Śmierć przedmieścia
Każdy z nas zapuszcza się czasem na peryferia miasta. Mieszkańcy położonych na obrzeżach blokowisk wyprowadzają tam psy, jeżdżą rowerami, próbują pierwszych i ostatnich papierosów, rozkładają na trawie kurtki, by się wygodniej całować. W niektórych miastach […]
Każdy z nas zapuszcza się czasem na peryferia miasta. Mieszkańcy położonych na obrzeżach blokowisk wyprowadzają tam psy, jeżdżą rowerami, próbują pierwszych i ostatnich papierosów, rozkładają na trawie kurtki, by się wygodniej całować. W niektórych miastach blokowiska położone są centralnie, stanowią żywą tkankę miasta i utożsamiane są ze ścisłym „centrum”. Poprzetykane sznurami malowniczych kamienic, wkomponowane w miejską architekturę, spięte silną infrastrukturą, żywe o każdej porze dnia i nocy, tracą status blokowisk. Nawet te miasta, które bloki hodują w centrum krwiobiegu, wyrzucają na margines tak zwane miejskie, czy podmiejskie sypialnie – zasieki bloków, do których mieszkańcy miast wracają po dniu pracy i miejskich rozrywek czy obowiązków. To właśnie te kwitnące wokół miast maszyny do mieszkania nazywać będę blokowiskami.
Na przeciętnym blokowisku przedmieście (ziemia niczyja, niedorysowany jeszcze fragment planu miasta) to codzienność, oczywisty element krajobrazu. Jednak dla zakładników centrum przedmieście to przygoda, nierzadko cel sentymentalnej wyprawy, bardzo istotny składnik wielkomiejskiej mitologii. Niewątpliwie mieszkańcy śródmieścia lubią poddawać się peryferyjnej melancholii, perwersyjnej poetyce pogranicza, na którym miasto traci pewność siebie.
Jeszcze niedawno, mimo wszelkich różnic, przedmieścia niemal wszystkich europejskich miast posiadały cechy wspólne – podobne dekoracje i rekwizyty: stosy falistej blachy i gęsto porośniętej bluszczem siatki. Krajobraz określały hałdy piachu i żwiru, materiały budowlane, pokruszone cegły i betonowe bloki. Także w Polsce znamy ten specyficzny obraz wysypiska pełnego kolorowego, krzykliwego plastiku, śmieci, zepsutych mechanizmów, folii, styropianu i przemysłowych odpadów. Istnieją jednak i inne typy peryferii, na przykład przedmieścia – jak je nazwał poeta i tłumacz Jerzy Jarniewicz – półpastoralne, gdzie „nikną ślady industrialnego rodowodu wielkich miast”.
Niegdyś mieszkanie w centrum miasta było oznaką prestiżu. Na marginesie mieszkała klasa robotnicza – pracownicy fabryk, ubodzy, mniejszości etniczne. Ale w miastach przemysłowych, takich jak Łódź, domy robotników znajdowały się w sercu miasta, a na peryferiach kosztowne hacjendy fabrykantów.
Peryferia zmieniają się na naszych oczach. Z barwnych chaotycznych rumowisk – w uporządkowane place budowy, na których kiełkują jasne, przestronne osiedla domków jednorodzinnych. Maleńkie, widmowe stacje benzynowe, jakie znamy z obrazów Hoppera, to już przeszłość. Duże, bogate sieciówki dbają o markę i porządek przyległego terenu. Coraz częściej krajobraz miejskiego obrzeża tworzą supermarkety, małe nowoczesne fabryki, ekskluzywne sklepy z roślinami, restauracje. Czy to koniec romantycznego przedmieścia, jakie znamy? Śmierć osławionych peryferii? Czy miasto przechodzi teraz w nie-miasto tylko symbolicznie – przy pomocy sztucznej granicy – tabliczki z nazwą? I skąd nostalgia za starym, odchodzącym przedmieściem? Melancholia – jak pisze Marek Bieńczyk – mnoży kolejne obrazy braku i straty. „Paryż się zmienia! – Tym bardziej więc pogłębia się moja melancholia, mówi _flaneur_”. Dotyka go „poczucie odwiecznej straty” i „stare przedmieścia, których już nie ma, stają się w jego słowach obrazem żałoby z natury swej nieokreślonej, nieuchwytnej, zawczasu wpisanej w świat”.
Melancholia przedmieścia
Skąd ta melancholia? Jaki wzór wyczytywał z od padów wielkomiejski podróżnik? Na czym polega niepokojący, niejednoznaczny magnetyzm miejsca? Skąd tyle sprzecznych emocji – od obrzydzenia, przez melancholię, zachwyt, twórcze wzmożenie, po uniesienie i radość? Niespójność, dychotomia przedmieścia zawsze wywoływały napięcie inspirujące artystów. Współcześni polscy poeci często odwołują się w swoim obrazowaniu do chaosu przedmieścia, a niektórzy z nich – jak Tadeusz Pióro w wierszu Dzień Świętego Patryka – uczynili z niego głównego bohatera:
[…] mijamy wysoki na metr płot i furtkędzielące na pół poletko puste i zaniedbanenawet przez dystrybutorów butelek puszek, pustaków i zeschniętych choinekz resztką anielskiego włosia jak nagłe srebrowśród zardzewiałych igieł. Tyle zostało z granicymiędzy waszym a niczyim – od dawna przekraczałyjątylko gołębie pocztowe, które dziś stłoczyły sięna dachu szopy, chałupy, obory – trudno rozstrzygnąćpadł na nią cień dźwigu z budowya gałęzie drzew chwyciły w locieworki zwiane z hałd i rusztowań, szarośćjeszcze bardziej naga dzięki tym proporcomw kolorze bahama yellow – gołębiei dwaj faceci nie zwracają na nas uwagi.Miękkie postukiwanie plastikowych butelekna badylach, klekot puszek po piwiena postronkach, a w samym jądrzegęstwiny, gdzie powinno kryć się to nicna które przyszliśmy, emeryt myje czerwonąładę.Dalej domy, działki, śmieci –ktoś specjalnie przyjechał, żeby się pozbyćlodówki (…)
Czas
Na jednym ze spotkań autorskich reportażysta i dziennikarz Michał Olszewski opisał fenomen postrzegania czasu w różnych miastach: w Warszawie czas płynie szybko – dynamiczny, rozchełstany, podzielony i przy śpieszony. W Krakowie rozleniwia się, snuje spokojnie, pozwalając na dłuższe rozmowy, „odpuszczając” tępą bieganinę, jakby wszystko rozgrywał wolniej, z namysłem – to stary czas. We Wrocławiu Olszewski dostrzegł czas „na ludzką miarę”: tu osiąga szybkość pośrednią. Ale czas na przedmieściach wszystkich miast płynął zawsze podobnie: gwałtownie hamował, zwalniał.
Może z tego powodu znużony nadmiarem impulsów i informacyjną sieczką podróżnik na obrzeżach miasta doznawał dziwnego wrażenia pustki. Łagodna deprywacja sensoryczna powodowała uczucie niepokoju i chęć powrotu do miasta, jego pobudzających rytmów. Oto peryferia, gdzie kończy się pole walki bilbordów i reklam, głośników i szyldów. Marketing jest gdzie indziej. Rozszalały błędnik uspokaja się i doznaje przykrego uczucia braku. Owo wrażenie pustki może także stanowić ulgę, ukojenie dla umęczonego umysłu. Co poczuje nasz śródmiejski podróżnik – dyskomfort i melancholię czy ulgę i spokój? A może – wszystko naraz? Może napięcie między tymi elementami tworzyniepowtarzalną atmosferę przedmieścia?
