CYRZAN: Niepełny obraz

W świecie kultury robi się coraz większy kocioł. By coś się zmieniło, musi dojść do bardzo mądrego uspokojenia sytuacji albo mądrego spotkania


Odpowiedzialność za jakość polityki kulturalnej przypisuje się zazwyczaj politykom i urzędnikom. Jaką rolę w tej relacji pełnią dziś artyści?

Relacja władza – artysta, władza – twórca to niepełny obraz. Wydaje mi się, że zawarty jest w niej zawsze odbiorca. W dzisiejszych czasach pełni on rolę głównej instancji, krytyka. Często władza dochodzi do swojego poczucia odpowiedzialności w momencie, kiedy odzywa się właśnie odbiorca – krytyk. Podobnie zachowują się twórcy – być może nie tak wyraźnie jak władza, ale reagują, dostosowują swoje poczucie odpowiedzialności właśnie do odbiorcy.

Czy w tym kontekście artyści pracujący za pieniądze publiczne mogą mniej czy więcej od tych, którzy działają za własne pieniądze? Czy może nie ma to znaczenia?

Niewielu znam twórców, którzy pracują tylko za własne pieniądze. Większość artystów, których znam, pracuje za pieniądza publiczne. I dokładają do tego masę własnych zasobów. Źródła te są tak wymieszane, że próby ich rozgraniczania budzą mój sprzeciw. Nie wiem w związku z tym, gdzie miałaby się zawierać ta odpowiedzialność wobec władzy czy wobec odbiorców, gdzie używa się pieniędzy własnych, a gdzie publicznych. Mam jasność tylko co do siebie – wiem, że działam wyłącznie za pieniądze publiczne, do których dokładam coś z własnego portfela, co wynika z mojego zaangażowana w dane przedsięwzięcie. Jestem więc zdana na łaskę odbiorcy, który ocenia moją twórczość. Ocena ta dociera do władzy, która reaguje na nią i rozlicza mnie z pieniędzy, które mi przyznała.

Jakie kwestie są dla Ciebie ważne jako animatorki kultury, gdy spotykasz się z urzędnikami odpowiedzialnymi za politykę kulturalną?

Niestety urzędnicy często pasują do stereotypów na swój temat. Dlatego dla mnie ważne jest, żeby urzędnik w swoich wyborach opierał się na zdaniu twórców i żeby cała ta loża władzy, loża urzędnicza, była otoczona twórcami.

Wywiad pochodzi z 14 numeru Magazynu Miasta dostępnego w naszej księgarni.

Czy zgodziłabyś się z tezą mówiącą, że jako twórcy kultury – nie tylko artyści – wspólnie lubimy rozmawiać o wartościach i standardach, ale po pieniądze każdy już chodzi indywidualnie? I że przyczyniamy się w ten sposób do nieprzejrzystości systemu, a następnie często mamy wrażenie, że przestaje być sprawiedliwy?

Oczywiście. Cały nasz system tworzy bardzo nienawistne środowisko. Nie widzę wyjścia z tej patowej sytuacji i nie wiem, jakie jest jej rozwiązanie. Wszyscy chodzimy po pieniądze, wszyscy z nich w jakimś stopniu korzystamy, a jednocześnie narasta w nas frustracja, bo dokładamy własne środki do tego, co robimy. Albo też dostosowujemy się do niskiej dotacji i obniżamy przez to standardy swojej twórczości. Przed odbiorcami staramy się zaś ukryć to, że skala jakiegoś wydarzenia zmniejsza się albo program z roku na rok ubożeje. Są więc regularne imprezy, które nagle się kończą i oficjalnym powodem tej zmiany jest „wyczerpanie się formuły”, ale bardzo często stoi za nią frustracja ładowania własnych pieniędzy w dane przedsięwzięcie i słabego opłacania artystów. To jest obłudne. I straszne.

Czy uważasz przy tym, że w którymś z polskich miast sytuacja jest lepsza niż w innych – polityka kulturalna prowadzona jest według bardziej sprawiedliwych zasad? Albo warunki pracy artystów wydają się lepsze?

Nie wiem – znam dobrze tylko realia Trójmiasta. Wydaje mi się, że władze Gdańska, w którym mieszkam, starają się bardzo dużo robić dla artystów, ale wpadają w pułapkę, bo chcą dać coś każdemu. To rozdrobnienie finansowania powoduje, że kwoty są bardzo niskie, więc wśród twórców rośnie frustracja. O wiele łatwiej byłoby realizować projekty przy odpowiednim finansowaniu. Tylko że wtedy część z nich nie dostałaby budżetu. Pracuję w instytucji podległej urzędowi miasta, więc widzę, że władza bardzo się stara. Na kulturę przeznacza się więcej środków niż kiedyś. Ale ten system szwankuje i nie wiem, jak to naprawić.

Czy w tej przestrzeni pomiędzy artystą, urzędnikiem i obywatelem jest miejsce na rozmowę o wartościach w kulturze? O tym, czym jest wolność w kulturze, prawo do skandalu bądź eksperymentu?

Moim zdaniem ta przestrzeń istnieje, ale znowu pojawia się odbiorca, który jest krytykiem, najwyższą instancją decydującą, co go cieszy, co go zszokowało, czego sobie nie życzy, a czego wolałby więcej. Władza ma związane ręce wobec krytyki odbiorcy, bo czuje odpowiedzialność za wydawanie publicznych pieniędzy. I często stara się być poprawna politycznie, chce zadowolić wszystkich. A artysta, który wywołał skandal, wpada w ten sposób w poczucie buty, odosobnienia i niezrozumienia, bo jest sam wobec sączącego się od odbiorcy ogromu nienawiści. Niestety często odbiorcami są inni artyści, inni twórcy. Przez tę frustrację artysta czuje, że trzeba jeszcze głośniej krzyczeć, że ma się prawo do wolności. W dzisiejszych czasach wszystko jest bardzo polityczne, więc każdy gest ma trzy razy mocniejsze znaczenie. W dodatku wszyscy doszukują się politycznych znaczeń i interpretacji. Musimy więc uważać i na każdym kroku sprawdzać, czy nie pojawiliśmy się w mediach z jakimś bardzo nieprzychylnym nam hashtagiem. Twórcom trochę się więc odechciewa.

A po czym można poznać, że politycy, zamiast tworzyć warunki dla rozwoju kultury i pracy artystów, przekraczają granicę i ingerują w wolność wypowiedzi i wolność artystyczną?

Często robią to niechcący, a przy tym nieudolnie i nieumiejętnie. Dochodzi w nich do głosu bardzo subiektywna opinia odbiorcy, krytyka na poziomie typowego komentatora portalu trójmiasto.pl. Kiedy coś takiego się w nich odzywa, kiedy nadają temu anonimowemu, symbolicznemu, koszmarnemu komentarzowi rangę opinii powszechnej, to przekraczają tę granicę. I przegrywają, natychmiastowo tracą wiarygodność, rozpoczynają na nowo dyskusję, w której szukają odpowiedzi, gdzie jest granica między wolnością artystyczną a odpowiedzialnością za uczucia, za obrazę czy dotknięcie uczuć odbiorcy.

Czy wypracujemy kiedyś w tej dyskusji wspólny język? Zrozumiemy, czym jest wolność w kulturze, jaka jest rola polityka, na czym polega odpowiedzialność wszystkich aktorów, i będziemy mogli skupić się po prostu na pracy?

Nie. Myślę, że jest tylko coraz gorzej i coraz trudniej. Robi się coraz większy kocioł. By coś się zmieniło, musi dojść do bardzo mądrego uspokojenia go albo mądrego spotkania. Współpraca między różnymi agentami polityki kulturalnej, ludźmi odpowiadającymi za przyznawanie środków i tymi, którzy znają się na sztuce, byłaby wspaniałym rozwiązaniem. Ale to utopijna wizja, bo nawet znawcy sztuki różnie widzą jej wartość. I znajdujemy się w takiej sytuacji, że każdy wie najlepiej i każdy krytykuje władzę – jeżeli tylko nie jest z nią choć częściowo związany. Brakuje nam wzajemnego szacunku, dystansu do siebie. Teraz wszędzie ktoś kogoś szczypie – dla mnie jest to klaustrofobiczna sytuacja. Chcąc uciec od tej duszności, zaczynam myśleć, że w innych miastach jest lepiej, inaczej. Ale tam pewnie jest tak samo duszno.

Zdjęcie: Amfiteatr Tysiąclecia w Opolu, Wikimedia Commons

Z Natalią Cyrzan, gdańską animatorką kultury, rozmawia zespół „Magazynu Miasta”.

Natalia Cyrzan – animatorka kultury, tłumaczka, od 2012 roku na stałe związana z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku, w którym realizuje głównie projekty artystyczne w nieoczywistych przestrzeniach miejskich, takie jak: Odcinki, Miejsca, Streetwaves, Narracje. Wspólnie z Olem Walickim prowadzi Fundację Słone Przymorze – platformę realizacji interdyscyplinarnych działań artystycznych.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa