Zbawienny Front dla przeklętej Europy
Prawdziwy obraz Francji na dzień przed drugą turą wyborów prezydenckich
Bukoliczna Francja B
We francuskim departamencie Wysokie Alpy najważniejsze są góry. Jego środek wypełnia potężny masyw Ecrins, którego ośnieżone szczyty, granie, zbocza, przełęcze i wąwozy pozostawiają stosunkowo niewiele miejsca do życia. Człowiekowi muszą wystarczyć trawiaste łąki w niższych partiach masywu, dolina Drac przecinająca departament z północy na południe, dolina Durance ciągnąca się od granicy Włoch do stolicy departamentu. Obie doliny to od zarania dziejów szlaki komunikacyjne łączące góry z resztą świata: szlak północ-południe biegnie z Grenoble do Prowansji; droga zachód-wschód obiega masyw Ecrin od południa i ciągnie do Briançon, skąd już prosto do Turynu.
Od obu szlaków odchodzą nitki strumieni i dróżek wżynających się głęboko w alpejskie doliny. Im głębiej się w nie zapuszcza, tym dalej od cywilizacji, bliżej natury. Mieszkają tam ludzie, wśród których wielu nigdy nie wychyliło nosa poza własny region: tutaj żyją i pracują od pokoleń i świat poza górami jest im tyleż obcy, co nieprzyjazny. Niewielka część para się uprawą ziemi, chociaż na tych wysokościach i przy tych temperaturach nic nie rośnie tak jak na żyznych nizinach o łagodnym klimacie. Górale wiedzą, że najpewniejsze jest to, co dojrzewa w ziemi, toteż tradycyjnie najpopularniejszą rośliną uprawną jest krzepiący ziemniak. Wszystkie inne uprawy, jakkolwiek nieobce w regionie, stanowią pożądany, acz niekonieczny dodatek do górskiej diety. Oczywiście jej ważnym składnikiem jest mięso i mleko – górskie hale pełne są krów, owiec, obejścia – świń i drobiu. Z mięsa miejscowi rzeźnicy wyrabiają tutejsze niedoścignione w smaku rarytasy: kiełbasy, pasztety, terriny. Z mleka tutejsi serowarzy produkują lokalne sery, przy których te sprzedawane w supermarketach to erzac. Jest jeszcze miód – od pszczół zbierających nektar na alpejskich łąkach powyżej 1500 – 2000 metrów: nie ma lepszych miodów na całym świecie.
Rolnictwo jednak to tylko ułamek działalności w niewielkim, bo liczącym 140 tysięcy dusz, departamencie. Stanowi ledwie 6% ogólnej aktywności. Jej gros – ponad 60% – przypada na „handel, transport, usługi różne”[1]. Jakie to usługi, nietrudno się domyśleć: do górzystego, nietkniętego wielkim przemysłem departamentu latem przyjeżdżają tłumy letników i amatorów górskich sportów; zimą walą rzesze narciarzy. Turystyka i sport są kołem zamachowym gospodarki i główną wizytówką departamentu, lecz jesienią i wiosną turystyczne ośrodki, stoki narciarskie czy górskie schroniska zamykane są na trzy spusty. Kto związał swoje życie z turystyką – instruktorzy narciarscy, przewodnicy górscy, ratownicy, obsługa stoków, ośrodków, hoteli, schronisk, restauracji – dobrze wie, że aby przeżyć, inny fach jest niezbędny. W martwym sezonie, czyli przez połowę roku, też trzeba jeść, spać i żyć. Niektórzy godzą się pracować, gdzie się trafi. Znaczna część posiada jednak zawód, który może wykonywać na zmianę z pracą w turystyce. Dzięki temu martwy sezon nie musi wiązać się z degradacją, niepewnością, a nawet poniżeniem. Najczęściej to zawody męskie: mechanik, elektryk, murarz, dekarz, stolarz itp. To nie pierwsza lepsza praca w barze czy na zmywaku. Dla takich fachowców język francuski zarezerwował szlachetne słowo artisans, rzemieślnicy, a to już prawie to samo co artiste: to ludzie o wysokim statusie społecznym, których się ceni i poszukuje. Pod warunkiem, że jest do czego. Bo w budownictwie chociażby, bardziej niż w warsztacie samochodowym, są chude miesiące a nawet lata. W interesie każdego jest pilnować swoich spraw i dlatego konflikty między rodzinami, wioskami, dolinami, gminami są na porządku dziennym. Tutaj każdy patrzy każdemu na ręce. „Kiedy jakiemuś rzemieślnikowi lub małej firmie z jednej wioski kolega z sąsiedniej podwędzi pracę, zatarg jest nieunikniony – pisze znajomy mieszkaniec doliny Champsaur. Po czym przechodzi do rzeczy – Gdy jednak pracę zabierają obcokrajowcy, jest to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny atomowej całej dolinie!”
Pomarańczowa alternatywa
A tak stało się w pewien pochmurny styczniowy poranek. Jak co dzień przed robotą, rzemieślnicy z doliny Champsaur zebrali się w barze „Rondo” na lampkę białego wina. Cel: wymienić ostatnie nowiny, załatwić drobne interesy, opowiedzieć historie z gazet i poranne dowcipy. Gdy ktoś rzucił: „Orange wymieniać będzie słupy telefoniczne”, mężczyźni przerwali rozmowy, podnieśli głowy znad kieliszków. Po chwili wrócił gwar, jakby zdwojony. Niektórzy trącali się nawet kieliszkami: w taki paskudny dzień, taka wspaniała wiadomość! – mówili i zaczynali po cichu liczyć zyski. Lecz nazajutrz w tym samym miejscu, mniej więcej o tej samej porze, nadeszły bardziej szczegółowe nowiny: Orange wymieniać będzie słupy telefoniczne w dolinie. W tym celu przysyła swoją własną ekipę. Z Rumunii, nie, z Portugalii… wcale nie – z Polski.
Potem zobaczyli ich na własne oczy: mężczyzn wymieniających stare, dobre, drewniane słupy na nowoczesne, tandetne żelastwo. Robotnicy mieszkali na stancji, w sezonie obleganej przez turystów. Mieszkali to niewłaściwe słowo – przesypiali się tam co najwyżej i posilali, bo pracę rozpoczynali przed świtem, a kończyli długo po zmroku. W świątek, piątek pracowali – grubo dłużej niż ustawy przewidują. Za pół, nie – jedną trzecią stawki, prawie za darmo… Takiej konkurencji nikt tu nie wytrzyma! Wściekli rzemieślnicy próbowali wywiedzieć się, porozmawiać, może zniechęcić do powrotu, ale z tej próby konfrontacji wyszli jeszcze bardziej rozsierdzeni: żaden z „obcych” nie mówił słowa po francusku.
Następnego ranka w barze wrzało. Tego dnia barman sprzedał dwa razy więcej wina. I wszyscy, barmana nie wyłączając, byli jednomyślni. Postanowiono, co następuje:
- Wyrzucić obcych, którzy kradną pracę swoim;
- Zamknąć granice;
- Wystąpić z Unii;
- Głosować na Le Pen.
Dyrektywa niezgody
Powszechnie wiadomo, że Marine Le Pen co i raz oskarża Unię o wszelkie zło, które dotyka zwykłych ludzi. Tym razem trudno jej zaprzeczyć, zważywszy, że owej „deklaracji wojny atomowej” w dolinie Champsaur winna jest – jeśli można tak powiedzieć – europejska dyrektywa. Oznaczona symbolem 96/71 WE, dotyczy „delegowania pracowników w ramach świadczenia usług”. To dzięki niej polscy pracownicy (nie po raz pierwszy) mogli pojawić się w dolinie Champsaur. Dyrektywa od samego początku stanowi zarzewie konfliktów. Nie tylko w Wysokich Alpach, w całej Francji, w całej „starej” Europie. Ale we Francji szczególnie. W roku 2015 zadeklarowano tu aż 285 tysięcy pracowników delegowanych z innych krajów UE (wzrost o 25% w porównaniu z rokiem 2014), z czego głównie z Polski (48 000 osób), Portugalii (44 400), Hiszpanii (35 200) i Rumunii (30 600)[2]. Nie licząc tych, którzy przyjeżdżają pracować na czarno. To ostatnie jest jednym z głównych zarzutów, jakie we Francji oficjalnie stawia się dyrektywie: praca na czarno, obchodzenie obowiązującego prawa, pośrednictwo spółek-widm. Lecz nawet w przypadku delegacji legalnej, pozostaje problem „dumpingu socjalnego”, zważywszy na ogromne różnice w kosztach pracy między Francją a innymi krajami. We Francji wynoszą one ok. 45%, w Rumunii 13%, w Słowenii 21%[3].
W niektórych regionach (Normandia, Górna Francja, Owernia-Rodan-Alpy) przegłosowano niedawno tak zwaną klauzulę Moliera. Na jej mocy wszyscy pracownicy firm, z którymi dany region zawiera umowę, muszą obowiązkowo mówić po francusku. Choć jej legalność podważają prawnicy, zdaniem autorów ma to być metoda na walkę z coraz silniejszą nieuczciwą konkurencją „polskiego hydraulika”. Deputowany do parlamentu z ramienia republikanów, Laurent Wauquiez, przewodniczący regionu Owernia-Rodan-Alpy, ocenia bowiem, że 25% zatrudnionych w sektorze budowlanym, to pracownicy delegowani[4].
Frustracja związana ze stosowaniem dyrektywy dotyka oczywiście najbardziej regionów w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej. Nakłada się na inne problemy, z którymi się i tak borykają. Do pewnego stopnia, to pretekst i wymówka. Maciej Witucki, Prezes Francuskiej Izby Przemysłowej, przedsiębiorca i właściciel firmy pośrednictwa twierdzi wręcz, że w kampanii prezydenckiej: „[…] wszystkie nieszczęścia V Republiki zrzuca się na pracowników delegowanych. Stali się oni polskimi hydraulikami w wersji 2.0.”[5]
Jednak niezadowolenie, obawa przed polskim czy rumuńskim „hydraulikiem” przekłada się na preferencje wyborcze, w tym zwłaszcza na niebezpieczny zwrot ku skrajnej, ksenofobicznej, antyeuropejskiej prawicy Frontu Narodowego (FN). Według demografa Hervé Le Bras[6] rzut oka na mapę wyborczą po pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazuje, że „Le Pen uzyskuje najlepsze wyniki tam, gdzie problemy ekonomiczne i społeczne są największe. Jeśli sporządzimy mapę poziomu bezrobocia – tłumaczy – procentu młodych z wykształceniem podstawowym, ubóstwem, […] proporcji rodziców samotnie wychowujących dzieci czy też poziomu lokalnych nierówności, […], pokrywać się to będzie niemal idealnie z terenami, na których Front Narodowy uzyskał najlepsze wyniki”. Jednak zastrzega, że to nie jedyny czynnik wyboru: w dużych skupiskach miejskich, gdzie „bezrobocie jest wyższe, gdzie więcej rodziców samotnie wychowuje dzieci, gdzie nierówności są silniejsze itd.”, a więc, gdzie „FN winien zebrać wiele głosów, jest dokładnie na odwrót.” Zdaniem Le Bras, to dlatego, że „miasta, szczególnie te o największym potencjale, stały się punktami kontaktu i wymiany ze światem. […] Ich mieszkańcy chcą zatem zachować Francję otwartą na świat, a zwłaszcza na Europę”[7].
Marine prezydentem!
Na łamach dziennika „Le Monde”, Pierre Maksymowicz, francuski przedsiębiorca, prowadzący w Lublinie firmę delegującą do Francji pracowników, skarży się na coraz bardziej drobiazgowe kontrole władz francuskich. Twierdzi, że manipuluje się liczbami, albowiem liczba 286 tysięcy pracowników delegowanych w 2015 roku nie oznacza, że pracowali oni we Francji przez pełny rok. Witucki zaś przestrzega: „Jeżeli [powołując się na nieuczciwość niektórych firm,] zaczniemy kwestionować wolny przepływ, niedługo w ogóle nie będzie już Europy”[8]. „Unia Europejska, to najlepsze, co mogło się w historii kontynentu przydarzyć – pisze mój znajomy z doliny Champsaur – lecz nic z tego nie będzie, jeśli jedne kraje będą działać na niekorzyść innych. Ten numer z polską ekipą od słupów telefonicznych, to kropla, która przelała czarę goryczy. To woda na młyn wszelkich ekstremizmów. Jeśli przez coś takiego w Europie zaczną rządzić Le Peny, Orbany czy te wasze Kaczyńskie, którzy nie mają żadnych pomysłów na przyszłość poza sianiem nienawiści, możemy już teraz powiedzieć, że sprawa jest przegrana”. Nie zostawia przy tym suchej nitki na rządzących politykach „Swego czasu pojechali do Brukseli, negocjowali i podpisali dyrektywę. Dopiero, gdy wrócili do kraju oświeciło ich i nagle zaczęli ją nadzwyczaj energicznie krytykować. Można było wcześniej pomyśleć, żeby nie dopuścić do takich patologii, jak w Champsaur. Pół departamentu nie głosowałoby dziś na Le Pen!”
W departamencie Wysokie Alpy Le Pen nie wygrała co prawda pierwszej tury wyborów, są jednak gminy, gdzie prawie 70% głosowało na kandydatkę FN. W innych zwyciężył przedstawiciel skrajnej lewicy Jean-Luc Mélenchon, a wielu jego wyborców skarży się, że wybór między Macron a Le Pen, to jak między dżumą a cholerą: z jednej strony były bankier otoczony rzeszą technokratów, z drugiej ksenofobiczna, rasistowska nacjonalistka, która wszystkich obcych chce wyrzucić z kraju. On: bezwarunkowo proeuropejski, ona otwarcie antyeuropejska, ale „pragmatyczna”. On zwraca się ku silniejszym, ona przynajmniej troszczy się o los zwykłych ludzi.
Wobec zagrożenia dojściem do władzy rasistowsko-ksenofobicznego Frontu Narodowego, po pierwszej turze wyborów prezydenckich, w całym kraju podnoszą się głosy bezwarunkowego wsparcia dla Macrona. Mnożą się apele polityków z prawa i lewa (poza „Nieujarzmioną Francją” Mélenchona), ludzi nauki, ludzi sztuki, zwaśnionych central związkowych, a nawet licealistów. Na antenie radia France Inter, Bernard Guetta tłumaczy: „Kandydatce Frontu Narodowego […] łatwo […] oskarżać, bo ma pod ręką wszystkie argumenty: import tanich towarów prowadzący do zapaści francuskiej produkcji, ale jeszcze bardziej delokalizacja przedsiębiorstw […]. Nadużycia związane z wolnym przepływem pracowników powodują wiele problemów, trzeba by być głuchym i ślepym, żeby o tym nie wiedzieć. Lecz co by było – ripostuje – gdyby tylu młodych Francuzów nagle nie mogło wyjechać i osiedlić się w Polsce, we Włoszech, w Wielkiej Brytanii czy w Rumunii? Byłaby to prawdziwa, totalna i całkowita katastrofa”[9].
Emmanuel Macron, jeśli wygra wybory, będzie miał niezwykle trudne zadanie: będzie musiał przekonać wyborców Le Pen do wybrania drogi mniej ekstremalnej niż ta, którą proponuje liderka Frontu Narodowego. Pokazać im, że dla wielkiej francuskiej, europejskiej czy nawet światowej polityki mieszkańcy schowanych alpejskich dolin czy innych regionów i miejsc, gdzie w przeciwieństwie do kosmopolitycznych miast, żyje się bardziej tradycyjnie, prowincjonalnie, a obcych – słusznie czy nie – obawia się jak najeźdźców, poczuli, że wielka polityka interesuje się nimi. W przeciwnym razie – pisze znajomy z Champsaur – za pięć lat to Le Pen może zamieszkać w Pałacu Elizejskim.
Tymczasem, w oczekiwaniu na ostateczną rozgrywkę, to liderka FN zbiera punkty: w środę, trzy dni po pierwszej turze, niespodziewanie odwiedziła strajkujących pracowników fabryki Whirlpool w Amiens: ich zakład wystawiony został na sprzedaż, a produkcja przeniesiona na drugi kraniec Unii. Do Polski.
Zdjęcia w tekście dzięki uprzejmości Autora.
Piotr Porayski-Pomsta – absolwent Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW, tłumacz, prozaik, podróżnik. Autor powieści pt. „Oblężenie” (2010) i zbioru opowiadań pt. „Wycieczka” (2015), przekładu eseju prof. Raffaele Simone pt. „Łagodny potwór – dlaczego Zachód odchodzi od lewicy”. Na ukończeniu zbiór reportaży z kilku podróży do Etiopii pt. „Dziennik Habasza”. Współpracuje z belgijskim „la Revue Nouvelle” i „Krytyką Polityczną”.
[1] Dane francuskiego GUS (INSEE) na 31 grudnia 2014 r.
[2] Adrien Sénécat « Que contient la directive européenne sur les travailleurs détachés », Le Monde 04/07/2016
[3] Ibidem
[4] Telewizja internetowa LCI, 10/02/2017
[5] Jean-Baptiste Chastand, « Les Polonais inquiets du retour du travail détaché dans la présidentielle française », Le Monde Economie 20/04/2017
[6] Hervé Le Bras: « Le malaise social n’est pas la seule cause du vote Le Pen », Le Monde 26/04/2017
[7] Ibidem
[8] Jean-Baptiste Chastand, « Les Polonais … »
[9] Bernard Guetta, « Le vrai débat du second tour », Radio France Inter 25/04/2017