„Palec anarchisty” wskazuje na europejskie standardy

Protest poznańskich anarchistów przeciw decyzji władz miasta o postawieniu osiedla tzw. kontenerów socjalnych dla tzw. trudnych lokatorów spotkał się z ripostą Piotra Bernatowicza. Autor, krytykując formę plakatu odwołującego się do symboliki Holokaustu, stwierdza, że anarchiści […]


Protest poznańskich anarchistów przeciw decyzji władz miasta o postawieniu osiedla tzw. kontenerów socjalnych dla tzw. trudnych lokatorów spotkał się z ripostą Piotra Bernatowicza. Autor, krytykując formę plakatu odwołującego się do symboliki Holokaustu, stwierdza, że anarchiści „zabijają dyskusję”, zamiast ją otworzyć. Tylko że w rzeczywistości pokazanie analogii w mechanizmach wykluczenia – tworzenie gett poprzez odizolowanie sprawiających problemy mieszkańców od reszty „porządnych obywateli” – doskonale spełniło rolę „palca” wskazującego na problem.

Autorka polemizuje z tekstem Palec anarchisty Piotra Bernatowicza, który publikowaliśmy kilka tygodni temu

Plakat anarchistów poruszył opinię publiczną w Poznaniu, wywołał protest społeczny i sprowokował dyskusję na temat konsekwencji, jakie mogą przynieść działania poznańskiego magistratu. Dyskusję Berantowicz widzi w sposób równie czarno-biały, jak kolory krytykowanych przez niego fotografii bydgoskich kontenerów autorstwa Katarzyny Czarnoty. Z jednej strony mamy więc władze miasta i odpowiadający za projekt Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych, którzy mają dobre intencje, ale może nie najszczęśliwsze pomysły, z drugiej zaślepieni anarchiści, wyzywający urzędników od faszystów.

(Nie)anarchistyczny protest

Kłopot w tym, że obraz ten ma się nijak do rzeczywistości. Przeciw kontenerom zaprotestowało na początku marca ponad 30 organizacji społecznych o różnym charakterze (My-Poznaniacy, Barka, Konsola, Poznańskie Stowarzysznie Pro Publico Bono i in.), przedstawiciele środowiska akademickiego, artyści czy wreszcie zaniepokojeni Poznaniacy. 11 marca, po obradach Komisji Gospodarki Komunalnej i Polityki Mieszkaniowej Rady Miasta Poznania z udziałem organizacji pozarządowych, radni wystosowali apel do prezydenta o wstrzymanie budowy osiedla kontenerów do czasu uzyskania ekspertyzy dotyczącej skutków społecznych tej inwestycji oraz przygotowania programu osłonowego dla lokatorów. 30 marca dyrektor ZKZL Jarosław Pucek poinformował, że miasto wstrzyma się z budową kontenerów do czasu debaty na ten temat na sesji Rady Miasta. 6 kwietnia odbyła się w Gazeta Cafe otwarta dyskusja dotycząca kontenerów, w trakcie której wiceprezydent Poznania Jerzy Stępień zapewnił, że miasto przeprowadzi społeczne konsultacje co do alternatyw. Całkiem pozytywny bilans jak na „palec przyłożony do cyngla”, który „zabija dyskusję”.

Bieda marsz do kontenera

Wychodząc od tezy Bernatowicza, że kontenery „są próbą rozwiązania problemu”, warto spytać: jakiego? Autor twierdzi, że są „próbą rozwiązania trudnego problemu niedoboru mieszkań socjalnych” w Poznaniu, że trafią tam lokatorzy, którzy „nie płacąc czynszu, naruszają także prawa innych, m. in. prawo własności” i że będą one ratunkiem przed „eksmisją na bruk”. Odpowiedzi te rozmijają się z oficjalną argumentacją władz miasta, natomiast potwierdzają obawy organizacji sprzeciwiających się tej inicjatywie.

