Arsenał młodych. Narodziny młodzieży

Tysiące ludzi w zwartych szeregach maszeruje ulicami świeżo odbudowanego miasta. Na twarzach wszystkich uśmiech, dłonie splatają się ze sobą lub podnoszą proporce i transparenty z hasłami wzywającymi do walki o Plan Sześcioletni lub sławiącymi socjalizm […]


Tysiące ludzi w zwartych szeregach maszeruje ulicami świeżo odbudowanego miasta. Na twarzach wszystkich uśmiech, dłonie splatają się ze sobą lub podnoszą proporce i transparenty z hasłami wzywającymi do walki o Plan Sześcioletni lub sławiącymi socjalizm jako przyszłość świata. W tłumie szczególnie zauważalni są młodzi ludzie w zielonych koszulach i czerwonych krawatach, wyróżniają się też niesione przez nich transparenty – są większe i bardziej okazałe od pozostałych.

Takie obrazy funkcjonują jak klisze, kulturowe, czy już nawet popkulturowe ikony powielane w albumach i książkach, reprodukowane na pocztówkach, w kalendarzach i na plakatach. Jeśli przyjrzeć się tym reprodukcjom, zdjęciom i powtórzeniom, to łatwo zauważyć, że maszerujący tłum tworzą najczęściej, jeśli nie wyłącznie, młodzi ludzie. Obraz taki był częścią propagandy i niekoniecznie świadczył o faktycznym zapale młodych ludzi do budowy socjalizmu (choć w pewnych kręgach ów zapał był bardzo silny). Pokazywał za to, jak istotne stało się młode pokolenie – jako grupa społeczna, zbiorowość i masa – dla władz PRL i jak samo pojęcie „młodzieży” w pewnym momencie zaczęło funkcjonować jako polityczny slogan.

Młodzież stanowiła bardzo ważny czynnik w planie budowy socjalizmu w Związku Radzieckim i w krajach od niego zależnych. Jej znaczenie wielokrotnie podkreślał Józef Stalin, na jej idealizmie, zapale i energii oparte było w założeniach działanie Związku Młodzieży Polskiej. „Wychowanie młodzieży na pełnowartościowych obywateli stanowi jedno z najważniejszych zagadnień w życiu naszego kraju” – powtarzali członkowie organizacji. Twórcy i krzewiciele systemu socjalistycznego przypisywali młodzieży pewne określone cechy i mieli jej jasno zarysowaną wizję. Z ich punktu widzenia najważniejszą i najcenniejszą zaletą młodego pokolenia był brak obciążeń przedwojennymi tradycjami, fakt, że zostało ono wyrwane przez wojnę z kontekstu historycznego czy historyczno-politycznego, że jest jak tabula rasa, na której można zapisać projekt nowego społeczeństwa. Założenie to w odniesieniu do rzeczywistości okazało się zresztą błędne, wiele młodych osób miało własne wspomnienia z okresu okupacji, silne były też tradycje rodzinne związane z pamięcią o wojnie i czasach przedwojennych. Młodzieży przypisywano też łatwość przystosowywania się do nowych warunków i dążenie do zmian, nawet rewolucyjnych – czyli to, co i dziś przypisuje się młodości. Niezmiernie istotny dla konstruktorów nowego porządku był wreszcie fakt, że młodzież jest łatwą do wyodrębnienia zbiorowością. Można nawet odnieść wrażenie, że młodzi liczyli się w tym systemie tylko i wyłącznie jako masa. W sformułowaniach propagandowych miała być ona zwarta, jednolita, solidarna i dzięki temu silna.

Młode pokolenie trzeba było wychować w taki sposób, żeby kolektywnie przyczyniało się do zmieniania rzeczywistości. Rolę wychowawcy przyjął na siebie przede wszystkim Związek Młodzieży Polskiej, który powstał w 1948 roku. Ta masowa organizacja młodzieżowa otrzymała monopol na prowadzenie wśród młodzieży działalności ideowo-wychowawczej. Młodzież traktowano w sposób instrumentalny, miała się przyczyniać do budowy socjalizmu, szerzyć socjalistyczne idee. Zjednoczona w organizacjach i związkach miała także legitymizować system. Dla ZMP skłonność młodzieży do jednoczenia się była oczywista i naturalna. Przy takim założeniu rola organizacji stawała się zupełnie jasna – odpowiadała ona naturalnym potrzebom młodych ludzi i pomagała im w budowaniu lepszego jutra. Warto dodać, że założyciele i kolejni przewodniczący Związku byli na ogół po trzydziestce, nasuwa się więc pytanie, jak właściwie, w jakich ramach wiekowych definiowana była młodzież przez samo ZMP i władze kraju.

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, tak samo, jak na pytanie o początki młodzieży jako odrębnego pokolenia, nowej generacji. Dziecko, które przed wojną przechodziło bezpośrednio w stan dorosłości, w realiach powojennych znalazło jeszcze pewien etap przejściowy. To była zmiana nieodwracalna. Czy można więc mówić, że to ustrój socjalistyczny – poprzez kult młodości i zbiorowości – powołał do życia „młodzież” jako grupę społeczną? To kontrowersyjna teza. Nawet jeśli się z nią zgodzić, to trzeba zauważyć, że w tym procesie młodzież wymknęła się władzom spod kontroli. Tożsamość, którą możemy określić dziś jako „młodzieżową”, wytworzyła się w znaczącym stopniu w opozycji do systemu socjalistycznego. To w dużej mierze na młodzieży koncentrowała się uwaga władz PRL, a jednocześnie to właśnie młodzież najskuteczniej wymykała się narzucanym ramom.

Spektakularnie zrobiła to w samym środku lat pięćdziesiątych.

Fenomen „Po prostu”. Czerwone i zielone numery

Pomimo deklarowanego entuzjazmu władz dla zrzeszania się młodych ludzi oraz obietnic wsparcia dla wspólnych inicjatyw i pomimo argumentów ideologicznych przemawiających na rzecz zbiorowego działania studentów dla budowania socjalizmu, najskromniejsze nawet inicjatywy młodzieżowe musiały uzyskać autoryzację. Aby zorganizować dyskusję czy nawet spotkanie jakiejś grupy czy paczki, choćby w jednej z sal akademika, trzeba było podjąć szereg oficjalnych starań i „zalegalizować zgromadzenie”. W praktyce utrudniało to wszelkie oddolne, spontaniczne inicjatywy lub zwyczajnie zniechęcało do podejmowania wysiłku robienia czegoś wspólnie. A jednak, mimo tych utrudnień i obostrzeń, połowa lat pięćdziesiątych to czas powstawania społeczności, klubów i nieformalnych grup młodych ludzi.

Przykładem takiej ważnej grupy była redakcja „Po prostu”, przełomowego pisma młodzieżowego z lat pięćdziesiątych. Zaczęło się ukazywać w 1947 roku, początkowo jako dwutygodnik, od 1949 roku aż do końca swojego istnienia – już jako tygodnik. Pełny tytuł brzmiał wówczas „Po prostu – studenckie czasopismo społeczno-literackie”, a w 1954 roku dopisano jeszcze w podtytule: „Czasopismo Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej”. Stało się więc w rzeczywistości „tubą” organizacji, choć niezależnie od formalnej przynależności żadne ówczesne pismo nie mogło sobie przecież pozwolić na głoszenie odrębnego zdania w istotnych sprawach.

Jeszcze przed 1955 rokiem – przełomowym dla „Po prostu” – pracowały tam osoby, które rok później przeprowadziły reformę. Między innymi Anna Bratkowska, jedna z czołowych postaci tygodnika, zastępczyni redaktora naczelnego, a w rzeczywistości osoba kierująca pismem. „Przy ciastkach i winie łamaliśmy naszą gazetę. To było takie nowe. Nic nie wiedziałam, nigdzie nie chodziłam. Dopiero później dowiedziałam się, że w tym czasie innym łamano kości. Coś mi się w głowie tliło, dlaczego ta gazeta zalega na parapetach uczelni? Dlaczego nikt jej nie czyta? Byliśmy odcięci od rzeczywistości. Weszliśmy w ten świat, innego nie znaliśmy, a ten wybraliśmy”[1].

Stopniowe przemiany zaczęły się już kilka miesięcy po tym, jak redaktorem naczelnym został Eligiusz Lasota, nazywany Lilkiem. Był przełom 1953 i 1954 roku – okres, w którym pismo istotnie zalegało korytarze uczelni w nierozpieczętowanych paczkach. „Przestało się nawet liczyć jako odskocznia do dalszej kariery w aparacie. Już nie pchał się do niego ten najbardziej rozparzony ZMP-owski aktyw, przychodzili jacyś tacy normalniejsi. A Lasota ich przyjmował. Przyszli do »Po prostu« z wykształceniem i z przekonaniem, że dziennikarstwo jest formą zbawiania świata” – wspominał jeden z członków redakcji. Wydaje się, że motywacją wprowadzania zmian była początkowo zwykła ambicja zawodowa. Między działami redakcji zaczęła się rywalizacja – największą ilość punktów dostawano za innowacyjność formy i treści. Pismo zaczęły tworzyć nowe osoby – Jerzy Ćwiertnia, Jerzy Ambroziewicz, Agnieszka Osiecka, Marek Hłasko.

Członkowie redakcji poczuli w pewnym momencie, że łączy ich jakaś wspólna sprawa. Połączyły ich także stosunki towarzyskie, które przeplatały się z aktywnością zawodową. Ze spotkań redakcji wracali do domów późnym wieczorem. Wspominają, że „idee rodziły się nawet przy pokerze, przy brydżu, przy kopytkach i wódce w barze”. Wspólnie obserwowali oznaki odwilży i uczestniczyli w przemianach prowadzących do Października. Przeżywali drobne zdarzenia, które przybliżały do normalności. „Pierwszego maja 1955 roku po pochodzie spotkali się wszyscy w mieszkaniu Lasoty na Tamce, co stało się potem tradycją. Było trochę wódki. Teraz, powiedział Lasota, będzie klu. Umył szklanki i nalał każdemu coca-coli, którą przywiózł z ostatniej podróży za granicę. I te twarze jakbyśmy przyjmowali superkomunię” – wspomina związany wówczas z pismem Zdzisław Grzelak.

W czerwcu 1955 roku, przed wakacyjną przerwą w wydawaniu „Po prostu”, odbyło się w redakcji zebranie. Uczestnicy postanowili, że po wakacjach pismo ukaże się pod zmienionym tytułem: „Po prostu – Tygodnik studentów i młodej inteligencji”. Nie pytali o zgodę ZMP, postanowili postawić członków zarządu przed faktem dokonanym. Pod nieobecność Lasoty dali do ostatniego, przedwakacyjnego numeru zapowiedź, że zmieniają charakter pisma. Jerzy Ćwiertnia, który był głównym grafikiem i rysownikiem tygodnika, zasiadł do obmyślania nowej szaty graficznej. „Po pierwsze kolor, da zieleń w miejsce czerwieni. A litery w tytule też będą przeciwieństwem tego, co było. Zamiast niskich i pękatych – wysokie i szczupłe. Przez swą strzelistość – uduchowione”. W efekcie 4 września 1955 roku ukazał się 336 numer „Po prostu” i pierwszy z tak zwanych „zielonych numerów”.

Na pierwszej stronie przełomowego numeru ukazał się też rodzaj manifestu redakcji: „Jesteśmy grupą młodych zapaleńców – studentów i absolwentów wyższych uczelni. Ludźmi, którzy nie potrafią nie wtrącać się we wszystko, co się wokół nich dzieje. Jesteśmy grupą niezadowolonych – chcielibyśmy więcej, mądrzej i lepiej. (…) Chcielibyśmy, aby nasze pismo było trybuną młodych twórców”[2]. Z samego tytułu tygodnika zniknęło ZMP.

Od tego numeru datuje się prawdziwa kariera „Po prostu”. Na uczelnianych korytarzach szybko zaczęły topnieć stosy pisma. A wkrótce miał nadejść czas, kiedy ludzie będą przechowywać przeczytane numery. Pismo było coraz odważniejsze, a jednak cenzura i władze przymykały oko na wiele niepoprawnych posunięć redakcji. Stawało się też coraz popularniejsze. W szczytowym momencie – jesienią 1956 roku – nakład wynosił 150 tysięcy egzemplarzy.

W przełomowym 1955 roku pismo tworzyli, obok Eligiusza Lasoty i Anny Bratkowskiej, także Stanisław Chełstowski, Agnieszka Osiecka, Ryszard Turski oraz Jerzy Urban. Współpracowali Jerzy Ambroziewicz, Ernest Bryll, Stefan Bratkowski, Marek Hłasko, Jan Olszewski. Swoje teksty zamieszczali także Leszek Kołakowski i Jan Józef Lipski. Działania redakcji nie ograniczały się do wydawania pisma. Chciano w bardziej bezpośredni sposób angażować się w życie młodych ludzi. Wczesną jesienią 1955 roku z inicjatywy „Po prostu” powstała sieć Klubów Młodej Inteligencji, które miały zrzeszać absolwentów wyższych uczelni, ludzi „o młodych, niespokojnych i szerokich horyzontach intelektualnych”. Kluby miały pobudzić życie towarzyskie i intelektualne, stwarzać przestrzeń do prowadzenia dyskusji i wymiany poglądów. Redakcja tygodnika zorganizowała też pierwszy Dyskusyjny Klub Filmowy – jesienią 1955 roku wyświetlony tam został Dyktator Charliego Chaplina. Zainteresowanie było ogromne – w momencie sprzedaży kart uczestnictwa w Klubie, kilka dni przed pierwszym pokazem, w redakcji zjawił się tłum młodych ludzi. Doszło nawet do awantury – chętnych stawiło się znacznie więcej, niż było miejsc. Mogła to być grupa prawdziwych miłośników kina albo też uruchomił się „ogonkowy” mechanizm i ludzie stawili się tłumnie, bo „rzucono” jakieś dobro – tu: wejściówki. DKF stanowił na pewno niepowtarzalną okazję zobaczenia niepokazywanych gdzie indziej filmów zachodnich. Kolejne Kluby zaczęły powstawać natychmiast w wielu miastach, a kilka miesięcy po pierwszym pokazie w Warszawie zawiązana została ogólnopolska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych.

Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów oraz wystawa w Arsenale

Władze PRL, zdając sobie sprawę z potencjału, siły i prężności młodzieży, stworzyły system edukacyjno-wychowawczy (bezpośrednio wprowadzany i egzekwowany przez ZMP), który w jak największym stopniu pozwalał kontrolować jej wspólne przedsięwzięcia i który miał zapobiec skierowaniu się energii i zapału młodzieńczego w niewłaściwym kierunku. Władze nie myliły się: zjednoczone pod wspólnym hasłem pokolenie młodych mogło stać się motorem zmian, zarówno politycznych, jak i obyczajowych. Nie spodziewały się jednak, że kontrolowanie tych zmian może stanowić duży problem. Do wymknięcia się młodzieży spod kontroli doszło w czasie V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie w sierpniu 1955 roku. Przebieg i następstwa Festiwalu były dla władz przewrotne i nieoczekiwane.

Ideą Festiwalu było spotkanie „postępowej” młodzieży z całego świata i zamanifestowanie jej pokojowego nastawienia. Ze sposobu mówienia i myślenia o Festiwalu wyłania się ważna cecha przypisywana młodzieży: „Młodzież dysponuje szczególną łatwością nawiązywania przyjacielskich więzów, łamania uprzedzeń. Młodzi rozumieją się zawsze doskonale. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że cechy młodości, wspólne wszystkim chłopcom i dziewczętom, są silniejsze od cech i własności, które dzielą”[3]. W takiej wizji młodość jako taka jest wartością i jakością, ale wszelkie cechy indywidualne młodej jednostki zdominowane zostają przez to, co ogólne, wspólne i uniwersalne. W pierwszej kolejności przynależy się do grupy i to ma swoje konsekwencje, a dopiero potem jest się jednostką z osobistymi cechami i potrzebami.

Festiwal miał być doniosłym, ważnym i, z pewnych względów, przełomowym świętem. Był pierwszą po wojnie tak dużą imprezą międzynarodową i największym jak dotychczas masowym wydarzeniem zorganizowanym w Polsce. Międzynarodowe Festiwale Młodzieży i Studentów zaczęto organizować po zakończeniu II wojny światowej co dwa lata z inicjatywy Międzynarodowego Związku Studentów oraz Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej. Dotychczasowe Festiwale odbywały się kolejno w Pradze, Budapeszcie, Berlinie i Bukareszcie. W 1955 roku przyszła kolej na Warszawę. W stolicy wyrósł właśnie Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina i Centralny Stadion Sportowy, czyli Stadion Dziesięciolecia. Ze strony polskiej za organizację wydarzeń miało być odpowiedzialne ZMP.

W Festiwalu miały uczestniczyć grupy młodzieży z całej Polski. Wyjazd był nagrodą za dobrą naukę i efektywną pracę, ale decydowała postawa polityczna, którą oceniał ZMP. Dla warszawiaków udział w imprezach festiwalowych miał być praktycznie nieograniczony, przynajmniej w tych, które miały charakter otwarty. Nad stroną organizacyjną i rekrutacją uczestników czuwał ZMP, ale to nie wystarczało. W Komitecie do spraw Bezpieczeństwa Publicznego przygotowano instrukcję zabezpieczenia Festiwalu. Jak wynika z zachowanych dokumentów, obawiano się, że „ośrodki wywiadowcze państw kapitalistycznych, wrogie podziemie i elementy reakcyjne w kraju będą usiłowały przeciwdziałać [imprezie] i wykorzystać możliwość przyjazdu dla celów szpiegowskich. Należy przewidzieć wzmożenie działalności reakcyjnych elementów klerykalnych, ożywienie działalności nielegalnych organizacji i grup młodzieżowych, działalności bandyckiej, kolportażu wrogich ulotek itd”[4]. Aby temu zapobiec, organy bezpieczeństwa miały poddać szczególnej obserwacji uczestników wydarzeń. W dokumentach archiwalnych znajdujemy wiele konkretnych zarządzeń podejmowanych w trosce o moralność młodzieży, jak nakaz wysiedlenia z centrum Warszawy prostytutek czy wielka akcja mycia i malowania tramwajów, autobusów i trolejbusów, aby zrobić jak najlepsze wrażenie na gościach ze świata.

Środki bezpieczeństwa nie były w stanie zatrzymać spontanicznego ruchu i energii młodzieży, zatrzeć czy zneutralizować wszechobecnej atmosfery świętowania i zabawy. Wiadomo było na kilka miesięcy przed Festiwalem – pisała o tym bardzo szeroko prasa młodzieżowa – że „w sierpniu na ulicach Warszawy spotkamy młodzież czarną, żółtą, białą i mającą skórę wielu pośrednich odcieni. Spotkamy ludzi reprezentujących różne wierzenia religijne, różne doktryny polityczne i filozoficzne”[5]. I właśnie to doprowadziło do rozluźnienia norm obyczajowych, do wprowadzenia nieznanej dotąd swobody w miejscach publicznych, na ulicach, do przemycenia w oficjalną i na co dzień silnie odpersonalizowaną przestrzeń odrobiny różnorodności i koloru. Nie potrzeba było agentów z Zachodu ani przybywających z państw kapitalistycznych wrogów socjalizmu, przed którymi miały chronić młodzież socjalistyczną specjalne służby bezpieczeństwa. Do swego rodzaju obyczajowej rewolty prowadziła sama obecność na warszawskich ulicach tysięcy młodych, różnorodnych ludzi, sama możliwość wypicia wyklętej coca-coli i widok kolorowych, zwiewnych sukienek przywiezionych przez dziewczyny z Paryża czy Kairu.

Tak te wydarzenia wspomina po latach znany artysta fotograf Tadeusz Rolke, świadek wydarzeń kulturalnych tamtego okresu: „Pamiętam przede wszystkim rozmowy z obcokrajowcami. I w ogóle rozmowy na ulicach. To nie było zwykłe w tym czasie, to było w zasadzie niespotykane! Festiwal ideologicznie był kontynuacją polityki Stalina; podciągnięto ją pod hasło „walki o pokój”. Takie hasła były na transparentach. Ale młodzi ludzie, którzy na ulicy próbowali się ze sobą po prostu porozumieć, przyglądali się sobie – nie walczyli o pokój, nie myśleli o tym. Wymieniali adresy, pocztówki, drobiazgi. To był bardzo autentyczny kontakt”.

Trudno powiedzieć, czy Festiwal wywołał i spowodował te przemiany, czy raczej spotęgował narastające od jakiegoś czasu tendencje, czy może to, co wydarzyło się w sierpniu 1955 roku, było tylko przejawem dokonujących się już przemian. Można za to stwierdzić, że usilne próby jednoczenia, zrzeszania młodzieży, także na szczeblu międzynarodowym, które podejmowała partia, w niezamierzony sposób sprzyjały rozluźnianiu rygorów.

Arsenał młodych

Festiwalowi towarzyszyło bardzo ważne wydarzenie, które odbiło się szerokim echem w prasie połowy lat pięćdziesiątych oraz w debatach dotyczących kondycji polskiej plastyki, toczonych przez kolejne dekady. Uznawane bywa za cezurę w historii współczesnej sztuki polskiej. Mowa o wystawie młodego malarstwa w warszawskim Arsenale, otwartej 21 lipca 1955 roku, czyli dziesięć dni przed Festiwalem. W prasie komentowano poszczególne prace z wystawy, w jednym tekście doceniano ich nowoczesną formę, w innym kwestionowano ich przełomowość i oryginalność. Publikowano ostre polemiki i dyskusje zahaczające o rozmaite wątki, wielokrotnie niezwiązane bezpośrednio z wystawą, a poruszające ważkie kwestie społeczne. Przytaczano skrajnie różne opinie o wystawie – krytykowano prace lub przepowiadano prawdziwą rewolucję w sztuce „po Arsenale”. To wszystko miało duże znaczenie dla przemian obyczajowych zachodzących w społeczeństwie, szczególnie w młodym pokoleniu, i bezpośrednio powiązanych z nimi zmian dominującego wówczas dyskursu. Dyskusja wprowadziła do prasy inny, mniej propagandowy język, była przykładem prawdziwej polemiki, sporu. Chociaż niepozbawiona ideologicznych argumentów i politycznego tła, była jednak znacząco inna od większości polemik prasowych tego okresu.

„Wystawę Młodych” zorganizowano pod tytułem: „Przeciw wojnie – przeciw faszyzmowi”. Pomysłodawcy – sami artyści i krytycy – wykorzystali Festiwal jako okazję do pokazania prac artystów niezależnych, nieobecnych wcześniej na oficjalnych wystawach. Jako argumentu organizatorzy użyli między innymi tytułu wystawy – miała to być kolejna impreza prezentująca światu, jak przodujący ustrój walczy o pokój. Jednak na surowych, nieotynkowanych ścianach świeżo odbudowanego budynku Arsenału zawieszono prace, na których wojna ukazana została zupełnie inaczej niż na oficjalnych obrazach z nurtu socrealistycznego. Nie było scen bitewnych z postaciami wyraźnie podzielonymi na heroicznych zwycięzców i odrażających wrogów. Jako że występujący na wystawie artyści w większości urodzeni byli kilka lub kilkanaście lat przed 1939 rokiem, wojna była dla nich przeżyciem osobistym, cierpieniem głęboko uwewnętrznionym, piętnem na całe życie. I w taki też osobisty, prywatny i najczęściej bolesny sposób ukazywali ją na obrazach. Dla wielu prezentujących się na wystawie artystów nie było tematów poprawnych i niepoprawnych, nie uznawali oni obowiązującej w oficjalnym nurcie hierarchii przedstawiania, w której towarzysz Stalin zawsze był na pierwszym miejscu, za nim partyjni aktywiści, a potem żniwiarze, partyzanci, robotnicy. Ludzie pokazani zostali ze swojej ludzkiej strony, jak mężczyzna na obrazie Jana Dziędziory zatytułowanym Posiłek. Artysta pokazał go podczas posiłku, jak łapczywie zajada ziemniaki z dużej misy – zwyczajnie, bez żadnego politycznego czy ideologicznego wydźwięku. Ludzie na obrazach nie byli uśmiechnięci ani dumni z socjalizmu czy postępu. Często byli brzydcy, ich ciała wyrażały ból. Martwe natury zaś i krajobrazy, pełne ciemnych chmur i suchych drzew, wyrażały smutek i pustkę. Nie było soczystych jabłek, złotych kłosów ani kwitnących kwiatów – na malowanych stołach porozrzucane były raczej ubogie przedmioty i nieatrakcyjne warzywa. Malarzom i rzeźbiarzom chodziło przede wszystkim o wypowiedzenie się własnym głosem, bez odwoływania się do obowiązujących norm. Antropolożka kultury Justyna Jaworska określiła to jako przenoszenie akcentu z socrealistycznego „my” na liryczne „ja”[6]. I w tym aspekcie kryje się największe znaczenie „Wystawy Młodych” dla ówczesnych przemian obyczajowych. Zwłaszcza ludzie młodzi byli wyjątkowo mocno zaangażowani w dyskusję o Arsenale i mieli do niej zaskakująco osobisty stosunek. Dla procesu tworzenia się nowoczesnej tożsamości młodzieżowej bardzo istotne bowiem było stopniowe przełamywanie w publicznym dyskursie i w świadomości grupowej prymatu zbiorowości nad jednostką.

Trudny temat: miłość

Są tematy, których nie sposób pominąć w dyskusji o młodzieży – to choćby miłość i seksualność, cielesność i intymność. Dziś wydaje się to oczywiste, ale nie było tak wcale na początku lat pięćdziesiątych.

Miłość była w socjalizmie postrzegana jako sprawa publiczna. Prywatność nie była wpisana w relacje międzyludzkie, a już szczególnie w relacje młodych ludzi, studentów, członków ZMP – przyszłości narodu. Koncentrowanie się na osobistym szczęściu uważano za egoizm. Uczucie mogło dawać szczęście, ale człowiek zakochany nie mógł czuć się spełniony, jeśli koncentrował się zbyt mocno na ukochanej osobie. Istniało wyraźne rozróżnienie na miłość prawdziwą i nieprawdziwą; podstawowym kryterium prawdziwości uczucia miała być właśnie możliwość współistnienia miłości i nauki albo miłości i pracy. Zdecydowanie podkreślano więc powiązania jednostki i kolektywu oraz zaprzeczano antagonizmom między ich interesami, również jeśli chodzi o sferę uczuciową człowieka. Budowano obraz nowego człowieka, który nawet w sprawach uczuciowych postępuje w myśl socjalistycznych wartości.

Choć temat „doznań zmysłowych” nie był zupełnie przemilczany, to podejmowano go rzadko, raczej symbolicznie i w bardzo ograniczonym zakresie. I pruderyjnie – pewnych wątków albo nie poruszano wcale, albo unikano wszelkiej konkretności. Najczęściej seksualność zastępowano kliszami: mówiło się lub pisało o „spacerze pod gwiazdami” albo „westchnieniach na ławeczce”, ale nie używano określeń „randka”, „zakochani”, „namiętność” czy „pożądanie”. Znaczenie bliskości fizycznej w miłości było długo marginalizowane, a sam temat cielesnego wymiaru miłości – infantylizowany.

Można uznać, że około 1955 roku zaczyna rysować się zmiana w sposobie mówienia o miłości, a zaraz za nią – o seksualności. Wydawało się, że zmienił się też stosunek samej młodzieży do erotyzmu i bliskości fizycznej i, być może, zmieniły się też obyczaje. Przełom w sposobie mówienia o cielesności i seksualności na pewno przyniósł Festiwal Młodzieży. Ale nie tylko on. W tym samym okresie debiutuje pisarz ważny dla młodego pokolenia – ikona lat pięćdziesiątych – Marek Hłasko. W tygodniku „Po prostu” ukazało się jego opowiadanie Śliczna dziewczyna. Mówiło o rzeczach, o których nie czytało się dotąd w książkach ani gazetach. Temat aborcji w dyskursie publicznym w zasadzie nie istniał, nie było też mowy o konfliktach i kłótniach ani o przygodnym seksie – te tematy poruszył Hłasko. W opublikowanym wiosną 1956 roku innym opowiadaniu Najświętsze słowa naszego życia pisarz znowu skupił się przede wszystkim na miłości i na człowieku – bez uwzględniania kontekstu politycznego, ideologicznego. O bliskości cielesnej mówi się tu w otwarty, bezpośredni sposób. Hłasko zaczął od cielesnego, erotycznego wymiaru miłości – pokazał, jak silnie zbliża do siebie młodych ludzi. Sprawia, że druga osoba staje się jedyna na świecie. Zaraz jednak pokazał, że to nie wystarcza. Miłość w jego opowiadaniach zostaje odarta ze złudzeń. Szczęście i spełnienie u boku ukochanej osoby są tylko mityczne. Uczucia są nietrwałe, a ludzie kłamią. Nie ma w życiu właściwie nic pewnego. A jednocześnie nie ma nic ważniejszego od miłości.

Bunt?

Czy można powiedzieć, że w połowie lat pięćdziesiątych mieliśmy do czynienia z buntem młodzieży? I jeśli tak, to wobec kogo? Na podstawie „Po prostu” trudno mówić o buncie młodych wobec starych, dzieci wobec rodziców. Nie można też z pewnością mówić w tym przypadku o buncie młodych wobec systemu – ludzie, którzy współtworzyli przemiany, w większości byli przekonani o słuszności socjalizmu. Chcieli tylko, by jego idee były realizowane w inny sposób. To, co działo się w połowie lat pięćdziesiątych, nazwałabym raczej procesem dojrzewania młodych ludzi do konfrontacji z rzeczywistością. Wyrażało się to między innymi w publicznym zabieraniu głosu i głośnym, odważnym dyskutowaniu o sprawach własnego pokolenia.

Jakie to wszystko miało znaczenie dla przemian politycznych? Czy wydarzenia z 1955 roku mogły być na przykład w jakimkolwiek, choćby symbolicznym sensie zapowiedzią wydarzeń z 1968 roku w Polsce? To pytanie pozostaje otwarte. Otwiera też wiele innych ważnych kwestii, na rozważenie których nie ma tu już miejsca.

[1] Barbara N. Łopieńska, Ewa Szymańska, Stare numery „Po prostu”, Wyd. ANEKS, Londyn 1986; kolejne cytaty – ibid.[2] „Po prostu”, nr 27, 1955, s. 1.[3] Red.: Wieża babel, „Po prostu”, nr 23, 1955, s. 2.[4] Cytowane dokumenty znajdują się w Archiwum IPN pod sygn. IPN 0886/40.[5] J.U.: O przedfestiwalowej cnocie politycznego myślenia, „Po prostu”, nr 15, 1955 s. 3.[6] Justyna Jaworska, Młodzież: piękni dwudziestoletni, [w]: Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach, red. Małgorzata Szpakowska, Wyd. W.A.B, Warszawa 2008, s. 207.

Bibliografia

„Po prostu”, 1953-1956:„Po prostu, Studenckie czasopismo społeczno-literackie”, 1953-1954. „Po prostu. Czasopismo Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej”, 1954-1955.„Po prostu. Tygodnik studentów i młodej inteligencji”, 1955-1956.

Jarosław Abramow-Newerly, Lwy STS-u, Wyd. Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2005.

Marta Fik, Kultura polska po Jałcie, Wyd. Polonia Book Fund, Londyn 1989.

Joanna Kochanowicz, ZMP w terenie. Stalinowska próba modernizacji opornej rzeczywistości, Wyd. TRIO, Warszawa 2000.

Andrzej Krzywicki, Poststalinowski karnawał radości. V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, Warszawa 1955 r., Wyd. TRIO, Warszawa 2009.

Iwona Kurz, Twarze w tłumie. Wizerunek bohaterów wyobraźni zbiorowej w kulturze polskiej 1955-1969, Wyd. Świat Literacki, Warszawa 2005.

Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach, red. Małgorzata Szpakowska, Wyd. W.A.B, Warszawa 2008.

Adam Leszczyński, Sprawy do załatwienia. Listy do „Po prostu” z lat, Wyd. TRIO, Warszawa 2000.

Barbara N. Łopieńska, Ewa Szymańska, Stare numery „Po prostu”, Wyd. ANEKS, Londyn 1986.

Dominika Rafalska, Między marzeniami a rzeczywistością. Tygodnik „Po prostu” wobec głównych problemów społecznych i politycznych Polski w latach 1955-1957, Wyd. Neriton, Warszawa 2008.

Marek Wierzbicki, Związek Młodzieży Polskiej i jego członkowie, Wyd. TRIO i Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 2006.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa