich.
Ciąg dalszy już „po bandzie”: wszyscy klimatolodzy nie dość, że są sprzedajni to jeszcze głupi. Nie to, co tacy matematycy czy fizycy. Gdy jest różnica zdań między noblistą z fizyki kwantowej a klimatologiem (ciekawe czemu nie noblistą klimatologiem?), jasne jest, że wszystko zależy czego dotyczy ta różnica zdań. Jeśli fizyki kwantowej stawiam na fizyka, jeśli klimatu to na klimatologa, jeśli tego czy lepsza jest Legia czy Widzew – kieruję się do kogoś kto się zna na piłce nożnej żeby rozstrzygnął spór. Tymczasem Szczawiński sugeruje, że matematyk zawsze się zna najlepiej na wszystkim. Dlaczego? Pewnie dlatego, że sam kończył ten kierunek i chce się ustawić na pozycji autorytetu, którym rzecz jasna nie jest.
Nie wiem, co autor ma na myśli pisząc, że system jest „bardzo stabilny”. Przypomnę tylko, że Ziemia miała zamienić się w śnieżkę, prawdopodobnie więcej niż raz. Ziemia bywała też znacznie cieplejsza niż obecnie. Jeżeli przez określenie „bardzo stabilne” Szczawiński uznaje zakres, że nie całe życie na Ziemi wymarło – to rzeczywiście jest „bardzo stabilnie”. Natomiast szereg wielkich wymierań z powodów klimatycznych pokazuje, ze wcale bardzo stabilnie nie jest i nie było.
Istnienie tej „wielkiej stabilności” miałoby przeczyć istnieniu efektów o sprzężeniu zwrotnym dodatnim – znowu wbrew szkolnej wiedzy o naszym klimacie. Ziemia–śnieżka to efekt takiego efektu: im więcej było lodu, tym więcej światła obijało się, tym niższa temperatura panowała na Ziemi, tym więcej było lodu – i tak w kółko, aż cała Ziemia pokryła się lodem. Podobnie w przypadku obecnego ocieplenia spodziewamy się dodatnich sprzężeń zwrotnych: roztopy wiecznej zmarzliny uwolnią dużą ilość metanu (bardzo silnego gazu cieplarnianego), co spowoduje wzrost temperatury i dalsze roztopy, które uwolnią jeszcze więcej metanu… To nie jedyny samonapędzający się proces w ramach dynamiki ocieplenia klimatu.
Ale mówiąc o „najbardziej stabilizującym efekcie”, Szczawiński pokazuje, że nie ma pojęcia o termodynamice, za modelowanie której się chce brać – mając jako matematyk podobno dużo lepsze zrozumienie problemu od upośledzonych intelektualnie klimatologów. Powołuje się on na znany w fizyce fakt, że im ciało jest gorętsze, tym więcej energii wypromieniowuje. Jest to i dla nas–laików dość oczywiste – szklanka z ciepławą wodą ogrzeje nas mniej, niż szklanka z wrzątkiem. Problem polega na tym, że cieplejsza Ziemia, wbrew temu co twierdzi Szczawiński, nie wypromieniuje nic więcej niż dzisiaj – i nieważne czy będzie cieplejsza o 1 czy o 10 proc.
Dlaczego? Ano dlatego, że Ziemia (praktycznie) nie jest źródłem energii. Istnieje oczywiście energia powstająca przy rozpadzie pierwiastków radioaktywnych w skorupie, czy wypromieniowywanie energii jądra, ale praktycznie cała energia na Ziemi pochodzi od Słońca. Jeśliby wypromieniowywałaby więcej niż dostaje, szybko by zamarzła. Jeśli mniej, szybko byśmy się ugotowali. Procesy klimatyczne nie dotyczą Słońca, które daje nam stosunkowo stałą dawkę energii – i to w najbliższym czasie znacząco nie zmieni się. A skoro tak, to nie zmieni się bardzo ilość energii wypromieniowywana przez Ziemię – nawet pomimo tego, że wzrośnie jej temperatura. Oczywiście samo ocieplanie Ziemi wynika z faktu, że ta wypromieniowuje nieco mniej energii niż otrzymuje (ze względu na zmiany składu atmosfery). Jednak są to różnice znikome pozwalające zakumulować 1–2 stopnie na przestrzeni wieku.
Czy zatem fizyka się myli? Nie – ale opisywane zależności dotyczą obiektu nazywanego „ciałem doskonale czarnym”. Ziemia nie jest nim i przez to zachowuje się nieco inaczej. Gdyby nim była, miałaby średnią temperaturę 6 stopni (a ma 15) i zależałaby od aktywności Słońca. Żadne efekty cieplarniane nie byłyby możliwe. Natomiast nasza atmosfera pozwala nam zachowywać więcej ciepła niż wynikałoby to z fizycznego modelu. O ile zaś jest cieplej zależy w dużej mierze (choć nie tylko) od składu atmosfery. I o tym wie każdy „klimatysta”, a także każdy fizyk. Szczawiński zaś nie wie. W tym zaś kontekście bardzo zabawnie brzmi końcówka tweeta:
Fot. Canva Pro.