Według zapewnień do kontenerów mają trafić osoby, które „zakłócają ciszę nocną, niszczą mienie czy nadużywają alkoholu”, czyli tzw. trudni lokatorzy. Jest to więc odpowiedź na problem społeczny, nie zaś deficyt mieszkaniowy miasta. Mamy paradoksalną sytuację, w której kontenery mają być formą resocjalizacji, a patologie społeczne próbuje się rozwiązać siłami urzędników, nie zaś specjalistów przygotowanych do pracy z ludźmi z marginesu.

Dyrektor ZKZL określa jako nieprawdziwy zarzut ze strony anarchistów, jakoby kryterium zsyłki do kontenerów było zaleganie z czynszem, ponieważ musiałoby wtedy ich powstać ok. 4 tys. Ale przyznaje, że wytypowane osoby mają wyznaczoną eksmisję i jeśli nie będą chciały opuścić zajmowanych lokali, to ZKZL posłuży się komornikiem. Jak jest naprawdę? Okazuje się, że pierwszym kryterium zsyłki do kontenerów jest zadłużenie, a dopiero później stopień „uciążliwości” danego lokatora. Innymi słowy „pener-cwaniak”, który robi burdy, bije żonę, nie daje spać sąsiadom po nocach (i pewnie powinien trafić do więzienia), ale w miarę regularnie płaci czynsz, nie będzie brany pod uwagę, a cały projekt uderzy w najsłabszych i najbiedniejszych lokatorów zalegających z czynszem.

Szef ZKZL nie chce też zsyłać do kontenerów dzieci, niepełnosprawnych i seniorów, ale przecież nie może im tam zabronić mieszkać np. z zesłanym członkiem rodziny. Przykład Bydgoszczy, gdzie również mówiono o kontenerach jako remedium na „trudnych lokatorów”, a w rzeczywistości zamieszkały tam osoby biedne, starsze oraz matki z dziećmi, każe z dystansem podchodzić do takich zapewnień dyrektora ZKZL.

Kryteria typowania mieszkańców kontenerów budzą wątpliwości: decyduje liczba skarg na danego lokatora (jest to czynnik subiektywny, bo jeden może mieć bardziej odpornych sąsiadów, drugi zaś lubiących pisać donosy). Z 200 w ten sposób „zdiagnozowanych” przypadków, dyrektor Pucek wybrał 20, a później 10 osób, które mają trafić do kontenerów. Pojawia się pytanie, czy jako urzędnik zajmujący się mieszkalnictwem jest do tego merytorycznie przygotowany? Przeraża fakt, że wyniki owej „diagnozy” ZKZL nie są konfrontowane z MOPRem czy choćby z dzielnicowym z danego rejonu, wobec czego dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Przykład? Jednym z „top 10” kontenerowych kandydatów jest mężczyzna, którego jedyną „winą” w oczach sąsiadów jest to, że obsesyjnie, nawet zimą, wietrzy kamienicę. Poza tym zachowuje się bardzo kulturalnie, mówi wszystkim „dzień dobry”. Żadnych burd. Czy ten przypadek mieści się w definicji „trudnego lokatora”?

Urzędniczy straszak na „penerów”

Czyj problem mają więc rozwiązać kontenery? Czy aby nie dyrektora ZKZL, zasypywanego skargami „porządnych Poznaniaków”? Pucek chce ich obronić, usuwając im problem sprzed nosa, a zarazem otwarcie przyznaje, że kontenery nie stanowią rozwiązania problemu tylko jego alokację. I tu wychodzi na jaw słabość rozumowania Piotra Bernatowicza, opierającego swój wywód na błędnym założeniu, że izolacja „trudnych lokatorów” rozwiąże problem społeczny, który generują. Nawet uznając zasadność takiego stanowiska (choć jak można ich zmusić, by tam mieszkali i nie pojawiali się poza strefą kontenerów?), 10 kontenerów socjalnych to kropla w morzu, bo kłopotliwych przypadków jest ponad 200. Mogłyby jedynie funkcjonować jako straszak, tylko czy przyniosą jakikolwiek rezultat? Tomasz Sadowski – psycholog, społecznik specjalizujący się w reintegracji osób w krańcowych sytuacjach społecznych, założyciel i szef fundacji Barka – w cytowanym przez Bernatowicza wywiadzie szczerze w to wątpi: „[…] u kogoś, kto jest zdegradowany, straszeniem się niewiele wskóra, bo nie ma czym go straszyć […].W ten sposób nie da się go nastawić na nowe tory. Na wszelkie związane z tym próby reaguje protestem i idzie w zaparte.”

