Globalny świat innowacji
Państwo może dużo, ale bez wizjonerów, liderów społecznych czy gospodarczych - samym prawem - niewiele się zdziała.
W artykule „Czas Jagiellonów bez zagonów” Grzegorz Lewicki pisze „Jeśli szybko nie powstaną rodzime, rozpoznawalne branże przemysłu kanalizujące talent Polaków, to za kilkadziesiąt lat obudzimy się w kraju codziennej orki inżynierów na cudzym garnuszku.” Wizja ta jest trudna do zaakceptowania, bowiem jeśli faktycznie zależy nam na rozwoju talentów, to powinniśmy przestać myśleć w kategoriach, który ten rozwój powstrzymują.
Żyjemy dziś bowiem w globalnym świecie, w którym coraz większą rolę odgrywają międzynarodowe korporacje, formalne lub nieformalne międzynarodowe organizacje jak G8 (choć już teraz G7) czy G20. Żyjemy w świecie, gdzie sprzedaż obligacji w jednym kraju powoduje nad ranem spadek kursu waluty w drugim.Żyjemy w świecie, w którym głód i bieda sprawia, że ludzie gotowi są płynąć na materacach przez morze by znaleźć na innym kontynencie.
To już nie jest świat, w którym można myśleć tylko w kategoriach narodowych. To świat, w którym wszystko jest powiązane, nawzajem się inspiruje, wspiera i rozwija. Dziś bardziej niż kiedykolwiek. Ważne, by działo się to w oparciu o współpracę, zdrową konkurencję, by rozwój był zrównoważony, by było w nim miejsce na kreatywność. To zupełnie nowe warunki, które się kształtują i które dają nowe możliwości.
Państwo może dużo, ale bez wizjonerów, liderów społecznych czy gospodarczych – samym prawem – niewiele się zdziała. W ustawie czy strategii rozwoju zapisać można wszystko. Można nawet kupić sztalugi, pędzle i rozdawać je najlepiej rokującym, ale jak nie pojawi się przed nimi artysta to nic nie powstanie. Choć postawienie przed nimi artysty z prawdziwego zdarzenia też niewiele musi zmienić – co jakiś czas powstanie jedno wybitne dzieło (grafen lub tomograf optyczny). Liczy się bowiem również to jak zarządza się czasem, procesem twórczym i czy jest się gotowym współpracować z innymi, czy też zamiast tego umysł skupiony jest na okopywaniu się na swoich pozycjach, bo konkurencja może ukraść pomysł – tak jakby to on był najważniejszy (a nie jest). Można też, jak Rubens, malować, lecz mieć całą załogę zdolnych pomocników. Samemu rysować, a kolory niech nakładają inni, bo, jak już mawiał Michał Anioł, rysunek to podstawa, a nakładanie kolorów to czynność drugorzędna. Rubens nigdy nie namalowałby tylu wielkich dzieł – i pod względem ilości i wielkości formatu – gdyby nie współpracował z innymi, gdyby nie zmienił odważnie sposobu funkcjonowania swego warsztatu.
I dziś potrzeba nam prawdziwych artystów, naukowców – nie tylko kompilatorów, przed którymi wzbraniał się się Rousseau, pisząc, że ich dzieła trzeba palić, a biblioteki wypełnione ich tekstami burzyć. Potrzebni są nam wizjonerzy, innowatorzy, którzy mają potencjał choć być może jeszcze teraz o tym nie wiedzą. Potrzebne są warunki, w których mogą zaistnieć. Trzeba im pozwolić kształtować te warunki, ich otoczenie. I potrzeba nam tych, którzy będą chcieli ich słuchać. Jak pisał Rousseau: „ludzi wielkich tworzą wielkie okazje“ i dodawał: „jeśli się chce, by ich geniusz wzniósł się na szczyt, trzeba by szczyt ten ukazał się już ich nadziejom; to jedyna zachęta jakiej im trzeba.“ Dlatego najważniejsze jest, by przestać myśleć, kto napisze kolejne De Revolutionibus czy odnajdzie kolejny pierwiastek, który zrewolucjonizuje leczenie. Nie ma już znaczenia czy to będzie Polak, Niemiec, czy Francuz.
Wielkie odkrycia powstają przy współpracy i wsparciu różnego kapitału. Tak było też i dawniej. Teoria heliocentryczna nie rozwinęłaby się gdyby nie Włosi, Niemcy, Polacy, z którymi Kopernik współpracował. Zarówno wtedy jak i dzisiaj kapitał intelektualny czy finansowy nie miał narodowości, bo pochodził z różnych źródeł. Liczyło się to, że się pojawił, tak jak kapitał rozprzestrzeniany przez Ligę Hanzeatycką, nie mającą narodowych granic, dzięki której Toruń stał się potężnym ośrodkiem gospodarczym, dzięki czemu wittenberczyk, ojciec Mikołaja Kopernika, osiadł nad Wisłą i sfinansował jedną wpłatą kilkuletnie, prywatne studia swego syna.
Jeśli osiedlimy się na Marsie, to nie dzięki niemieckiej inżynierii, ale dzięki wspólnemu wysiłkowi wielonarodowościowych konsorcjów naukowych. Już teraz widać, kto wchodzi w ich skład, gdy sprawdzi się, kto przygotowywał poszczególne części do łazika marsjańskiego. A jeśli wynajdziemy kolejny przełomowy środek medyczny to patent najprawdopodobniej nie będzie już należał do jednej osoby, czy nawet grupy osób z tego samego państwa. Powstają już one w międzynarodowej współpracy, a jego twórcy obejmują później w nich udziały, w zależności od wkładu swojej pracy. Współpracują, bo skończyły się zimna wojna i XX wiek ideologicznych narodowościowych podziałów. Teraz dopiero rodzą się prawdziwe możliwości. Stwarzajmy kolejne ligi hanzeatyckie dla rozwoju nauki i innowacyjności. I od czasu do czasu folgując starym nawykom myślowym, obejrzyjmy mecz piłkarski, myśląc, że to Niemcy grają w piłkę z Francją, lecz po meczu bądźmy świadomi, że piłkarze tych drużyn częstokroć z Niemcami czy Francją niewiele mają wspólnego, prócz dokumentu to poświadczającego.
Szukajmy talentów, wychodząc z założenia, że efekt nie musi być natychmiastowy. Być może minie 20 kolejnych lat zanim talent taki rozwinie się w pełni. Ucząc przestańmy się stresować, gdy uczniowie popełniają „błędy“ i przestańmy ich tym stresem zarażać. Zacznijmy wprowadzać w czyn metodę nauczania, która da nam kolejnego Kopernika. Być może w XXI wieku jesteśmy już wystarczająco otwarci, by zapomnieć, że są jakieś prawdy naukowe, które koniecznie musimy wpoić, że są jakieś metody, których nie można podważyć, że ma znaczenie, która flaga powiewać będzie na szczycie. Więcej będzie kolejnych „wielkich kroków dla ludzkości“ jeśli każdy wykona sam ten mały i przekroczy ramy swego ideologicznego myślenia, które nie pozwala się cieszyć ze współpracy z innymi, lecz sprawia, że nieustannie narzekamy. Więcej marzeń się spełni i nasze dzieci będą szły ręka za rękę z tymi, którzy dotychczas byli naszymi wrogami – bez względu na narodowość, religię, czy kolor skóry. Wsłuchajmy się w słowa I had a dream, a może za jakiś czas będziemy mogli znów powiedzieć, że jest to one small step for man, one giant leap for mankid.