Zapuszczając się w tereny półmiejskie, dostrzegamy charakterystyczną tymczasowość domków: stawianych na czas budowy baraków, prowizorycznych altanek i szop. Tymczasowość przypomina o przemijalności rzeczy i nietrwałości materii. To dlategopodróżny czuje na przedmieściach nagły przypływ melancholii – teraz pomyśli o śmierci, ale czyż nie po to tu przyjechał?
Miasto przesuwając się w stronę przedmieścia, zjada je. Tym samym istnieją one tylko przez chwilę. Piękno osieroconych terenów – jeśli je dostrzegamy – jest nietrwałe. W miejscach, gdzie szerzy się perz, a swe apogeum przechodzi cywilizacja pokrzyw, jutro powstaną obwodnice, nowe osiedla i markety. Litość, jaką podróżny poczuł dla przedmieścia, jest w istocie jego litością nad sobą. Towarzyszy jej uczucie wzniosłości. A przecież przedmieścia to cmentarzysko (czy to nie na cmentarzu nachodzą nas myśli o sensie i kondycji człowieka/świata?).
W książce Historia brzydoty Umberto Eco pisze o – może zaskakującym w kontekście brzydoty i obrzydzenia – poczuciu wzniosłości doznawanym, na przykład w relacji do groźnych czy niepojętych fenomenów przyrody, wśród których przeważa „bezkształtne, bolesne i straszne”. Przywołując Dociekania filozoficzne o pochodzeniu naszych idei wzniosłości i piękna Edmunda Burke’a, pisze o natchnieniu dotykającym nas w kontakcie z burzą, morzem w czasie sztormu, przepaścią czy bezgraniczną przestrzenią, „gdy rozkoszujemy się pustką, mrokiem, samotnością i ciszą, nawałnicą – wszystkie te wrażenie mogą się okazać przyjemne, gdy odczuwamy strach wobec czegoś, co nie może nas dotknąć i nie może nam zrobić krzywdy”. Wydaje się, że taką właśnie perwersyjną przyjemność może odczuć nasz podróżny, zapuszczający się w nieuporządkowane rejony miasta. Według Nietzschego, to wzniosłość pozwala nam ujarzmić grozę.
Obrzeża miasta jako sfera abjectu
Zatem postindustrialne cmentarzysko: przestrzeń nieskończona i niedokonana (choć należy pamiętać, że są miasta, w których nastąpiła rewersja: to śródmieścia są cmentarzem przemysłu – peryferia pozostają nietknięte). Czy jest coś bardziej smutnego i budzącego większy wstręt niż śmieć, trup, resztki, ślady pożyciu, rozpad i rozkład? W eseju Potęga obrzydzenia Julia Kristeva przywołuje odrazę, jaką w braminizmie wywołują resztki żywności. „Resztki – pisze Kristeva – to pozostałość czegoś, lecz w większym stopniu – kogoś”. Zatem przedmieścia to także tabu i sferaabjectu (w przekładzie Macieja Falskiego „wy-miotu” – tego, co wstrętne i odrzucone). Według Kristevej trup – to, co nieodwracalnie upadło, kloaka i śmierćnaruszają tożsamość podmiotu patrzącego. „Wstrętne– zaznacza filozofka – jest to, co zaburza tożsamość, system, ład. Co nie przestrzega granic, miejsc, zasad. Pewne pomiędzy, dwuznaczne, mieszane”. „Natura abject jest nieokreślona, zdecydowanie nieuporządkowana” – napisała w swojej książce Niebezpieczne związki sztuki z ciałem Izabela Kowalczyk.
W pracy Człowiek i przestrzeń Piotr Bogdanowicz opisał proces porządkowania, polegający na wydzielaniu z bezkresu przestrzeni obszaru ładu i pozostawiania bezładu poza jego granicami: „Wokół podwórka, osiedla, miasta roztacza się sfera bezładu. Tam gromadzimy rzeczy zużyte i nikomu niepotrzebne. Znasz ten krajobraz, jeśli włóczyłeś się skrajem miasta. Za miastem, poprzez płoty przedmieścia, widaćrozwalone ściany lub właśnie wczoraj sklecone chaty z pojemników, skrzynek i worków. W zarastających ogrodach kwitną zdziczałe jabłonie. Młode drzewka świecą bielą na wiosennej szarości nowego ogródka. Obok rozebranych ze stroju zieleni, poczerniałych od starości domów piętrzą się szare ściany betonowych bloków. Obraz bezładu ulega zmianom – zastygłą postać minionego dnia bezustannie miele czas. Wśród zdziczałej porzeczki i rumowisk porośniętych łopuchem lśnią bielą okienne ramy”. Kiedy podróżnyzbliża się do granic miasta, dotkliwie odczuwa wyjście ze sfery estetyzowanego porządku w przestrzeń niedokonaną. Całym swoim ciałem czyta odmienną morfologię miejsca. Zatem to nie tylko czas, ale także zapach kurzu, plastiku, smaru, benzyny, specyficzna roślinność, jakże inna od balkonowych pelargonii i iglaków w donicach restauratorów: oto skrzyp, bluszcz, chwasty, zasieki ostów.
„Wystarczy oznaczyć jakiś obszar określając granice i jego części składowe, aby poza granicami powstała sfera chaosu” – pisze Bogdanowicz. „Im bardziej rygorystyczny ład panuje na naszym obszarze, tym bujniej bezład panoszy się poza jego granicami”, a „ład przestrzeni jest odbiciem ładu wytworzonego w ludzkim umyśle”. Na przedmieścia można jednak spojrzeć inaczej, jak Jerzy Jarniewicz, który pisze, iż „miasto można postrzegać nie jako przestrzeń ładu, ale – przeciwnie – jako ucieleśnienie chaosu (moloch!). Wtedy przedmieście jest uwerturą krajobrazu idyllicznego, przeczuciem rzeczywistości prawdziwej (w odróżnieniu od sztucznego, widmowego świata – miasta molocha). Jest sygnałem innego porządku: naturalnego, nadludzkiego, które przebija się przez mankiet miasta. Wtedy to właśnie tam, na przedmieściach, objawia się prawdziwe życie – niespieszne, bo nie ponaglane rytmem maszyn, ciche, bo dalekie od gwaru ulicy; otwarte, bo nie ograniczone fasadami kamienic; żyjące w czasie wiecznym, mierzonym cyklem pór roku, w odróżnieniu od zawieszonego w próżni wiecznie szarego miasta”.
Horror przedmieścia
A zatem nieforemność, niedokończenie, zbędność, amorfi czność miejsca są odpowiedzialne za jego romantyzm i dekadentyzm. Miejsce narodzin (ruchu, powstawania, wielkiej potencjalności) i śmierci (rozkładu, śmieci, trupów cywilizacji). To, co przeraża – jednocześnie fascynuje. Taka jest filozofia horroru. Jak pisze Noel Carroll, potwór musi spełniać warunek nieczystości. Żeby to osiągnąć wystarczy – posługując się mechanizmem zespolenia lub rozszczepienia – połączyć przeciwstawne kategorie: „w wypadku zespolenia elementy kategorialnie odmienne są łączone, kondensowane lub nakładają się na siebie, tworząc jedną zwartą czasoprzestrzennie postać o jednolitej tożsamości” – tak jak w przypadku przedmieścia. To tu następuje pogwałcenie kategorialnej różnicy pomiędzy ładem a bezładem, porządkiem a chaosem, własnością a terenem niczyim. Wśród cech potwora Noel wymienia niekompletność: „Duchy i zombi często nie mają oczu, rąk, nóg czy skóry albo też znajdują się w stanie daleko posuniętego rozkładu”. W pejzażu peryferii panoszy się niepełność. Z łatwością odnajdziemy telefon bez słuchawki, samochód z wyprutym wnętrzem, głowę lalki, na wpół wyburzony budynek przedstawiający przechodniowi swoje intymne wnętrze.
Przedmieście jako dzieło sztuki
Fioletowy chwast w oponie, fantazyjna, barwna piramida puszek, kartony opisane sprayem, lodówka, z której wystają absurdalne serpentyny (jakim cudem – tutaj?). Wszystko to wygląda niczym scenografi a zrujnowanego teatru. Zszarganą parasolkę zostawił zapewne sam Kantor, Duchamp uznał, że jego pisuar jest passe, Picasso popełnił i porzucił collage, Dubuffet – dziwną, pokrzywioną rzeźbę. Tylko patrzeć, jak nasz podróżnik przejdzie tędy niczym kapłan i pańskim gestem namaści to przypadkowe zestawienie przedmiotów na dzieła sztuki, na zawsze pozbawiając je przypadkowości.
Przywołując obraz brzegu miasta – Bogdanowicz opisuje dwóch chłopców bawiących się pośród sterty rupieci i liści łopuchów. Obserwujemy, jak w trakcie zabawy chaos przekształca się w porządek, jak czynność intencjonalna powołuje formy, wprowadza ład. To adhokizm – działanie spontaniczne, budowanie z dostępnych pod ręką materiałów. Czynności te cechuje nie tylko spontaniczność, ale i prowizoryczność.Mogą być formą sztuki. Podobnie jak happening i environment, których tworzywem stawały się kartony, fragmenty karoserii, materiały budowlane, opony.
Kiedy wyjmiemy przedmiot z kontekstu i wrzucimy w inny staje się on przedmiotem surrealistycznym. Właśnie surrealizm przedmieścia, jego tymczasowość, niejednoznaczność, potencjał i smutek stymulują artystów. W wierszu Senne godziny Dariusz Sośnicki doskonale oddał szczególną – „liberalną”, szemraną atmosferę przedmieścia, mogącą wprawić podróżnego w stan lekkiego rauszu, rozluźnienia. Tutaj flaneur może pozwolić sobie na wypowiedzenie słów, których nie wypowiedziałby w zwartej, geometrycznej strukturze miasta:
Senne godziny mijajążwawo wypowiadane głupstwa:góry pogiętego żelastwana poboczach drogi,chatka rdzy,ognisko zapalne;pole tłuczonego szkłaporosłe topinamburem […]
Amorficzną, jakby „przejściową”, z założenia niestałą materię przedmieścia opisała Marzanna Bogumiła Kielar w wierszu Staloryt:
rozbielone małe ścierniska – miejsca po astrach, piwoniach,ze świeżym śladem po wywózce liści, koleinąpośród kretowisk; śnieg nieśpiesznie zacieraskalny garb listopada. Mrok wychodzi w łowny
nadziemny korytarz, jak farba – warstwami – w rowkiżłobione rylcem: w rozkopane przedmieście, torowiskowyludniony bulwar. Pigment snu, nierozpuszczalny w wodzieani olejach, ciemność jak sporysz […]
Poza elektroniką, neonami, „reklaarchitekturą” miasta, w ciszy – odbieramy świat bardziej zmysłowo. W centrum dostrzegamy niewidzialny: śnieg, listopad, postępy mroku, ślady, znaki.
Jednym z bardziej rozpoznawalnych malarzy peryferii był Edward Hopper. Rolf Gunter Renner, autor książki o malarstwie Hoppera, jeden z rozdziałów książki zatytułował Granice cywilizacji. Renner widział Hoppera jako malarza na poły metafizycznego, przedstawiającego miejsca, w których łatwo można zauważyć „pęknięcie powierzchni rzeczywistości”. Hopper – malarz granic cywilizacji – dostrzegał niezwykłość, specyficzną aurę przedmieścia, z oddaniem portretował peryferia amerykańskich miast i kondycję flaneura, który się tam zapuścił – to główni bohaterowie jego obrazów.
Tory kolejowe – znana uważnym turystom peryferii dekoracja – to kolejny symbol tymczasowości, wolności i straty – na obrazach malarza pojawiają się zaskakująco często. Dom przy torach, Przejazd kolejowy, Krajobraz amerykański stanowią tylko niektóre z obrazów „przeciwstawiających Naturę i Cywilizację”, pokazujących „wtargnięcie cywilizacji w świat natury”. Renner tak opisuje Przejazd kolejowy: „Pola i lasy, z jednej strony, domy, sygnały świetlne, słupy telegraficzne, z drugiej, pokazują dwa przeciwstawne porządki natury i techniki, ich spotkanie i ustalenie wzajemnych granic”. To kolejne napięcie odczuwane przez naszego podróżnika spacerującego po obrzeżach miasta. Zwraca przy tym uwagę, że domy przy torach często wydają się zagubione, niepasujące do miejsc, w których się znajdują: „willa stojąca na otwartej, pozbawionej drzew przestrzeni, niczym samotny relikt miasta duchów”. Pojawia się „wrażenie opuszczenia” i „wszechobecna melancholia”.
Kolejnym malarzem skupiającym się na poetyce przedmieścia jest tworzący przed Hopperem – Giorgio de Chirico. Jego słynna Melancholia popołudnia pokazuje zdehumanizowany obraz industrialnego przedmieścia – typowy krajobraz przemysłowy: hale i fabryki w monochromatycznych barwach ciemnej, zimnej i jakby płaskiej zieleni. Przemysłowy komin, fragment anonimowej fabryki i pociąg pędzący za ceglanym murem stanowią tło dla pary absurdalnych, potężnych karczochów, które podkreślają nieobecność ludzi na tym obrazie. Krajobraz symbolizuje pustkę i śmieć. Przedmieście z obrazu de Chirica to opustoszały grobowiec cywilizacji.
Na innym płótnie Chirica (Niepokój poety) widzimy podobny krajobraz. Tym razem dynamikę dzieła tworzy kolorystyczne napięcie pomiędzy ciemniejącym burzowym niebem a niezdrowym żółtym – jakby przemysłowym – światłem. Wybrakowana, pozbawionego głowy i kończyn rzeźba, znajdująca się w centrum obrazu, wzmaga poczucie pustki i samotności. Kiedy melancholia staje się twórcza – pisze Marek Bieńczyk – pamięć, włóczęgowska pamięć „płodna z widzenia”, nie ma już brzegów, nie zna granic między „ja” a „nie-ja”, i wypełnia się bytem tego, co zobaczyła i usłyszała: cytatami, obrazami, obcymi myślami, obcą egzystencją. Melancholia to – powtarzając za portugalskim pisarzem Fernandem Pessoą – „Nic, które boli”. Tu, na przedmieściach, gdzie miasto się wywraca na nice, taka nicość bywa dotkliwa najbardziej.
W Niewidzialnych miastach Italo Calvino pisał: „Człowieka, który przez długi czas przemierza konno dzikie bezdroża, nachodzi tęsknota za miastem”. A jak bardzo będziemy tęsknić za zanikającym na naszych oczach, odchodzącym do lamusa przedmieściem? Za „wpół pstrokatą anarchią” z wiersza Tadeusza Pióry?: „wpół pstrokata anarchia / kubłów po farbie i gipsie, niebieściutkich / worków, rurek, mebli, kartonów, / fantastycznego żelastwa, ułamków amfor / armatury, klinkieru i szmat”. Ja już tęsknię do smutno-pięknego nie-miasta, w którym można było na chwilę naprawdę zniknąć, jak w liryku Tadeusza Pióry Herpes i podagra:
Mapa kończy się na przedmieściachnawigator odszedł na własną prośbęśpiewał kołysankę, trzymał ręce w kieszeniach
Było święto, nie było dokąd pójśćzłowiłem wielką rybę, owinąłem w gazetęwzdłuż torów rosły palmy, zniknąłem […]