I wreszcie ostatnia wątpliwość: czy godząc się dziś na kontenery jako straszak na „penerów” nie przyzwalamy na wprowadzenie nowego standardu w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych? Czy w przyszłości, w obliczu rosnącego kryzysu finansowego Poznania, pokusa, by za pomocą kontenerów rozwiązywać problem braku mieszkań socjalnych, nie będzie za duża? Kiedy w 2009 zaczynano w Poznaniu mówić o tym projekcie, miał on być odpowiedzią samorządu na brak lokali socjalnych i konieczność wypłaty odszkodowań właścicielom nieruchomości, w których mieszkają osoby z wyrokiem eksmisji i prawem do lokalu socjalnego (na dziś ok. 1,8-1,9 tys. osób). Istnieje uzasadniona obawa, że jeśli teraz przyzwolimy na kontenery, wkrótce staną się one powszechnie akceptowaną normą.

Mieszkać w puszce

Wbrew wyobrażeniom autora kontener nie jest i nie będzie „mieszkaniem o obniżonym standardzie”. Nie jest on w ogóle obiektem mieszkalnym tylko pomieszczeniem tymczasowym służącym powodzianom, pracownikom itd., ale zawsze jako lokum okresowe. Po kilku miesiącach normalnej, codziennej eksploatacji (pranie, suszenie bielizny, sprzątanie) nie nadaje się już do mieszkania. Widać to doskonale na przykładzie Bydgoszczy. Nie trzeba być wnikliwym badaczem, by wyjaśnić, dlaczego kontenery wilgotnieją i pokrywają się grzybem. Nie jest to ich wada budowlana tylko specyfika jako pomieszczeń tymczasowych. Blaszana cienka ściana szybko się nagrzewa, ogrzewając równocześnie powietrze w pomieszczeniu, co prowadzi do gromadzenia się wody i następnie jej skraplania, w wyniku czego powstaje grzyb. Zimą mieszkańcy nie wietrzą kontenerów z obawy przed utratą ciepła, w związku z czym grzyb się powiększa. Co więcej, ponieważ mogą być one ogrzewane jedynie prądem, koszty ich użytkowania będą przekraczać możliwości finansowe potencjalnych lokatorów.

Dyrektor Pucek przyznaje, że najprawdopodobniej trzeba będzie dopłacać zimą do ogrzewania, by nie zamarzli. W tym kontekście, określenie „mieszkania o obniżonym standardzie”, to eufemizm, być może nie tak niebezpieczny jak „Praca czyni wolnym” na bramie w Auschwitz, ale porównywalny do sformułowania „pawilony socjalne” dyrektora ZKZL.

Miejskie slumsy

Proponowane kontenery są odsunięciem problemu tak w czasie, jak i w przestrzeni. Budowa poznańskiego getta biedy i wykluczenia wiąże się z długofalowymi konsekwencjami, z którymi będziemy się musieli zmierzyć w przyszłości. Kontenery będą prowadzić do koncentracji biedy, uzależnień i agresji, wtórnej marginalizacji osób już zmarginalizowanych, kumulacji przestępczości, dziedziczenia społecznych patologii w rodzinie. Polityka izolacji nie przysłuży się do resocjalizacji tych osób i ich integracji ze społeczeństwem, zaś koszty wyeliminowania negatywnych skutków społecznych wygenerowanych przez tę inwestycję za kilka, kilkanaście lat mogą przerastać nasze najśmielsze wyobrażenia. Ale ani Pucek, ani Bernatowicz, nie biorą pod uwagę niebezpieczeństw płynących ze stawiania w Poznaniu oficjalnych, miejskich slumsów.

Z kolei sama propozycja jest ewidentnym testowaniem przyzwolenia społecznego na rozwiązanie problemu osób zmarginalizowanych za pomocą wysiedlenia ich do gett, zamiast zapewnienia im właściwej pomocy – do czego zobowiązane jest miasto. Władze dystansują się od problemu, proponując pseudorozwiązania, które są zamiataniem kłopotu pod dywan. Wychodzi na wierzch palący brak polityki społecznej miasta objawiający się m. in. niejednoznaczną odpowiedzialnością i praktyką przerzucania się nią między urzędami, co, przy braku zdefiniowania kompetencji poszczególnych organów, pozwala urzędnikom od mieszkalnictwa występować w rolach im nie przypisanych, np. prokuratorów, policjantów czy ekspertów socjalnych.

Alternatywy

Warto się zastanowić nad powodem „uporczywego, bezmyślnego działania” tzw. trudnych lokatorów. Część z nich faktycznie powinna wylądować w kryminale, ale problemem tkwi w tym, że istniejące regulacje prawne nie są egzekwowane. Jednak u podłoża części patologicznych zachowań leży uzależnienie, choroba. Tych problemów nie rozwiąże ani policja, ani instytucje nastawione na doraźną pomoc. Potrzebna jest terapia i kompleksowy program reintegracji społecznej (miasto oszacowało taki program na 700 tys. zł, ale odstąpiło od niego ze względu na koszty; dopiero po ostatnich protestach zobowiązało się do wprowadzenia programu osłonowego). Między nie robieniem nic a eksmisją do kontenerów rozpościera się ogromna, niewykorzystana przestrzeń dla sensownego i efektywnego działania.

Zaproponowane przez szefa Barki rozwiązanie problemu trudnych lokatorów wykracza poza przytoczony przez Bernatowicza apel o dialog międzysąsiedzki. Sadowski nie mówi o „bezkrytycznym tolerowaniu patologicznych nawyków”, za to proponuje konkretne kroki:

pijących dłużników należałoby skierować do Centrum Integracji Społecznej, tylko w Poznaniu i w Wielkopolsce jest kilka takich ośrodków. […] Roczna edukacja w takich centrach zaczyna się często rozpoznaniem uzależnień i przerywana jest na okres ich kuracji. Po leczeniu jest duża szansa, że jako abstynenci usamodzielnią się, zdobędą nowe umiejętności i znajdą pracę lub stworzą własne spółdzielnie socjalne. Warto dodać, że osoby kierowane do centrów dostają podczas tej rocznej edukacji pieniądze z urzędów pracy, po 650 zł miesięcznie.

Kierunek: Europa

Bernatowicz stwierdza: „pomóc można osobie, która sama chce sobie pomóc”. Niestety, w wielu przypadkach droga do „chcenia” jest bardzo trudna i trzeba daną osobę przekonać, by chciała sobie pomóc. Według Sadowskiego jest to możliwe: „jeśli zachęca ktoś, kto jeszcze rok temu też był w takiej samej sytuacji jak oni, to prawie każdy da się przekonać.”Jak pokazują przykłady osób, które wyszły z nałogu, warto inwestować w pomoc. Również ze względu na dobro całej wspólnoty miejskiej. Warto w tym miejscu powołać się na Kartę Lipską przyjętą przez większość miast europejskich: „polityka integracji społecznej, która przyczynia się do zmniejszenia nierówności i zapobiega wykluczeniu społecznemu, będzie najlepszą gwarancją utrzymania bezpieczeństwa w naszych miastach”. Wszystko wskazuje na to, że dzięki „palcowi anarchisty” zbliżymy się do europejskich standardów.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa